Wszyscy widzowie "Rodu Smoka" powinni przeczytać tę książkę. "Ogień i krew" wyjaśni wszelkie wątpliwości
Widzowie z całego świata od poniedziałku z niecierpliwością wyczekują premiery 2. odcinka "Rodu Smoka". Produkcja HBO zaliczyła bardzo mocno początek, ale jednocześnie nawet nie próbowała delikatnie wprowadzić do świata Westeros świeżych odbiorców. Natłok historycznych odniesień i należących do rodu Targaryen postaci przytłoczyć. O ile wcześniej nie przeczyta się kroniki "Ogień i krew" od George'a R.R. Martina.
OCENA
Jeszcze w 2018 roku George R.R. Martin rozczarował wielu fanów ogłoszeniem, że w trakcie pisania "Wichrów zimy" stworzy kronikę dynastii Targaryenów. Teraz, gdy dzieło jest już ukończone, a kronika trafiła do księgarń, wypada pochwalić amerykańskiego autora. "Ogień i krew" to dzieło fascynata, przeznaczone nie tylko dla innych fascynatów. Idealne również dla każdego, kto chce na poważnie wsiąknąć w "Ród Smoka".
"Pieśń lodu i ognia" w najbliższym czasie nie doczeka się zakończenia. George R.R. Martin nie ukrywa, że pisanie "Wichrów zimy", czyli przedostatniej części sagi idzie mu z wielkim trudem. Poziom skomplikowania fabuły i liczba wątków wprowadzają zamęt nawet u samego twórcy. Martin uśmiercił w dodatku jedną z postaci kluczowych dla sensownego rozwoju historii. Poradzenie sobie z jej brakiem zajęło pisarzowi kolejne cenne tygodnie.
Największą przeszkodą dla szczęśliwego zakończenia "Wichrów zimy" jest jednak nadmiar projektów, w które angażuje się George R.R. Martin. Kolejne serialowe ekranizacje jego dzieł, wyjazdy na konwenty, spotkania z fanami, promowanie "Gry o tron" - wszystko to zabierało mu w ostatnich latach czas i energię. Autor "Pieśni lodu i ognia" przyznał wręcz, że przestał jeździć na plan serialu, bo zabierało mu to zbyt wiele czasu. Kolejnym pobocznym projektem Martina, który rozrósł się do rozmiarów kilkusetstronicowego tomu (a w polskim tłumaczeniu wyjdzie jeszcze więcej stron), jest pełna kronika dynastii Targaryenów.
Ogień i krew recenzja - co to jest?
Pierwsza część "Ognia i krwi" została właśnie wydana w Polsce. W książce opisanych zostaje ponad sto pierwszych lat panowania jeźdźców smoków od przybycia Aegona Zdobywcy i jego dwóch sióstr aż po koniec panowania Viserysa I. Zainteresowani przebiegiem słynnego Tańca Smoków, czyli krwawej walki o sukcesję między dziećmi Viserysa, muszą więc jeszcze uzbroić się w cierpliwość.
Na kartach książki Martin skupia się oczywiście przede wszystkim na losach członków rodu Targaryenów. Gros Ognia i krwi skupia się przede wszystkim na trzech królach - Aegonie I, Maegorze I oraz panującym najdłużej w historii Jaehaerysie I. To kluczowe postaci dla pierwszych lat Westeros pod rządami Targaryenów. Twórca nie może się jednak oprzeć zaglądaniu od czasu do czasu w inne zakątki stworzonego przez siebie świata. Czytelnik dowiaduje się więc również, co w czasach panowania pierwszych królów robili członkowie rodów Starków, Baratheonów czy Lannisterów.
George R.R. Martin wzoruje kronikę na średniowiecznym stylu, ale jednocześnie pozwala sobie na komfort pisania "Ognia i krwi" z dużej perspektywy historycznej.
