W "Warrior Nun" nie ma już pitolenia, a jest mordobicie. Netflix naprawił swój serial
Rozmowy o trudach dojrzewania, dyskusje o relacjach genderowych w Kościele katolickim i inne tego typu pitolenie - tak było w pierwszym sezonie "Warrior Nun". W nowej odsłonie serialu twórcy postanowili podejść do tematu od innej strony. Teraz mordobicie goni mordobicie. Tak jak być powinno.
OCENA
Pierwszy sezon "Warrior Nun" uwydatniał ogólne problemy z serialami platformy Netflix, które nie mogą pochwalić się zbyt wysokimi budżetami. Twórcy obiecują w nich ostrą jazdę bez trzymanki, a zamiast gatunkowych atrakcji dostajemy niekończące się sceny rozmów. Historia zakonu walecznych zakonnic prezentowała się więc niewiele lepiej niż opowieść o naparzających się nordyckich bogach w "Ragnarok". Wyszedł taki bieda misz-masz "Stigmaty" i "Aniołów i demonów".
Netflix musiał zorientować się (twórcy wczytali się w opinie widzów?), że pierwszy sezon "Warrior Nun" był zbyt rozwleczony w czasie, bo w 2. sezonie obcięli liczbę odcinków z 10 do 8. Wciąż nie brakuje dyskusji o poszukiwaniu własnej tożsamości, znajduje się miejsce na komentarz do relacji genderowych w Kościele katolickim, a nawet i pojawiają się tandetne, romansowe wątki. Tym razem jest jednak szybciej, dynamiczniej i ciekawiej, bo atrakcje oczekiwane już po samym tytule nie zostają zepchnięte na koniec opowieści.
Warrior Nun - recenzja 2. sezonu serialu platformy Netflix
2. sezon "Warrior Nun" napędzany jest niczym nieskrępowaną akcją. Nastoletnie dramaty i feministyczne przesłanie schodzi na drugi plan, bo na każdym rogu czai się ktoś, komu waleczne siostrzyczki muszą skopać tyłek. Niech was nie zrażą początkowe efekty gore w CGI godnym najlepszych (czyt. najgorszych) mockbusterów wytwórni The Asylum. W późniejszych odcinkach wciąż jest brutalnie, ale twórcy nie oblewają nas już tak chętnie wygenerowaną komputerowo krwią, przez co możemy nacieszyć oczy widowiskową choreografią walk.
Między jedną scenę akcji a drugą wpleciono sceny zakulisowych rozgrywek w Watykanie. W bliskim otoczeniu papieża mnożą się bowiem zwolennicy podszywającego się pod anioła Adriela, dzięki czemu jesteśmy świadkami bezpardonowej walki o dusze wiernych. Stolica Apostolska staje się z tego powodu istnym Westeros z "Gry o tron", a kardynałowie zachowują się niczym mafiozi w "Ojcu chrzestnym". W ten sposób to, co już nam mówili we wcześniejszych odcinkach, wybrzmiewa tu jeszcze dosadniej.
Twórcy "Warrior Nun" wciąż budują narrację bawiąc się chrześcijańskimi dogmatami i odwracając je w imię większej inkluzywności. Tym razem robią to jednak posiłkując się gatunkowymi atrakcjami. Dlatego tu korzystają z konwencji heist movie, tam skręcają w stronę Kina Nowej Przygody w stylu "Indiany Jonesa", a jeszcze gdzie indziej flirtują z poetyką horrorów satanistycznych. Dzięki temu świat przedstawiony nagle ożywa, staje się interesujący i mieni feerią barw.
Warrior Nun - serial platformy Netflix od początku powinien tak wyglądać
Chociaż postacie to ciągle klisze i łatwo przewidzieć nadchodzące zwroty akcji, scenariusz nie wydaje się już pisany na kolanie. Portrety psychologiczne bohaterów są lepiej zarysowane, przez co nawet kiedy twórcy wkładają im w usta banalne kwestie, nie razi to taką sztucznością, jak w pierwszym sezonie. Zniknęła blokada pod postacią taniego teen drama, a na pierwszy plan wysuwa się rozrywkowy charakter produkcji. Dlatego siostrzyczki kradną tu vana, a potem zajadają się ciasteczkami w kształcie penisów.
"Warrior Nun" od początku powinno wyglądać tak, jak w najnowszych epizodach. Chociaż po pierwszych odcinkach obdarzyłem serial ogromnym kredytem zaufania, ani o sequel nie prosiłem, ani na niego specjalnie nie czekałem. Długa przerwa między odsłonami produkcji mnie nie obeszła. Ale teraz po cliffhangerze w finale kontynuacji, mówię: Netflix, dawaj mnie tu 3. sezon.
2. sezon "Warrior Nun" już na platformie Netflix.