REKLAMA

Scena po napisach w „Aquaman i Zaginione Królestwo” niczym strzał w pysk. Jak się kończy DCEU?

Ostatni film z serii DC Extended Universe już za nami. Jak kończy się „Aquaman i Zaginione Królestwo” i dlaczego ta nieszczęsna scena po napisach to taki chamski strzał w pysk fanów serii? Oceniamy zwieńczenie dekady kinowego uniwersum Supermana i Batmana.

aquaman zaginione krolestwo recenzja
REKLAMA

Uwaga na spoilery (oczywiście jeśli one kogokolwiek na tym etapie obchodzą)

Powiedzieć, że stare uniwersum kinowe DC umierało w bólach, to jak nic nie powiedzieć. James Gunn, który przejął władzę nad ekranizacjami komiksów o Supermanie i spółce, nie był zainteresowany dopisaniem epilogu z prawdziwego zdarzenia do serii rozwijanej przez jego poprzedników przez ostatnią dekadę. Nie mógł jednak ruszyć ze swoim rebootem przed domknięciem kilku już rozgrzebanych projektów, a ostatnim z nich okazał się, nieco przypadkiem, film z Jasonem Momoą w roli głównej, czyli „Aquaman i Zaginione Królestwo”.

REKLAMA

Czytaj inne nasze teksty na temat ekranizacji komiksów DC:

A czy w praktyce ta wysokobudżetowa produkcja i zarazem sequel jednego z najlepiej zarabiających filmu w historii DC (!), w której powodzenie na ostatniej prostej nie wierzył chyba nikt łącznie z reżyserem i odtwórcą głównej roli, okazała się adekwatnym zwieńczeniem ostatniej dekady superbohaterskich ekranizacji ze stajni DC? Okazuje się, że tak - z pewnego punktu widzenia. To wcale nie jest jednak dobra wiadomość dla fanów Arthura Curry’ego, którzy mogą poczuć się tak, jakby noworodek obsikał im twarz.

„Aquaman i Zaginione Królestwo” - recenzja

Nowy film Warner Bros. miał debiutować już dawno temu, a prace nad nim rozpoczęły się jeszcze w czasach, gdy korporacja wierzyła, iż będzie w stanie konkurować z Marvel Studios i Avengersami od Disneya. Ze względu na korporacyjne przepychanki musieliśmy jednak na „Aquamana 2” czekać bardzo długo, a kiedy już trafił do kin, to okazało się, że to on jest ostatnią produkcją z serii DC Extended Universe. Czy jego twórcy uznali, że to będzie dobry moment, by spiąć klamrą ostatnią dekadę superbohaterskich produkcji Warner Bros.? Otóż: nie.

„Aquaman i Zaginione Królestwo” w żaden, ale to żaden sposób nie odnosi się do tej większej całości, której jest częścią, chociaż pod koniec wywraca ten fikcyjny świat do góry nogami. Nie tylko nie mamy tutaj żadnego cameo postaci spoza lore’u Aquamana, ale nie są one nawet wspomniane. Byłbym gotów to uznać za dobrą monetę, ale jako samodzielny sequel „Aquamana” nowa produkcja również nie zdaje egzaminu. Kloaczny humor wylewa się z ekranu podczas festiwalu nietrafionych i powtarzanych po kilka razy czerstwych onelinerów.

„Aquamana 2” nie da się nawet położyć na osi zły-dobry film.

Nowa produkcja jest tak nijaka, generyczna, głupiutka, że trudno uwierzyć, że nakręcono ją „na serio” i trudno mi się zdobyć, by „na serio” ją oceniać. Podczas seansu czułem się tak, jakby „Aquaman i Zaginione Królestwo” było dziełem ekipy, która po zwolnieniu z pracy postanowiła na sam koniec odwalić fuszerkę do kwadratu z czystej złośliwości. Serio, nie wiem, jak bardzo złym filmem musiało być „Batgirl”, które poleciało do kosza, skoro ktoś w Warner Bros. uznał, że „Aquaman” nadaje się do tego, by go puścić w kinach.

Nowy film DC może i jest wizualnie ładny, ale NIC innego za tym nie idzie

No i jeśli myślicie, że przesadzam, to powiem tyle, że twórcy „Zaginionego Królestwa” uznali, że świetnym dowcipem będzie to, że Aquaman Junior, którego między filmami dorobił się główny bohater, obsika twarz swojego staruszka: no rozumiecie, siuśki na twarzy, boki zrywać! Ten się w końcu nauczył unikać tego strumienia, ale tutaj następuje zwrot akcji. Okazuje się, że Mera, czyli postać Amber Heard, użyła mocy kontrolowania wody do tego, żeby - uwaga, to będzie mocne - skierować strumień siuśków na twarz męża.

A to sikanie na twarz Jasona Momoy i tak nie jest w TOP 5 najbardziej żenujących scen z „Aquaman i Zaginione Królestwo”.

Fabuła oczywiście nie trzyma się tutaj kupy, a scenariusz pełen jest fabularnych dziur i wątków, które prowadzą donikąd. Głównym przeciwnikiem Aquamana jest tutaj Black Manta, który przypadkiem trafił na Jedyny Pierścień zielony trójząb i został opętany przez Saurona jakiegoś starego demona. Kim jest ten nowy Wielki Wróg? Tak naprawdę nikim istotnym, a lepsze backstory dopisałby mu pewnie Chat GPT w wersji sprzed roku i to w odpowiedzi na prompt przygotowany przez mało rozgarniętego sześciolatka.

Podczas seansu co 5 minut czułem się jak Orm w tej scenie

Dla porządku dodam tylko, że dowiadujemy się - dopiero pod sam koniec, a nie na początku filmu - że dawno, dawno temu, za sześcioma morzami, był sobie król Atlan, który miał brata, a ten brat był Zły, Bardzo Zły, bo użył Złej Magii, żeby zmienić swoich poddanych w Demony. Uuuuu! Bohaterski król uwięził go jednak Magią Krwi (czyli swoim DNA), a Black Manta wraz z pomagającymi mu z jakiegoś niezrozumiałego powodu ludźmi kradnie stare podwodne paliwo, pali je w ukrytej górze i ogrzewa ziemską atmosferę i roztopić lodową pokrywę i… uwolnić demona!

No bez jaj, bardziej bezjajeczne to się już nie dało?

W czasach, gdy konkurencyjny Marvel jest w stanie w ramach introspekcji nabijać się sam z siebie i generycznych złoczyńców w „She-Hulk” ktoś w DC uznał, że najbardziej generyczna z generycznych historii to dobry pomysł. Do tego aby dodać dramaturgii bohaterowie musi pomagać teraz jego brat! Ten, który był tym Złym Królem, teraz musi znaleźć Odkupienie! Oczywiście film nie raz, a dwa razy próbuje budować napięcie sugerując, że Orm zdradzi Arthura i jego druhów, ale nie! Nie jeden, tylko dwa razy jednak staje po stronie Dobra!

Do tego przez pół filmu po każdej kolejnej scenie kolejnej bezsensownej i nudnej jak flaki z olejem walki o pietruszkę kamera zatrzymywała się na Ormie i pokazywała taki przedłużony reaction shot z twarzą Patricka Wilsona. Ten ze sceny na scenę był chyba coraz bardziej zażenowany (jako postać i jako aktor) tym, że Aquaman albo rzuca żenującym dowcipem przybijanym siedem razy młotkiem, żeby DOTARŁO, że to było ŚMIESZNE, albo reaguje impulsywnie i agresywnie. Po siódmym razie brakowało tylko śmiechu z puszki.

Król Atlantydy pod koniec filmu przemawia do ludzi, którzy właśnie odkryli, że istnieje Atlantyda. WTF
REKLAMA

A co było w tej scenie po napisach z „Aquamana 2”?

Cały ten festiwal żenady najlepiej podsumowuje kuriozalna scena po napisach, która jest rozwinięciem gagu z połowy filmu. Otóż wyobraźcie sobie sytuację, że Aquaman i Orm, po tym jak ten pierwszy odbił tego drugiego z więzienia, spacerują sobie po jakimś dziwnym zmutowanym lesie i rozmawiają o jedzeniu. Arthur wspomina, że chętnie zjadłby cheesburgera, a Orm… nie wie czym jest buła z mięsem i serem! Curry wyszydza więc braciszka, który całe życie żył pod wodnym kamieniem, ale się nad nim „lituje” i pokazuje mu prawdziwy ludzki przysmak (uwaga, to będzie mocne): karalucha!

Orm zjada więc tego karalucha, i to ze smakiem, a Aquaman tego, iż dowcip najwyraźniej mu nie wyszedł nawet nie komentuje i film leci dalej. Dopiero godzinę później, już po tym, jak Bohaterowie Wygrali ze Złem, wygnany brat Arthura, któremu udało się Znaleźć Odkupienie Win, siedzi sobie w jakiejś nadmorskiej knajpie, w której zamawia tego nieszczęsnego burgera, ale nie jest przekonany co do tego frykasa. Więc co robi? Łapie, uwaga, karalucha, wkłada go do buły i dopiero z tym dodatkiem zaczyna mu ona smakować. I tak właśnie się kończy DC Extended Universe. Kurtyna.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA