REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

"Tin i Tina" mieli was przestraszyć, ale obawiam się, że prędzej zanudzą

"Tin i Tina" to dystrybuowany przez Netfliksa hiszpańsko-rumuńsko-amerykański horror i drugie zatytułowane w ten sposób dzieło Rubina Steina (pierwsze podejście to krótki metraż z 2013 roku). Niestety, popularne nazwiska (znana m.in. z "Matek równoległych" Milena Smit oraz gwiazda "Domu z papieru" i "Szkoły dla elity" Jaime Lorente), budżet i twórcza swoboda to za mało, gdy nie ma się do opowiedzenia dobrej, ciekawej historii.

30.05.2023
18:21
tin i tina 2023 horror netflix film recenzja opinie
REKLAMA

Pełna wersja kilkunastominutowej historii sprzed dekady - "Tin i Tina" - rozgrywa się na początku lat 80. i skupia się na Loli i Adolfie: młodym, pogrążonym w kryzysie wiary małżeństwie, które nie może pogodzić się z faktem utraty dziecka. Pewnego dnia para udaje się do klasztoru, przy którym prowadzony jest sierociniec. To właśnie w nim przebywają tytułowe bliźnięta, którym Lola - wbrew sprzeciwom męża i niepokojącym sygnałom - decyduje się dać dom. Dzieciaki już na pierwszy rzut oka wydają się inne: dziwne, fanatycznie wręcz religijne. Z czasem ta obsesja na punkcie religii zacznie odbijać się na rodzinie, a kolejne wydarzenia na zawsze zmienią życie małżeństwa.

Niestety, ambicje Steina, który ewidentnie starał się uczynić z "Tina i Tiny" horror pogłębiony psychologicznie, rozbiły się o brak scenopisarskich umiejętności.

Czytaj także:

REKLAMA

Tin i Tina - recenzja horroru dostępnego w ofercie Netfliksa

Oglądając "Tina i Tinę" z pewnością nie można narzekać na mozolne tempo - choć ton i atmosfera zdają się początkowo sugerować nieśpieszny dramat z grozą w tle, wkrótce akcja przyśpiesza, by nie zwalniać właściwie do samego końca. Niestety, wartka opowieść to za mało, by mówić o emocjach i zaangażowaniu. Choć twórca staje na głowie, by co kilka minut zadziwiać, a najlepiej szokować widzów każdym większym fabularnym wydarzeniem, robi to w sposób charakterystyczny dla wielu hiszpańskojęzycznych thrillerów - natłok tego rodzaju zdarzeń i niespecjalnie błyskotliwych wolt szybko zobojętnia. Sporo psuje niewiarygodne zachowanie bohaterów i uparte ignorowanie przerażających "zabaw" bliźniąt. Charaktery są płaskie, relacje i interakcje stereotypowe. Przeskoki czasowe uwypuklają irracjonalne postawy postaci, uniemożliwiają zawieszenie niewiary.

REKLAMA
Tin i Tina

A jednak czasem twórcy uda się zręcznie zbudować prawdziwie pochmurną atmosferę, którą podbija melancholijnym soundtrackiem - i potrafi zaniepokoić. Niestety, mimo tego, że "Tin i Tina" to obraz dość brutalny i intensywny, jego twórca nie poradził sobie ani z gatunkiem, ani z eksploatacją tematu, ani z osadzeniem w opowieści ukrytych znaczeń. W tym filmie boogeymanem jest religia, a Stein robi, co może, by skłonić widza do zakwestionowania "prawdy" - do zasiania w nim niepewności co do tego, czy bliźnięta faktycznie są winowajcami. Bezskutecznie. Ostatecznie zresztą wątek religijny jest pozbawiony większego znaczenia; cytowane wersety czy aluzje zdają się służyć wyłącznie straszeniu (filmowiec uznał najwyraźniej, że podciągnięcie opowieści o morderczych dzieciakach pod katolicką obsesję przyniesie mroczniejszy efekt), zostawiając odbiorcę z poczuciem pustki. Tu miało być coś jeszcze, ewidentnie, ale tego nie ma - twórca nie powiedział nam nic więcej, oszukał, mamił wizją psychologicznego thrillera, a wręczył nam pustego, płaskiego straszaka. Nie ratują go klasyczne walory kina grozy - inscenizacyjna kreatywność, klimat, przerażenie, czysta rozrywka. Tych również brakuje.

Zdarza się jednak, że film staje się audiowizualną ucztą - autor zdjęć Alejandro Espadero i montażysta Nacho Ruizem Capillas wyczarowali niesamowite, zapadające w pamięć kadry, ujęcia, sekwencje. Jest w nich coś więcej, niż dbałość o estetykę; są tam paralele, mrugnięcia okiem. Obsada też radzi sobie świetnie - na czele z Carlosem Gonzalezem Morollonem i Anastasią Russo, którzy są niesamowici w każdym aspekcie: wyglądu, spojrzeń, tembru głosu, gestów, uśmiechów. 

Co zabawne - trudno powiedzieć, czy Stein krytykuje sztywny katolicki fundamentalizm, czy raczej jest gotów go poprzeć. Jego film nie mówi nic na ten temat. Wygląda na to, że motyw religijny miał posłużyć jako trampolina, baza dla serii idiotycznych, przewidywalnych scen i zakrętów fabularnych, dosłownego interpretowania Pisma Świętego, miksu bluźnierstw z cudami oraz klisz z religijnych straszaków. Nuda. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA