„Spider-Man: Poprzez multiwersum” to list miłosny od fanów do fanów komiksów - recenzja bez spoilerów
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” to solidny kandydat na najlepszy superbohaterski film 2023 roku. Nowa animacja od Sony o człowieku-pająku jest istnym listem miłosnym od fanów do fanów i pozycją obowiązkową dla każdego fana komiksów Marvela (i nie tylko). Nie obyło się też bez kilku zaskoczeń. Na szczęście z gatunku tych miłych.
OCENA
W poniższej recenzji „Spider-Man: Poprzez multiwersum” unikam spoilerów.
Co prawda nie było mnie na tym spotkaniu, ale jestem pewien, że już podczas pierwszej dyskusji o scenariuszu „Spider-Man: Across the Spider-Verse” padło ze strony Phila Lorda pytanie: „no dobra, to jakie cameo i easter-eggi wrzucamy?”. W odpowiedzi Christopher Miller i David Callaham rzucili z kolei gromkie „tak!” i tak właśnie scenarzyści zrobili. W nowej animacji Sony znalazło się wszystko, czego fani komiksów mogliby oczekiwać. I jeszcze trochę. I jeszcze.
Czytaj też: Nowych Spider-Manów wypatrujcie na HBO Max. Serwis zawarł gigantyczny deal z Sony
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” pod (niemal) każdym względem przebija poprzednika.
Poprzedni film z cyklu okazał się strzałem w dziesiątkę i to takim znienacka, więc oczekiwania wobec kontynuacji fenomenalnego „Spider-Man Uniwersum” z 2018 r. były niezwykle wysokie. Spieszę od razu donieść, że Sony udało się je spełnić - i to z nawiązką. W rezultacie otrzymaliśmy jedno z najlepszych superbohaterskich widowisk w historii, a podczas seansu banan z twarzy mi nie schodził. Aż trudno uwierzyć, że odpowiada za nie ta sama wytwórnia, co za „Morbiusa” i „Venomy”!
Oczywiście sytuacja, w której ta sama korporacja wypuszcza jeden po drugim firmy na podstawie komiksów o superbohaterach o bardzo nierównym poziomie, nie jest bezprecedensowa (pamiętajmy, że ten sam Fox dał nam zarówno „Deadpoola”, jak „Fantastyczną czwórkę”). Sequele często też nie dorównują do pięt oryginałom („The Dark Knight Rises”…), zwłaszcza jeśli te były w jakimś stopniu przełomowe i wyjątkowe. Tutaj z taką sytuacją do czynienia nie mamy.
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” - recenzja
Fabularnie nowa produkcja jest bezpośrednią kontynuacją „Spider-Man Uniwersum”, ale zaliczamy tu mały przeskok czasowy. Głównym bohaterem pozostaje Miles Morales, a raczej jeden z wariantów Milesa Moralesa z Ziemi-1610 (wzorowanej na komiksowym uniwersum Ultimate), który po pokonaniu Kingpina stał się jedynym Spider-Manem w swoim wymiarze, ale nadal uczęszcza do szkoły. Poznajemy też jego nowego (arcy)wroga: jest nim władający portalami i nieco nieporadny Spot.
Ze względu na to, jakie moce zdobył Spot, nastolatek z Brooklynu zostaje ponownie wciągnięty w intrygę rozgrywającą się na różnych Ziemiach i poznaje członków organizacji o nazwie Spider-Society, która chroni multiwersum. Swoją drogą ciekawe, czy serial o Silk, którego tytuł ma nawiązywać właśnie do tej grupy, będzie fabularnie powiązany z animacją. Po seansie „Spider-Man: Poprzez multiwersum” wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było.
A jacy Spider-Mani poza Milesem Moralesem pojawili się w „Spider-Man: Poprzez multiwersum”?
Odpowiedź na to pytanie brzmi: wszyscy. I nie żartuję! Występ gościnny albo cameo zaliczył chyba każdy wariant Petera Parkera, jaki przychodzi mi do głowy, a nie zabrakło też Bena Reilly’ego (Scarlet Spider), Hobiego Browna (Spider-Punk) oraz licznych Spider-kobiet i dziewczyn. Na tym oczywiście nie koniec, bo na ekranie widzimy też np. westernowego Spider-Mana, którego koń również nosi maskę, Spider-Samochód i Spider-Dinozaura, a to i tak tylko kropla w morzu.
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” sporo uwagi poświęca też znanej z poprzedniej części Spider-Gwen z Ziemi-65, której relacja z Milesem Moralesem się nieco skomplikowała. Powraca też Peter B. Parker z Ziemi-616 (przy czym te oznaczenia nie są tożsame z tymi z komiksów ani z MCU - przynajmniej nie w pełni), u którego sporo się zmieniło. Do tego dochodzi cała masa innych Spider-Istot z Miguelem O’Harą (wzorowanym na bohaterze cyklu „Spider-Man 2099”) na czele.