Dlatego mimo chronologicznego zapisu niekiedy wyprzedza fakty, miesza punktami widzenia i opisuje wydarzenia, o których teoretycznie nie powinien wiedzieć. Pod tym względem "Ogień i krew" nie jest czystą kroniką, ale przy tym pisaną z absolutnie zauważalnym uczuciem dla materiału źródłowego. Martin szanuje stworzony przez siebie świat i chce wypełnić znajdujące się w nim luki. Nie ma jednak jednocześnie zamiaru zdradzać wielu tajemnic.
Taka strategia w ogólnym rozrachunku dobrze robi książce amerykańskiego pisarza, choć wywołała kontrowersje. Część fanów zdążyła ponarzekać nieco na Martina, że początek "Ognia i krwi", czyli podbój Westeros przez Aegona I wraz z jego siostrami - Visenyą i Rhaenys, został wcześniej w bardzo podobnej formie opisany w książce Świat lodu i ognia. To warty wysłuchania argument, ale już kolejne lata i rządy następnych królów do tej pory były znane zdecydowanie mniej. Nie można więc absolutnie powiedzieć, że "Ogień i krew" nie wnosi nic do kanonu "Gry o tron".
Największa siła książki leży jednak w kwestii, która wielu fanom wyda się kontrowersyjna. Rola kronikarza zwyczajnie bardziej pasuje Martinowi niż rola powieściopisarza.
Jest w tym, mówiąc wprost, po prostu lepszy. Amerykański twórca nigdy nie był wybitny w budowaniu skomplikowanych fabuł i prowadzeniu wartkiej, sensownej akcji. Styl jego prozy jest ciężki i chaotyczny, a powtarzalność motywów i wątków czasem dochodzi do absurdalnych poziomów. Znacznie lepiej Martinowi udaje się kreacja świata i niepowtarzalnych postaci. W ich natłoku niekiedy gubi się sens opowieści, ale bohaterowie tacy jak Jon Snow, Daenerys czy Tyrion Lannister zostają z czytelnikiem na lata.
W 1. tomie "Ognia i krwi" liczba nazwisk i miejsc również potrafi przytłoczyć (zwłaszcza na początku), ale w kronice razi zdecydowanie mniej niż w powieściach. Tego typy podejście do wydarzeń jest wręcz wpisane w kronikarską formę. A przy rozciągnięciu na wiele lat właściwie przestaje przeszkadzać.
W zapowiedzi polskiej edycji można przeczytać, że Ogień i krew jest dla Gry o tron tym, czym Silmarillion był dla Władcy Pierścieni.
Trudno się zgodzić z tym stwierdzeniem. Monumentalne dzieło Tolkiena miało miejscami bardzo różnorodną formę, przeważnie przypominało jednak rozbudowane legendy o mocno sfabularyzowanej formie. Książka Martina bardziej przypomina mariaż kronik królów z dodatkami publikowanymi na końcu "Powrotu Króla". Z "Silmarillionem" łączy ją w sumie tylko obecność ilustratora (w tym wypadku Douga Wheatleya).
"Ogień i krew" zdecydowanie nie jest dziełem pozbawionym wad. W kilku miejscach książka prosi się o dokładniejszą redakcję. Martin nie zawsze panuje nad swoim piórem, potrafi powtarzać podane wcześniej informacje i dokonywać nieuprawnionych przeskoków w kształtowaniu opowieści. Nie zaszkodziłby także bardziej dokładny podział kroniki na rozdziały, bo niekiedy przytoczona historia potrafi nie pasować do innych zawartych w tej samej części.
Wszystkie te słabości bledną jednak przy pozytywach. "Ogień i krew" to dzieło stworzone z miłości i zdolne zainteresować nie tylko największych fanów serialu "Gry o tron" i książkowej sagi. Paradoksalnie ci ostatni mogą się czuć nieco zawiedzeni niewystarczającą liczbą nowych faktów i odkrytych tajemnic. Jak dla mnie Martin powinien znacznie częściej pisać kroniki, bo wychodzi mu to znacznie lepiej niż tworzenie powieści.
*Tekst pierwotnie ukazał się w 2018 roku i został zaktualizowany.