FUBAR to skrótowiec, który oznacza "przeje**** na maksa". Jako tytuł na szczęście proroczy nie jest, bo nowy serial Netfliksa z Arnoldem Schwarzeneggerem wcale taki zły się nie okazuje. Nie można jednak też powiedzieć, żeby był dobry, albo chociaż przeciętny.
OCENA
Moda na lata 80. nie tylko nie przemija, ale wręcz wzbiera na sile. Nawet Arnold Schwarzenegger i Sylvester Stallone fundują nam powrót do czasów swojej świetności, kiedy to ostro ze sobą rywalizowali. Jeszcze do niedawna żaden z nich nie mógł pochwalić się własnym serialem. To się zmieniło wraz z "Tulsa King", w którym Włoski Ogier udowadnia, że wciąż ma w sobie sporo ikry. Dzięki Netfliksowi wyzwanie rzuca mu teraz były gubernator Kalifornii, również chcąc nam pokazać jak sobie radzi w nowym dla siebie formacie. I chociaż pręży muskuły, jakby wciąż był młodzieniaszkiem, w tym wypadku starcie przegrywa. "FUBAR" to bowiem jedna z najbardziej leniwych komedii akcji ostatnich lat.
Schwarzenegger wciela się w agenta CIA Luke'a Brunnera, który zabił już tylu złoli, że może z czystym sumieniem przejść na emeryturę. Już myśli o wylegiwaniu się na statku, kombinuje jak odzyskać byłą żonę, cieszy się na możliwość spędzenia czasu z bliskimi, kiedy dostaje zlecenie na jeszcze jedną, ostatnią misję. Kolega lub koleżanka po fachu jest w niebezpieczeństwie, trzeba go ratować, więc z poczucia zawodowej solidarności zakasa rękawy i wraca do akcji. Bez problemu nawiązuje kontakt i w tym szpiegu w niebezpieczeństwie rozpoznaje własną córkę. Tak, to jeden z tych seriali o przepracowywaniu relacji rodzinnych w akompaniamencie sensacyjnych atrakcji. Jakbyście się jednak nie zorientowali, to w jednym z odcinków psycholog wam to wszystko przystępnie wyjaśni.
Czytaj także:
FUBAR - recenzja serialu Netfliksa
Chociaż lekcja wzajemnego zaufania w pędzącym pociągu na papierze brzmi dobrze, a i oczyszczająca kłótnia w szczelnie zamkniętym schronie przeciwatomowym niesie ze sobą całkiem przyjemny ładunek emocjonalny, "FUBAR" to serial, którego ambicje szybko przemieniają się w niczym niepoparte pretensje. Twórcy idą bowiem po linii najmniejszego oporu, próbując wyłuskać jakąś iskrę chociażby z żartów z brodą, kiedy każą Luke'owi wariować, gdy dla dobra misji jego córka Emma decyduje się włożyć seksowny strój i uwieść cel. Produkcję ogarnia zresztą obsesja na punkcie seksu, przez co robi się bardziej rubaszna niż piosenki disco polo.
Niby Nick Santora podejmuje tu poważne tematy, ale tylko kwestii tortur nie puentuje gówniarskim żartem. Jego podejście można oczywiście uznać za chęć puszczenia porozumiewawczego oczka do widza, powiedzenia nam, żebyśmy nie brali tego zbyt poważnie, tylko dobrze się bawili. Bo przecież "FUBAR" cały czas próbuje być cool i czaruje swoim luzem, gdy podczas ratunku w ostatniej chwili z głośników rozbrzmiewa Mamma Mia ABBY. To jednak tylko zasłona dymna, która ma odwrócić naszą uwagę od nieudolności twórców. Niezbyt jej się to udaje, gdyż wciąż boli, kiedy patrzymy na tak tanie chwyty, jak rozlana farba urastająca do rangi symboli rozpadającego się związku, czy słuchamy filozoficznych gadek a la Paulo Coelho - "ból to część miłości".
W roli troskliwego tatusia Schwarzeneggerowi o wiele lepiej szło, gdy jako John Matrix w "Commando" wypowiadał regularną wojnę porywaczom swojej córki.
Tam musiał jedynie zabijać i robić groźną minę, a tutaj ma jeszcze być zabawny i udawać mądrego. Trochę za dużo, więc najlepiej wypada, gdy na swoim statku straszy przyszłego zięcia, rozmawiając z nim na temat przedzaręczynowej etykiety. W odpowiedzi usłyszy, że to już nie są czasy, żeby prosić ojca o rękę córki, bo oczywiście twórcy w imię humoru zderzają ze sobą dwie mentalności - oldschoolowego twardziela i młodego pokolenia. Bohaterowie nawzajem próbują się zrozumieć, nauczyć czegoś, gdyż "FUBAR" to przede wszystkim opowieść o nieidealnych rodzicach i nieidealnych dzieciach, a na ich tle przewijają się nieidealni partnerzy i nieidealni przyjaciele, przez co wszyscy tutaj próbują być mniej nieidealni. Ich męki ciągną się przy tym jak w podrasowanej kilkoma eksplozjami telenoweli.
Twórcy w każdym odcinku serwują nam przynajmniej o jedno zakończenie za dużo. Do puenty doprowadzają bowiem najpierw wątek sensacyjny, a potem jeszcze melodramatyczny, jakby nie potrafili połączyć ich w spójną całość. Przegapiają w ten sposób momenty, proszące się wręcz o cliffhanger. Na dobre na pewno by produkcji wyszło, gdyby była o wiele krótsza, bo paradoksalnie, nawet jeśli wszystkiego jest za dużo, to jednak czegoś brakuje. Chociażby sceny akcji są miałkie i można je wręcz przegapić. Gubią się w zalewie niepotrzebnych linii fabularnych, przez co już na poziomie najbardziej podstawowym, tym rozrywkowym "FUBAR" ponosi porażkę. Możemy tylko rozkładać ręce i żałować, że Schwarzenegger nie daje w mordę każdemu, kto żartuje z jego potężnej budowy czy austriackiego akcentu. O, wtedy to przynajmniej nikt by się podczas seansu nie nudził.
Serial "FUBAR" obejrzycie na platformie Netflix.