Teściowie poszukiwani: nowa komedia z Piercem Brosnanem podbiła topkę Netfliksa. Recenzja
Gdy Happy Madison Productions - studio założone w 1999 roku przez Adama Sandlera - daje światu nowy film, można bezpiecznie zakładać, że rozbolą nas od niego mózgi. Zdecydowana większość obrazów tej firmy produkcyjnej doczekała się bardzo negatywnego przyjęcia ze strony zarówno widzów, jak i krytyków (nie wspominając o fakcie, że kilka z nich uznaje się powszechnie za jedne z najgorszych w historii kinematografii). Mimo pełnej świadomości powyższego, i tak dałem się „Teściom poszukiwanym” zaskoczyć.
OCENA
„Teściowie poszukiwani” - nowa, świecąca znanymi twarzami produkcja w reżyserii Tylera Spindela - to film zły w najgorszy z możliwych sposobów. Nie zapewnia ani grama rozrywki, nie pozwala nawet cieszyć się tym, jak bardzo jest zły - a na domiar wszystkiego irytuje. A przecież irytująca komedia to jedno z najpaskudniejszych doświadczeń konsumentów kina.
Bazujący na scenariuszu Bena Zazove'a produkt skupia się na postaci Owena Browninga (w tej roli Adam Devine), kierownika banku, który lada dzień ma poślubić miłość swojego życia, Parker (Nina Dobrev). Tuż przed ślubem na jego bank napadają siejący postrach w całym kraju Widmowi Bandyci. Owen zaczyna nabierać podejrzeń, że sprawcami napadu są jego przyszli teściowie (duet Pierce Brosnan i Ellen Barkin), którzy właśnie przybyli do miasta.
Czytaj także:
- "Prawnik z Lincolna" rozwiązuje nową sprawę. Sprawdzamy, czy kontynuacja świetnego serialu Netfliksa robi równie dobrą robotę
- Nieoczekiwanie Netfliksa podbił serial erotyczny. Widzowie się na niego rzucili, ale nie rozpędzajcie się
- Konkurencja wydaje miliardy, a nie może dogonić Netfliksa. Nawet Amazon to przyznaje
Teściowie poszukiwani: recenzja filmu Netfliksa
„Teściowie poszukiwani” to dziwny przykład filmu przywodzącego na myśl kilkadziesiąt niekoniecznie powiązanych ze sobą kiepskich skeczy, wplecionych w znany z amerykańskich komedii motyw konfrontacji narzeczonego z rodzicami jego wybranki. Narzeczony jest, rzecz jasna, skrajnie niezdarny i z jakiegoś powodu pozbawiony kontroli nad swoimi zachowaniami i słowami. Ona - stabilna, dojrzała, atrakcyjna - wręcz przeciwnie; z jakiegoś powodu zdecydowała się wziąć z nim ślub, choć przecież właściwie nic ich nie łączy. Ten stary sitcomowy trop jest już, jak wiemy, bardzo nieświeży; podobnie zresztą jak tona przypadkowych dowcipów sprzedawanych w niechlujnej formie improwizowanej paplaniny. To, że całość nagle zmienia się w komedię akcji, w niczym nie pomaga.
A skoro już przy gagach jesteśmy - to niesamowite, jak łatwo pomylić zgrabny absurd z kretyńską niedorzecznością. Dowcipy w „Teściach” to albo podrasowane kalki ze starszych filmów Adama Sandlera, albo zlepek niezręcznego slapsticku i zupełnie niezwiązanych z kontekstem, nieraz niepasujących do postaci haseł. Główny bohater, Owen, jest do przesady bezmyślny i niezdarny; jego wpadki, zamiast bawić, regularnie frustrują. To nie mylące pozory, pod którymi kryją się błyskotliwość i złote serce - facet jest stuprocentowo odklejonym niedorajdą, który zazwyczaj nie rozumie, co dokładnie dzieje się dookoła niego. Jednocześnie twórcy każą nam uwierzyć, że jest menadżerem banku, w którym bez reszty zakochała się bystra i ułożona instruktorka jogi.
Większość postaci jest zresztą trudna do zniesienia - na czele z rodzicami Owena, którzy od początku do końca pozostają niereformowalną parą o paskudnych charakterach. Nieustannie nazywana przez nich striptizerką Parker kocha ich jak swoich, choć to duet pełen uprzedzeń i toksycznych zachowań, który do ostatniej sceny pozostaje sobą.
Devine jest w swojej roli okropny lub doskonały - trudno stwierdzić. Wcielił się w swojego fatalnie napisanego bohatera całym sobą, czyniąc każde z zachowań czy wypowiadanych przezeń zdań dwakroć bardziej drażniącym. Pozostali wypowiadają ze spokojem swoje idiotyczne kwestie, zastanawiając się chyba wraz z widzem: co ja tutaj robię? Barkin po prostu wykonuje kolejne zaplanowane ruchy i ataki, ledwo pozostając w roli, kiedy to nie jej kolej, by coś powiedzieć. Michaela Rookera aż żal.
„Teściowie poszukiwani” nie bawią, nie angażują, nie mają nic do powiedzenia; każdy ze strzałów filmu okazuje się chybiony. To nieudolnie nakreślony, zrealizowany i zagrany obraz, który nie nadaje się nawet na szyderczy wieczór z piwem i znajomymi. Imponujące.