Fabuła jest naprawdę solidna, ale na owację na stojąco zasługuje przede wszystkim warstwa artystyczna „Spider-Man: Across the Spider-Verse”.
Twórcy przeszli samych siebie, a każda klatka filmu jest wymuskana do granic możliwości. Kolejne sekwencje mają swój charakterystyczny styl, a do tego różne rodzaje animacji potrafią się tutaj łączyć, mieszać i wzajemnie inspirować. Przez ponad dwie godziny widz jest zalewany feerią barw, a na drugim, trzecim i czwartym planie zawsze dzieje się coś wartego uwagi. Lokacje są mają swoją duszę, a bohaterowie charakterystyczni i jakimś cudem nie gubią się w tłumie.
Z tego względu, że każdy kadr może być tutaj kopalnią easter-eggów, nie mogę się doczekać, aż „Spider-Man: Poprzez multiwersum” będzie można obejrzeć w domu ze znajomymi, aczkolwiek obawiam się, że seans zajmie mi dwa dni, bo co kilka sekund będziemy klikać na pilocie pauzę i wdawać się w dyskusję. Nie ma możliwości, by wyłapać w kinie wszystkie nawiązania i mrugnięcia okiem, więc już teraz wiem, że to produkcja, do której będę wracał i to nie raz.
No ale dobra, skoro jest tak dobrze, to skąd to „niemal” we wstępie?
Podczas seansu tak w połowie miałem przez chwilę obawę, że twórcy przeskoczyli rekina, gdy na ekranie pojawiła się cała chmara Spider-istot. Tak jak „Spider-Man: Into the Spider-Verse” było dla filmów aktorskim tych, czym „The Clone Wars” dla filmowych „Gwiezdnych wojen”, tak „Spider-Man: Across the Spider-Verse” przywiódł mi na myśl bardziej przerysowane „Clone Wars” od Gendy’ego Tartakowsky’ego. Jakoś nie pasowało mi to do dotychczasowej konwencji.
Tego dżina udało się na szczęście schować znowu do butelki przed finałowym aktem, w którym ponownie na pierwszy plan wysunęła się osobista historia Milesa Moralesa i jego najbliższych. Rozgrzebane w toku filmu wątki zaczęły się łączyć w spójną całość, a do tego „Spider-Man: Poprzez multiwersum” zgrabnie wyjaśnia, co właściwie sprawia, że akurat ten konkretny młody chłopak z pajęczymi mocami jest taki wyjątkowy na tle wszystkich innych jemu podobnych.
No i oczywiście nie mogę się teraz doczekać „Spider-Man: Beyond the Spider-Verse”
Tak jak pierwszy film z cyklu miał satysfakcjonujące zakończenie, które nie wymagało kontynuacji, tak tym razem widzowie zostali zostawieni z cliffhangerem - po sukcesie „Spider-Man: Into the Spider-Verse” niemal od razu zapowiedziano nie jeden, a dwa sequele. Na szczęście na dalszy ciąg tej historii nie będziemy musieli czekać znowu aż pięciu lat. „Spider-Man: Beyond the Spider-Verse”, bo taki tytuł nosi trzecia część, ma pojawić się już 29 marca 2024 r.
Film oglądałem w wersji anglojęzycznej z napisami, a obsada, w skład której wchodzą Shameik Moore (Miles Morales), Hailee Steinfeld (Gwen Stacy) i Oscar Isaac (Miguel O'Hara), zasługuje na nagrody i mam nadzieję, że polski dubbing będzie co najmniej równie udany. Jeśli z kolei obawiacie się, że trailery zdradziły zbyt wiele, to uspokajam: film ma w zanadrzu wiele niespodzianek, a Sony nie wystrzelało się ze wszystkiego, co przygotowali, już w zwiastunach.
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” nie jest przy tym wierną ekranizacją żadnej konkretnej serii komiksowej, ale za to czerpie garściami z zeszytów wydawanych przez ostatnie dekady. Fani, którzy uważnie śledzili historie o Milesie Moralesie w ostatnich latach, mają szansę wykoncypować sobie, jakie będzie zakończenie, ale widzowie niezaznajomieni z historią komiksowego pierwowzoru głównego bohatera powinni uważać na szczękę. Inaczej mogą zbierać ją z podłogi.
„Spider-Man: Poprzez multiwersum” trafia na ekrany polskich kin 2 czerwca 2023 r.