Tede. Koncert z okazji 20-lecia płyty "S.P.O.R.T." to coś więcej niż wspominki boomera
Tede zagrał koncert w Katowicach z okazji 20-lecia płyty "S.P.O.R.T.". To było jak cofnięcie się do lat 90. XX wieku. Ale ta impreza to nie była tylko tania nostalgia.
Swego czasu w Katowicach można było oglądać wystawę poświęconą początkom rapu na Śląsku i podsumowującą to, jak żyli młodzi ludzie w latach 90. Kto się wówczas nie załapał, mógł nadrobić to na koncercie Tedego w Katowicach z okazji urodzin płyty "S.P.O.R.T.". Ale sam występ to coś znacznie więcej niż tylko wspominanie starych czasów.
Rap to obserwacja - rzucił w pewnym momencie Tede. Ot tak, jako element anegdotki zapowiadającej kolejny utwór, a mimo to właśnie to zdanie utkwiło mi w głowie i nie chciało wylecieć. Aż dziwne, że nie zostało użyte przy zapowiedzi mojego ulubionego utworu rapera - Wyścigu szczurów.
Koncert Tedego w Katowicach to jak powrót do lat 90.
Do teraz nie mogę wyjść z podziwu, że ten hymn przeciwników korposzczurów napisał właśnie Tede, artysta nieukrywający swojego stosunku do pieniądza, idący pod prąd obiegowej opinii, że raper musi pozostawać "prawdziwym" ulicznikiem, tym samym gościem spod ławki na osiedlu, który karmi się honorem. Ale to właśnie w mniej więcej kogoś takiego wciela się w Wyścigu szczurów, mimo że na innym utworze ze "S.P.O.R.T.-u" nie ukrywa, piętnując hipokryzję innych raperów z branży, że "w parze z rapem idą profity" i że nie ma niczego złego w tym, że "ktoś ceni się".
Ale Wyścig szczurów to właśnie celna obserwacja - pokolenia, które w latach 90. próbuje wyrwać się z szarych bloków i robić karierę w wielkiej korporacji. Wymieniając młodzieńcze zajawki na kartę kredytową i benefity, dosłownie zaprzedając swoje ideały, stając się kimś, kim wcześniej się gardziło. Może właśnie dlatego tak bardzo doceniam ten utwór po latach - nie jako opis zdarzenia, które się wydarzyło czy wyraz poglądów, ale jako celną próbę zilustrowania dziwnych czasów i panujących postaw. Rap to obserwacja, rap to opowieść.
I właśnie taką opowieścią był sam koncert w Katowicach. Będącą dowodem na to, że kto jak kto, ale Tede potrafi snuć historie nie tylko w swoich tekstach, ale po prostu samym sposobem bycia na scenie.
Dziwnie mi się piszę o sobotniej imprezie jak o typowym koncercie. Zresztą kiedy pomyślimy o wydarzeniu z boku, przypomnimy, że pretekstem jest reedycja płyty sprzed 20 lat, spojrzymy na listę gości, od razu nasunie się myśl, że oto kolejny festiwal nostalgii. Bardzo często przecież tak właśnie jest: artysta odgrzewa starego kotleta, grając to, co kiedyś ludziom się podobało, musząc być sfrustrowanym tym, że nowych rzeczy nikt nie docenia. Trochę po cichu obawiałem się, że impreza zamieni się w lament pod tytułem "kiedyś to było".
Ale tak się nie stało. Chociaż mogło. Bo przecież jak odbierać numery Tedego nie tylko ze "S.P.O.R.T.-u", ale ogólnie z tego okresu? Jak ma nie zakręcić się łza w oku na widok Joki rapującego kalibrowe Normalnie o tej porze czy słysząc O.S.T.R.-ego i jego dziś uroczo naiwne Kochana Polsko? Nie mówiąc już o wielkim finale, jakim było pojawienie się Boriksona, pogodzenie się obu panów, zakończone wspólnym wykonaniem klasyka Ja mam to co ty.
Hip hop w głośnikach, życie i praca
Mam wrażenie, że sukcesem koncertu Tedego jest jego pewna uniwersalność. Każdy musiał odbierać go inaczej. Faktycznie mógł to być wehikuł czasu, po którym niektórzy stwierdzą, że kiedyś to był rap (głupota: rap w Polsce nigdy nie miał się lepiej). Ale jednocześnie była to piękna, całkiem długa hiphopowa świetna impreza.
