"Euforia" jak "Gra o tron" - bije rekordy popularności. I nie ma się co dziwić, bo 2. sezon to kawał świetnej telewizji
2. sezon "Euforii" za nami. Finał zostawił widzów z ogromem pytań, a HBO z poczuciem samozadowolenia - sieć twierdzi, że serial z Zendayą w roli głównej to ich druga najchętniej oglądana produkcja po "Grze o tron". Serial radzi sobie zatem znakomicie, choć drugi sezon okazał się dość nierówny, a finał - po kilku znakomitych epizodach - nieco rozczarowujący.
2. sezon "Euforii" dobiegł końca - ten eksplorujący burzliwe życie licealistów serial okazał się hitem tak wielkim, że na jego oglądalność nie wpłynęło nawet Super Bowl, co musiało zaskoczyć włodarzy HBO. Niedawno dowiedzieliśmy się, że produkcja jest obecnie najczęściej wspominanym na Twitterze serialem - teraz HBO wyjawiło, że jest to ich drugi najchętniej oglądany program po "Grze o tron".
"Euforia" w czasie emisji 2. sezonu cieszyła się średnią oglądalnością na poziomie 16,3 mln widzów, co jest najlepszym wynikiem sieci premium od czasu znakomicie rozpoczętej i fatalnie zakończonej adaptacji prozy George'a R.R. Martina. Finał 2. serii w ostatnią niedzielę wieczorem przyciągnął przed ekrany 6,6 mln widzów w czasie premierowej transmisji, przebijając oglądalność wszystkich wcześniejszych odcinków.
Gdyby HBO nie ogłosiło wcześniej 3. sezonu serialu, to i tak moglibyśmy być pewni, że wkrótce to zrobi - nie odpuściłoby przecież wykręcającego takie wyniki tworu już 2. serii. Liczymy na to, że ekipa wejdzie na plan jeszcze w tym roku - tym razem pandemia nie powinna wymusić na twórcach tak długiej przerwy, choć, rzecz jasna, w tych czasach nie możemy być pewni niczego.
Euforia, sezon 2. - przeciętny finał po kilku znakomitych odcinkach
Oczekiwanie na 2. sezon "Euforii" trwało ponad dwa lata, ale poprzedni finał nie pozostawił widzów z tak wieloma pytaniami. Teraz było zupełnie inaczej - otrzymaliśmy jeden mocny cliffhanger i serię przerwanych niemal wpół słowa wątków.
Nie jest to współcześnie nic nietypowego, nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że "jedynka" została zamknięta ze znacznie większą gracją, a przecież i wówczas nie oszczędzono kilku niedopowiedzeń.
To, co w finale z pewnością się udało, to zakończenie sztuki Lexi i - zgodnie z moimi przewidywaniami - pierwsze kroki na drodze do odbudowania jej przyjaźni z Rue. Wspomniana sztuka miała szansę dotrzeć do bohaterki jak nic innego i ewidentnie wpłynęła na jej postrzeganie siebie samej. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że Levinson zdecydował się w błyskotliwy sposób zakpić z samego siebie - wiecie, ten absurdalny poziom artystyczny szkolnego przedstawienia wygląda jak świadomy dowcip, kpina z własnych artystycznych ambicji i skłonności do nadmiernej estetyzacji (swoją drogą - o ile 1. sezon prezentował się naprawdę nieźle o tyle 2. to prawdziwy audiowizualny haj).
Chyba mało kto przewidział, że w finale dojdzie do otwartej strzelaniny, w której udział weźmie... Popielnik - choć pewne było, że Fez będzie chciał wziąć na siebie winę brata. Scena wkroczenia grupy szturmowej do mieszkania dilera dostarczyła emocji, ale ten rozwój wypadków będziemy mogli ocenić dopiero wówczas, gdy poznamy jego konsekwencje.
Poza tym finał zostawił swoich bohaterów nieco porzuconych (Kat, wątek Laurie), fundując widzom sporo scen-zapychaczy: piosenka granego przez Dominika Fike'a Elliota - swoją drogą, napisana przez Zendayę i Labrintha - zajmuje blisko pięć serialowych minut; zdecydowanie zbyt wiele razy widzieliśmy też płaczącą Rue odczytującą mowę po śmierci ojca.
Ostatecznie jednak 2. sezon "Euforii" dostarcza wrażeń i znakomicie napisanych odcinków - oby ich stosunek do tych słabszych okazał się w przyszłości znacznie większy.