Premiera 2. sezonu "Kryminalnych śledztw PRL" już dzisiaj na antenie CBS Reality. Z tej okazji udało nam się porozmawiać z ekspertem wypowiadającym się w pierwszych odcinkach na temat omawianych w produkcji brutalnych zbrodni. Jan Gołębiowski jest czołowym w naszym kraju specjalistą w zakresie profilowania nieznanych sprawców przestępstw. Opowiada nam on o swojej pracy i rozprawia się z licznymi mitami na temat profilerów kryminalnych.
"Kryminalne śledztwa PRL" powracają z 2. sezonem. W pierwszych odcinkach nowej odsłony polskiego serialu true crime na temat omawianych spraw wypowiada się m.in. Jan Gołębiowski. Udało nam się porozmawiać z tym czołowym w naszym kraju specjalistą w zakresie profilowania nieznanych sprawców przestępstw. Opowiedział nam nie tylko, jak wyglądała jego praca przy serialu, ale również o historii profilowania i mitach jego dotyczących.
2. sezon "Kryminalnych śledztw PRL" - wywiad z ekspertem od profilowania nieznanych sprawców przestępstw
Rafał Christ: W 2. sezonie "Kryminalnych śledztw PRL" retrospektywnie wypowiada się pan na temat kilku spraw, którymi swego czasu żyła cała Polska. Czy wcześniej miał pan okazję się w nie zagłębić?
Jan Gołębiowski: Te sprawy mniej lub bardziej były mi znane. W serialu wypowiadam się na temat seryjnych zabójców dzieci – Henryka D., czy Mariusza T. To są historie, którymi żyła cała Polska, więc siłą rzeczy musiałem o nich słyszeć. Jednakże w czasie, kiedy wspomniani sprawcy dopuszczali się swoich zbrodni, byłem jeszcze dzieckiem.
Czy spoglądając na nie z dzisiejszej perspektywy, są one dla pana wstrząsające?
Ze względu na moje kilkunastoletnie doświadczenie trudno mi stwierdzić, czy jakaś sprawa jest wyjątkowo wstrząsająca. Szczególnie że mówimy tu o czymś, co miało miejsce dawno temu. Kiedy bierze się udział w śledztwach bieżących i "świeżych" to wtedy ciężar emocjonalny jest oczywiście większy. Jeśli patrzę na coś retrospektywnie, podchodzę do tego na chłodno. Mówię tu jednak tylko o sobie, bo od dawna zawodowo zajmuję się takimi rzeczami.
Nie byłem zaangażowany w żadne z dochodzeń, na temat których się wypowiadam. Wtedy obowiązywałaby mnie tajemnica śledztwa. Jednak znam te przypadki z literatury przedmiotu, część z nich była opisywana w prasie fachowej. W serialu można jednak usłyszeć milicjantów, prokuratorów czy adwokatów bezpośrednio zaangażowanych w te sprawy. Nawet w pierwszym odcinku o zabójstwie komornika oni mówią, że byli wstrząśnięci tym, co odkrywali. Mężczyzna będący ofiarą został zamordowany i poćwiartowany w mieszkaniu, gdzie w tym czasie przebywały również dzieci. Kiedy ma się z takimi rzeczami do czynienia "na gorąco", inaczej się to odbiera emocjonalnie. To jest zupełnie coś innego niż przegląd akt i materiałów archiwalnych.
Jak już zdążył pan to obrazowo opisać, "Kryminalne śledztwa PRL" skupiają się na sprawach bardzo brutalnych. Czy dzisiaj spotyka się pan z podobnymi zbrodniami?
Jeśli chodzi o stopień brutalności, nic się nie zmienia. To jest rzecz stała od zarania naszych dziejów. Ludzie zawsze mordowali się na różne sposoby. Nieraz właśnie w sposób szokujący dla przeciętnego człowieka. Skoro już mówimy o śledztwie z pierwszego odcinka serialu, to potocznie mówiąc ćwiartowanie, a fachowo – rozkawałkowywanie ciała nie jest może częste, ale zdarza się. Jakiś czas temu miałem sprawę, w której sprawca poukrywał kawałki ciała ofiary w różnych miejscach.
Jest jednak coś, co w kwestii brutalności się zmieniło. Brutalizacja postępuje w przypadku wieku i płci sprawców. Coraz młodsi ludzie i coraz większy odsetek kobiet dopuszcza się brutalnych przestępstw.
Z czego to według pana wynika?
Trudno kategorycznie wskazać jedną przyczynę. Część specjalistów łączy to z ogólnie większą brutalizacją przekazów medialnych oraz przemysłu rozrywki. W tym wypadku wskazują przede wszystkim na filmy oraz gry komputerowe. Ja bym to jeszcze wiązał jednak ze zmianami w mentalności czy psychiki młodych ludzi. Obecne młode pokolenia ma duże problemy w radzeniu sobie ze swoimi emocjami i odnajdywaniu się w społeczeństwie i proponowanym modelu społecznym. Widać to zarówno w statystykach dotyczących zabójstw i samobójstw. Na brutalność młodych kobiet wpływają zapewne zmiany kulturowe dotyczące ich roli i kanonów zachowania. Akurat równouprawnienie w dokonywaniu brutalnych zbrodni nikomu nie służy.
Historyczne aspekty profilowania nieznanych sprawców przestępstw
Poruszyliśmy przed chwilą wątek historyczny i chciałbym do niego wrócić. Wspominał pan, że dzisiaj zajmuje się takimi sprawami zawodowo. Jest pan profilerem śledczym, a nie przypuszczam, żeby taki zawód istniał u nas w czasach PRL-u…
Poszedłbym nawet o krok dalej i powiedział, że dzisiaj takiego zawodu też nie ma. To jest raczej określenie obowiązków, jakie się wykonuje. I z tego względu nie mamy się czego wstydzić. Pierwsze próby wykorzystania specjalistów od, nazwijmy to ogólnie, psychiki ludzkiej, były podejmowane w Polsce już w połowie lat 60. To wtedy w sprawie zabójstwa kobiety nad rzeką Białuchą w Krakowie śledczy konsultowali się z psychiatrami i seksuologami. To było blisko dekadę wcześniej zanim powstała słynna komórka w FBI, którą znamy chociażby z "Milczenia owiec".
Wydział Nauk Behawioralnych FBI, czyli Behavioral Science Unit, utworzono dopiero na początku lat 70. To on usystematyzował sposoby profilowania kryminalnego nieznanych sprawców. Tradycyjnie nazywa się to u nas portretem psychologicznym nieznanego sprawcy. Nazwa profilowanie weszła do użycia dopiero na przełomie lat 90. i 2000. To jest bardzo współczesne określenie. Warto też zauważyć, że na samym początku wyglądało to zupełnie inaczej. Bardzo długo portrety psychologiczne były robione bardziej intuicyjnie, na poziomie ogólnej wiedzy psychologicznej, psychiatrycznej czy dotyczącej konkretnych zaburzeń np. dewiacji seksualnych. Jeśli przestępstwo miało tło seksualne, wzywano po prostu seksuologa. Tak samo było w Polsce.
To nie jest więc tak, że nie korzystaliśmy z profilowania. Weźmy chociażby sprawę Wampira z Zagłębia z lat 70. Wtedy właśnie zatrudniono cały sztab słynnych kryminologów i psychiatrów. I to nie tylko polskich. Ze Stanów Zjednoczonych ściągnięto przecież Jamesa Brussela – pioniera portretów psychologicznych. On pracował przy słynnych śledztwach dotyczących George’a Metesky’ego (Szalonego Bombera z Nowego Jorku) czy Dusiciela z Bostonu.
Obalamy mity dotyczące pracy profilerów
Temat początków Wydziału Nauk Behawioralnych podejmuje serial "Mindhunter". Nie brakuje też produkcji o słynnych śledztwach z udziałem członków jednostki. Jak zwykle w takich przypadkach w przestrzeni publicznej funkcjonuje więc szereg mitów na temat profilerów…
Tak. W serialach to wygląda jakby profilerzy wchodzili w umysł sprawcy, jakby to była jakaś parapsychologia. W rzeczywistości to jest praca typowo analityczna. Ja wychodzę od podstaw psychologii czy psychologii kryminalnej, ale w gruncie rzeczy chodzi o logiczną analizę wszystkich materiałów pochodzących ze śledztwa. Nie jest tak jak na filmach, że ktoś popełnia przestępstwo i od razu się nas wzywa. Bardzo rzadko się to zdarza. Oczywiście, można po jakimś czasie przejść się na miejsce przestępstwa, ale to zależy od tego, kiedy zostaje się włączonym w śledztwo. Nikt w pierwszych godzinach po odnalezieniu zwłok nie myśli, żeby zadzwonić po profilera. To jest bzdura. Najpierw musi przyjechać zespół oględzinowy, medycy itd. W tym momencie po prostu nie wiadomo jeszcze czy dana sprawa będzie wymagała wsparcia profilera.
Profilerów włącza się w śledztwo zazwyczaj po jakichś kilkudziesięciu godzinach, może kilku dniach, a nawet tygodniach. Zanim się to zrobi, policjanci czy prokuratorzy muszą stwierdzić, że przestępstwo jest na tyle nietypowe, że potrzebują ich pomocy. Bazujemy więc tak naprawdę na tym, co zbiorą inni eksperci. Naszym zadaniem nie jest ujawnianie i zabezpieczanie śladów, tylko ich analiza. Nie mamy na przykład kompetencji medyków sądowych. Je się zyskuje wraz z doświadczeniem zawodowym, ale formalnie nie oceniamy chociażby charakteru obrażeń, od tego jest ktoś zupełnie inny. Nie działamy tak bardzo w terenie, tylko głównie siedzimy przy biurku i analizujemy akta.
Czyli to nie jest tak, że profiler przychodzi na miejsce zbrodni, ogląda ciało i mówi: sprawca jest bezdzietnym, wyalienowanym alkoholikiem ze skłonnościami do sado-maso?
Mnie zawsze bawi, jak coś takiego widzę. Oglądam film, a tam ofiara leży na plecach i ma ranę na ramieniu. Wtedy wchodzi profiler i podaje cały portret psychologiczny sprawcy. Oczywiście, zawsze zaczyna się od analizy ciała ofiary, ale bardzo rzadko pojedynczy ślad pozwala nam na wyciągnięcie kategorycznych wniosków. Trzeba uwzględnić wiele czynników we wzajemnym kontekście. Oprócz obrażeń, jakie odniosła ofiara, trzeba poznać ją jako osobę, najpierw zrobić jej portret psychologiczny. Ustalamy, czy była łatwowierna, czy mogła stawiać opór, jakie miała zwyczaje, czy prowadziła "dom typu otwartego", czy rozpowiadała o sobie różne rzeczy na mieście. Jest multum elementów układanki i my musimy dopasować je do siebie.
Być może wiele osób się rozczaruje, ale praca profilera na filmach jest dużo bardziej atrakcyjna niż w rzeczywistości. To żmudna robota i wcale nie jest tak prosta, jak się wydaje. Musimy połączyć ze sobą mnóstwo kropek, uwzględniając wiele oddziałujących na siebie czynników i dopiero wtedy jesteśmy w stanie powiedzieć, kto mógł dopuścić się danej zbrodni.
Mówiąc w skrócie: profiler musi współpracować z organami ścigania i znać się trochę na wszystkim, żeby móc wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Na pewno musi wyjść poza ramy swojej pierwotnej dziedziny. Obecnie w Polsce wszyscy, którzy zajmują się profilowaniem, są z wykształcenia psychologami. Ale nie ma szans, żebyśmy poszli do pierwszego lepszego gabinetu psychologa w Polsce, podali mu opinię eksperta kryminalistycznego i on by ją zrozumiał. To jest specyficzny język. Jeśli czytam w opinii medyka sądowego, że mechanizmem śmierci ofiary było uduszenie przez zadzierzgnięcie, to muszę wiedzieć, co to znaczy, żeby móc sobie to wyobrazić i zrekonstruować zachowanie sprawcy. Nie muszę znać się na wszystkim, ale muszę mieć jakieś podstawowe o tym pojęcie.
Nieważne, jak dobrze bym się znał na swojej robocie, sam niewiele zdziałam. W filmach, serialach czy książkach kryminalnych zawsze jest jakiś główny bohater, z którym możemy się identyfikować. W rzeczywistości to tak nie wygląda. Śledztwo to gra zespołowa jak piłka nożna. Fajnie, jeśli Lewandowski strzela gole, ale bez pomocników, skrzydłowych, obrońców i bramkarza meczu nie wygra. Tu jest tak samo. Tylko współpraca z innymi działami daje gwarancję sukcesu.
Czy jest jakiś miarodajny wskaźnik tego, na ile praca profilerów jest skuteczna i przydaje się w ujęciu sprawcy?
Dla mnie liczy się jeden wskaźnik. Ja się czuję jak ktoś w rodzaju rzemieślnika lub usługodawcy. Jeśli śledczy wzywa mnie po raz kolejny, jeśli prokurator poleca mnie swojemu koledze, to znaczy, że pomogłem. Jeżeli klient wraca, to oznacza, że jest zadowolony z wykonanej usługi.
Premiera 2. sezonu "Kriminalnych śledztw PRL" już dzisiaj o 22:00. Kolejne odcinki będą pojawiały się na antenie CBS Reality co poniedziałek o tej samej porze.