Dla mnie to było jak uczczenie epoki - docenienie momentu w czasie, a nie jego pełna patosu celebracja czy wspominanie. Wszystko było rapowe w 100 procentach: luźne, zabawne, afirmujące hip-hopowy styl życia. JWP podsumowało to kiedyś tak: "Jestem opętany, ze mnie rap zajawka tryska" - i właśnie to zobaczyliśmy w Katowicach.
Stąd obecność na scenie kilku legend przełomu wieku - Joki, Fokusa (u którego tej zajawki jakby nie było, ale… pal licho), Krzysztofa Kozaka czy Człowieka Nowej Ery, który wraz z Wujkiem Samo Zło tworzył moim zdaniem mało udany rapowy duet, ale legendarny program - Rap Kanciapa. Zabawne, acz znaczące, że dziś WSZ to jedna z twarzy publicystycznego programu TVP Info. Dlaczego znaczące? Cóż, bo pokazujące, że raperzy z tamtych czasów dalej są w naszej przestrzeni publicznej, choć w innych rolach. Bądź co bądź wielu z nich odniosło sukces nawet daleko poza sama muzyką - Vienio z Molesty jest aktorem, a Wujek twarzą propagandowego programu.
Z jednej strony katowicki koncert był spotkaniem kumpli, wspominaniem starych czasów, ale jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pod pretekstem świetnej imprezki Tede po prostu chciał niczym w filmie docenić ducha epoki. Ale nie w sposób sztuczny, wyreżyserowany, kontrowersyjny – jak robią to dziś filmy o polskim hip-hopie - ale na własnych zasadach, uciekając od zbędnej nostalgii, pokazując, czym hip-hop i rap są: opowieścią, owszem, ale też podejściem do życia, zabawą, luzem. Że z jednej strony tyle lat już minęło, ale z drugiej strony: my, raperzy z tamtego okresu, bardzo często dalej trwamy, jesteśmy w formie, nigdzie się nie wybieramy.
Nie czułem zalania falą nostalgii być może z dwóch powodów. Po pierwsze za sprawą Tedego, który swoją konferansjerką i po prostu klimatem nie dopuścił do takiego nastroju. Po drugie, i chyba bardziej kluczowe, jest to, że płyta "S.P.O.R.T." wcale się nie zestarzała. Słuchając jej na nowo po latach, zaskoczyło mnie, jak nadal niektóre utwory są świeże, ze świetnymi bitami (a nie o każdym albumie z początku XXI wieku da się tak powiedzieć), i kapitalnymi tekstami. Przecież Mróz to genialna opowieść, której dobrze się słucha, skupiając się na tekście, jak i po prostu bawiąc się przy wpadającym ucho w refrenie. Sokół czy Łona, rzekomi mistrzowie storytellingu, moim zdaniem tego nie potrafią, ich numery są jak audiobooki, przy których zapomina się, że rap to też jednak zabawa. I że wbrew pozorom jedno i drugie mogą iść ze sobą w parze.
Jeśli już ten klimat lat 90. było czuć, to właśnie za sprawą gości - numery Tedego z przełomu wieków broniły się swoją zaskakującą świeżością. Zresztą niejako potwierdzeniem moich słów może być kawałek, który już po koncercie poleciał z głośników, zapowiadając nową płytę Tedego. Nagraną na tych starych bitach z okresu właśnie "S.P.O.R.T.-u", a mimo to w 2021 brzmiącą przekonująco:
Moja perspektywa była też nieco inna. Nie szedłem na ten koncert jako psychofan "S.P.O.R.T.-u", a tym bardziej Tedego. Moje muzyczne drogi rozeszły się z nim po płycie Notes, zaś nowa droga - którą, przyznaję, słyszałem tylko na wybranych numerach - nie bardzo mi podchodziła.
Ale ten Tede na katowickiej scenie kupił mnie od razu, znowu stałem się jego fanem, którym w pewnym momencie życia faktycznie byłem - kiedy Wielkie Joł znał niemal każdy choć trochę zainteresowany polskim rapem.
* Autorem tekstu jest Adam Bednarek. Zdjęcie główne: Paweł Hekman.