REKLAMA

„Eternal”: recenzja filmu. Już dawno nikt tak pięknie nie pytał: co by było, gdyby?

Ulaa Salim, uznany duński reżyser i scenarzysta, powraca z drugim w karierze filmem pełnometrażowym - „Eternal”. Jego poprzednia produkcja, „Synowie Danii” z 2019 r., została doceniona przez widzów i krytyków i zgarnęła kilka festiwalowych nagród. Czy i tym razem Salim proponuje widowni kawał solidnego, bezkompromisowego kina?

eternal 2024 film recenzja opinie sf premiera kino
REKLAMA

Jasne, trudno porównać do siebie te dwa obrazy. „Synowie Danii” to skupiony na organizacji terrorystycznej dreszczowiec, tymczasem „Eternal” to intymny dramat osadzony na tle fantastycznonaukowym. A jednak można już chyba przyznać, że Salim sprawnie operuje różnymi konwencjami, tonami (to znaczy - formą emocjonalnego ciężaru) i tematami.

Tym razem twórca pochyla się nad dwójką zakochanych. Na początku filmu trzęsienie ziemi otwiera ogromną szczelinę w dnie oceanu, podnosząc temperaturę wody, destabilizując tektoniczne płyty, zmieniając pole elektromagnetyczne (a zatem: przyśpieszając zmiany klimatyczne) i tak dalej. Wygląda na to, że ludzkość od końca świata dzieli zaledwie kilka dekad. W efekcie niektórzy stawiają na hedonizm, a inni próbują znaleźć rozwiązanie.

REKLAMA

Eternal - recenzja filmu

Klimatolog Elias (w tej roli Simon Sears), który zajmuje się ochroną środowiska, zakochuje się w 21-letniej aspirującej wokalistce, Anicie (wciela się w nią duńska gwiazda muzyki, Oh Land). Okazuje się jednak, że w krytycznym momencie decyzyjnym, gdy musi wybrać między miłością a pracą, Elias wybiera to drugie - kobieta zachodzi w ciążę, a nasz naukowiec otrzymuje stypendium w MIT i nie chce, by cokolwiek odciągnęło go od misji ratowania planety. Przeprowadza się do USA, by po latach - jako doświadczony kapitan naukowego okrętu podwodnego - przewodzić misją zatkania szczeliny. Po latach, podczas jednej z misji, gdy zbliża się do pęknięcia, doświadcza wizji tego, jak mogłoby wyglądać teraz jego życie, gdyby podjął inną decyzję.

Eternal

Nie dajcie się zwieść - choć brzmi jak smętny, wtórny melodramat, „Eternal” ma do zaoferowania znacznie więcej. Jasne, momentami bywa przesadnie sentymentalny, całość jest przydługa, a kwestie „naukowe” nie mają zbyt wiele wspólnego z nauką; zdecydowanie więcej tu „fiction” niż science”. Na szczęście twórca nie stara się wymyślać „racjonalnych” wyjaśnień dla tego festiwalu surrealistycznych wydarzeń - ich przyczyny nie mają bowiem najmniejszego znaczenia dla tej złożonej z trzech rozdziałów opowieści i jej wydźwięku.

Salim łączy mistyczne zjawiska i ekologiczny kryzys, by zabrać nas do wszechświata czasowych paradoksów, zanurzyć w egzystencjalnych rozważaniach. Posilając się chwytami znanymi z innych filmów SF, nadaje tej kameralnej opowieści bardzo ludzki wymiar; skupia się na miłości, tej wiarygodnej, prawdziwej, nieidealizowanej, oraz na błędach, które dla niej, przez nią albo mimo niej popełnimy. Tematykę możliwości stania się kimś innym, nowym, eksploruje z wyczuciem, ciekawością i empatią. Zastanawia się nad pojęciem czasu i nad tym, jak cenny się staje - potrafi przecież umknąć w mgnieniu oka; to, co niegdyś wydawało się osiągalne, może na zawsze zniknąć. Młodość, w której był czas na wszystko, zostaje wyparta przez wiek średni - temu zaś bliżej do żalu niż niezliczonych możliwości. 

Klaustrofobiczne, podkreślone czerwonymi i zielonymi odcieniami przestrzenie, świetne występy obsady i narracja jedynie wzmacniają poczucie obcowania z niedużym, ale intensywnym emocjonalnie obrazem. Bardzo uniwersalnym i melancholijnym, co sprawia, że może nie być propozycją na każdy moment i każdy nastrój. Nie każdy widz go poczuje, ale warto spróbować - bo gdy trafia, to bez pudła.

Film Eternal jest już wyświetlany w polskich kinach.

REKLAMA

Czytaj więcej o filmowych i serialowych nowościach w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA