REKLAMA

„Tato, nie rób mi obciachu!” to faktycznie krindżowy sitcom, ale nie tak, jak chcieli twórcy

„Tato, nie rób mi obciachu!” to kolejna sitcomowa propozycja w katalogu Netfliksa. Jak ta formuła sprawdza się w nowej opowieści o ojcu zmagającym się z trudami rodzicielstwa? Nie najlepiej.

tato nie rob mi obciachu recenzja opinie
REKLAMA

Rafał Christ napisał niedawno: „Mechanicy” udowadniają, że sitcomy nadal mają rację bytu. Nawet w czasach Netfliksa. Sitcomy może i tak, ale nie w takim wydaniu, jak produkcja „Tato, nie rób mi obciachu!” Na papierze zapowiada się to na ciepły, humorystyczny serial o ojcu, który ćwiczy się w byciu dobrym opiekunem. Jak to wypada w praktyce? Bardzo przeciętnie.

REKLAMA

Brian Dixon (Jamie Foxx) mieszka w Atlancie, gdzie prowadzi dobrze prosperującą firmę kosmetyczną. Mężczyzna sam wychowuje swoją 15-letnia córką Sashę (Kyla-Drew) po tym, jak zmarła jej matka. Dziewczyna musi poradzić sobie z ogromną stratą i nowymi wyzwaniami, takimi jak życie z czasem za bardzo starającym się ojcem.

Ciekawe, którymi sitcomowymi ojcami inspirował się Jamie Foxx w przygotowywaniu tej roli.

Może Alanem z Dwóch i pół”? A może Cliffem z Bill Cosby Show”? Tata w wydaniu Foxxa stara się być otwarty na potrzeby córki (co nie zawsze mu wychodzi), próbuje nadążyć za młodymi ludźmi (oczywiście się nie wyrabia) i za wszelką cenę chce mieć z Sashą dobry, kumpelski kontakt (wiadomo, nie zawsze wykonalne). To brzmi jak przepis na całą masę dobrych żartów sytuacyjnych i krindżowych momentów, co zresztą twórcy podkreślają wykrzyknikiem w tytule. Niestety większość tych żartów jest za bardzo na siłę. A krindżowe zdają się nieudolne próby zamknięcia relacji ojciec-córka w humorystycznej formie. Słowem - krindżowe jest udawanie krindżu na siłę. Ma to sens? Moim zdaniem większy niż 75 proc. żartów w tym serialu.

 class="wp-image-1700755"

A Jamie Foxx, zdobywca Oskara, Złotego Globu, nagrody Grammy, wszechstronnie utalentowany aktor w serialu „Tato, nie rób mi obciachu!” dwoi się i troi, by zabawić widzów. Serio, w udziale przypadło mu kilka ról, nie tylko Briana, ale i wielebnego Sweet Tee (jedna z nielicznych zabawnych postaci w serialu, duchowny myślący tylko o mamonie, he, he) czy Calvina, wujka Briana. Ale co z tego, że się stara, skoro pisana mu fabuła nie jest na najwyższym poziomie.

Oglądając serial „Tato, nie rób mi obciachu!” pytałam sama siebie raz po raz: który mamy rok? Takie produkcje przypominają mi o telewizji, za którą wcale nie tęsknię. Bo owszem, są świetne sitcomy, do których lubię i jeszcze pewnie będę wracać. Ale nie są to produkcje tak toporne i mało zabawne jak „Tato, nie rób mi obciachu!”. W którym jedyne dobre scenki sytuacyjne to te osadzające się na postaciach znanych z popkultury czy celebryckiego świata. Na przykład odcinek, w którym Sasha chce zapolować na nowe buty Kanye Westa. Niezgrabnie za to wychodzą żarty czerpiące mocno z tradycji innych sitcomów, takich jak „Bill Cosby Show”. Czyli przedstawiające uroki codziennego życia z nastolatką, która, o zgrozo, może interesować się płcią przeciwną. Niestety, coś tu nie zadziałało, bo gdy w „Tato, nie rób mi obciachu!” wybuchały gromkie śmiechy, ja częściej miałam ochotę na facepalm.

REKLAMA

Serial „Tato, nie rób mi obciachu!” znajdziecie na Netfliksie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA