REKLAMA

Marvel w "Thor: Miłość i grom" w końcu mnie zmęczył. Mam dosyć MCU i wam też radzę przerwę

"Thor: Miłość i grom" nie jest ani najlepszym, ani najgorszym filmem Marvel Studios. Zapamiętam jednak to dzieło lepiej niż inne, bo to ono mnie oficjalnie złamało. Mam dosyć MCU, które ciągnie się od ponad dekady i zupełnie nie wie, dokąd zmierza. Ile razy można oglądać to samo? Kiedy to się wreszcie skończy? Nie wiem, nikt z nas nie wie. Dlatego właśnie potrzebuję przerwy od Marvel Cinematic Universe.

thor miłość i grom marvel zmęczenie
REKLAMA

Dołącz do Amazon Prime z tego linku, skorzystaj z promocji (30 dni za darmo) i kupuj taniej podczas pierwszego Amazon Prime Day w Polsce.

Jako dzieciak uwielbiałem seriale animowane Marvela, widziałem w zasadzie wszystkie filmy z bohaterami Domu Pomysłów i z każdym kolejnym rokiem kupuję coraz więcej komiksów tego wydawnictwa. Do Marvel Cinematic Universe od początku miałem jednak stosunek dosyć... zdystansowany. Nie brak filmów z tego uniwersum, które cenię sobie wysoko, ale nigdy nie byłem nastawiony do tej serii bezkrytycznie jak niektórzy fani. Zwłaszcza 4. faza MCU zawiodła moje oczekiwania, dlatego na seans "Thor: Miłość i grom" szedłem bez wielkich nadziei na dobrą zabawę.

REKLAMA

Kolejne zdanie zabrzmi dosyć dziwnie zważywszy na tytuł całego felietonu, ale "Thor: Miłość i grom" zaskoczył mnie w zasadzie pozytywnie. Moim zdaniem to nie jest wcale gorszy film od "Thor: Ragnarok", choć wielu amerykańskich recenzentów przejawia taką opinię. Problem w tym, że przy tym tytule widnieje cyferka "29". Tak, to już dwudziesty dziewiąty film z serii Marvel Cinematic Universe. Za moment stuknie jej "piętnastka", zanim się obejrzymy, a stanie się pełnoletnia. Najwyższy czas, żeby zadać sobie pytanie: "Czy to jeszcze ma jakiś sens?".

"Thor: Miłość i grom" to ani wybitne kino, ani film potrzebny MCU. Więc po co powstał?

Oczywiście, szefowie Disneya nie mają żadnych wątpliwości, co do słuszności kontynuowania MCU. Trudno im się dziwić, bo filmowy cykl wciąż przynosi olbrzymie dochody. Również dlatego zawsze trudno mi było uwierzyć w legendarne "zmęczenie Marvelem". Jakie zmęczenie, skoro na "Spider-Man: Bez drogi do domu" czy "Doktora Strange'a w multiwersum obłędu" poszły miliony ludzi? Przecież w zestawieniu z takimi danymi ta teza brzmi idiotycznie. Jeżeli też machacie ręką na takie ostrzeżenia, to uważajcie. Bo moment zmęczenia Marvelem nadchodzi nagle i trochę niespodziewanie.

Thor 4 - Marvel Cinematic Universe

Przyglądasz się wydarzeniom na ekranie i nagle dociera do ciebie, że filmów takich jak "Thor: Miłość i grom" były wcześniej dziesiątki. Zaraz dobijemy do 30. odsłony filmowego uniwersum, ale czy przez ten czas staje się ono lepsze? Przecież nie. W najlepszym wypadku dostajemy coś na poziomie poprzedniej części (tak właśnie jest z "Thor: Miłość i grom" oraz "Thor: Ragnarok"), w najgorszym 4. faza okazuje się chaotycznym nonsensem. I nagle zaczynasz rozumieć, że nowy "Thor" jest trochę zabawny, trochę uroczy, nieco wzruszający, ale to samo jesteś w stanie powiedzieć o wideo ze słodkimi kociakami na YouTubie.

Z perspektywy czasu dostrzegasz, że przegapiłeś symptomy nadchodzącego znużenia. W moim przypadku były nimi niemożność obejrzenia finałowych odcinków "Moon Knighta" (którego komiksy bardzo lubię) i całkowite zobojętnienie na "Ms. Marvel", choć to podobno najlepszy serial w historii MCU. Może to faktycznie prawda, ale przecież poprzeczka nie była wcale zawieszona wysoko. Jeżeli ktoś liczył na nową jakość i świeże spojrzenie ze strony seriali Disney+, to musiał srogo się zawieść.

W kontekście nowości Marvel Studios po internecie coraz częściej błąka się pytanie: "Po co ten film/serial powstał?". To naprawdę jest zasadna wątpliwość, bo (nie spoilując niczego) "Thor: Miłość i grom" wpisuje się wielkimi zgłoskami w trend produkcji Marvela, które w zasadzie nie mają niemal żadnego wpływu na resztę uniwersum. Thor i jego towarzysze przeżywają jakąś historię, w ostatnich minutach dobiega ona końca i w zasadzie wracamy do status quo. Jakieś zmiany niby zachodzą, ale nie mamy żadnych gwarancji, że Marvel się potem z nich chyłkiem nie wycofa. Tak jak z problemów prawnych Petera Parkera czy współpracy Thora ze Strażnikami Galaktyki.

Nie mam już żadnej wiary w przyszłość Marvel Cinematic Universe.

REKLAMA

Gdyby moja wiara w dalszy ciąg serii była większa, to może zmęczenie materiału nastąpiłoby później. Lub nawet wcale. Nie ma jednak sensu zastanawiać się nad alternatywnymi rzeczywistościami. Dość ich mamy w MCU. Fakt pozostaje taki, że gdyby nie obowiązki zawodowe, to rzuciłbym Marvela w pierony i byłbym z tego niezwykle zadowolony. Mam dosyć podobnych do siebie jak dwie krople wody filmów i ciągnących się w nieskończoność seriali. Disney nie zrezygnuje z robienia kolejnych superbohaterskich adaptacji i takie jego prawo, ale prędzej czy później każdy z nas będzie potrzebować przerwy. Radzę z nią nie czekać.

Disney+ zadebiutował w Polsce. Tutaj kupisz go najtaniej.

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA