REKLAMA

Nowy serial Netfliksa opowiada o katastrofie elektrowni Fukushima. Czy Japończycy stworzyli serial na miarę "Czarnobyla"?

"Dni" to nowy japoński miniserial Netfliksa, który opowiada prawdziwą historię przebiegu katastrofy elektrowni Fukushima. Niestety, Japończykom nie udało się nakręcić produkcji na miarę "Czarnobyla".

fukushima elektrownia awaria katastrofa dni serial netflix recenzja opinie czarnobyl
REKLAMA

Netfliksowy serial "Dni" rozpoczyna się 11 marca 2011 roku, kiedy to 225 km od Tokio 15-metrowe tsunami uderzyło w elektrownię jądrową Fukushima Nr 1, uszkadzając jeden z systemów chłodzenia. Trzęsienie ziemi u wybrzeży Honsiu wywołało falę, a ta doprowadziła do serii wypadków jądrowych. Stopienie rdzeni, druga awaria stopnia 7. (w siedmiostopniowej skali INES), emisja substancji promieniotwórczych do środowiska (przedostała się tam m.in. skażona woda morska, która chłodzi reaktory). Zdaniem właściciela obiektu, z punktu widzenia emisji materiałów radioaktywnych katastrofa była równa tej w Czarnobylu... lub nawet od niej większa.

Władze TEPCO przyznały, iż wiedzę o uszkodzeniu rdzenia posiadały już kilka dni od uderzenia fali tsunami, ukrywając fakty przez około... dwa miesiące. Prezesowi i wiceprezesom postawiono zarzuty, ale uniewinniono ich w 2019 roku. Przedstawiciele japońskiego rządu wskazali, że straty szacuje się na 188 mld dolarów. Tymczasem WHO oświadczyło, że na skutek awarii wzrost zachorowalności na nowotwory będzie tak mały, że niezauważalny. W jej wyniku - bezpośrednio - nie zginęła ani jedna osoba, czego nie można powiedzieć o nadejściu tsunami, które pozbawiło życia 26 tys. ludzi.

REKLAMA
Dni - Netflix

Dni: recenzja serialu Nefliksa

Jasne, trochę głupio krytykować serial opowiadający prawdziwą historię tragedii i heroizmu. W końcu o "Pięćdziesięciu z Fukushimy", czyli o członkach japońskich ekip ratowniczych, którzy ochotniczo pozostali na terenie elektrowni po ewakuacji większości personelu i kontynuowali pracę mimo zagrożenia promieniowaniem, mówił i pisał cały świat. Uznano ich za bohaterów. Niestety, to nie dokument, a ośmioodcinkowy serial fabularny, którego twórcy nie mieli tyle odwagi, co scenarzyści "Czarnobyla". Nowa produkcja podchodzi do tej historii z tak wielkim szacunkiem, że aż stara się uwzględnić każdy drobiazg - co, siłą rzeczy, nie służy ekranowej opowieści. Wynikająca z obaw szczegółowość sprawia, ze serial się dłuży, męczy i, niestety, nie zachęca do przebrnięcia przez osiem epizodów.

Siła wspomnianego "Czarnobyla" to zgodna z prawdą opowieść o prawdziwych wydarzeniach, w którą wpleciono sporo uniwersalnego dramatu - odpowiednio dużo, by wzbogacić fabułę, rzucić paroma komentarzami i przykuć do ekranu, ale nie na tyle, by przekłamać historię czy okazać brak szacunku. Produkcja pochyliła się nad kulturą tuszowania, fałszem, którym przesiąknięty był upadający Związek Radziecki czy nad tendencjami światowych instytucji, które nie mają większych oporów przed dławieniem niezależności i chęci podjęcia etycznych decyzji przez szeregowych pracowników. 

Czytaj także:

REKLAMA

"Dni" - poza odtwarzaniem - również dorzucają kilka scen ilustrujących momenty niewłaściwych instrukcji "góry"; wydawanych nie z myślą o ratowaniu sytuacji, tylko siebie, swojej polityki, publicznego wizerunku i tym podobnych. Jednak przez zdecydowaną większość czasu scenariusz jest bez reszty skupiony na przesadnie sumiennym odwzorowaniem faktów (również tych mniej istotnych z perspektywy przeciętnego, światowego widza). Cierpi na tym właściwie wszystko: tempo, narracja, dramaturgia i, przykro pisać, postacie.

Jedynym wyjątkiem w tej ostatniej materii jest Yoshida, pełnowymiarowy, przechodzący swoją przemianę, któremu twórcy ewidentnie chcieli oddać specjalny hołd - i skutecznie nakreślili jego postać w sposób, który budzi szacunek, współczucie i sympatię. Nuklearny inżynier zmarł dwa lata po katastrofie - mówi się o nim, że gdyby nie było go na miejscu, skutki katastrofy mogłoby być znacznie, znacznie gorsze. Niestety, sekwencje pokazujące moment podejmowania trudnych decyzji czy poświęcenia są strukturalnie i dramaturgicznie identyczne; powtarzają się zbyt często, jest ich zwyczajnie za dużo, a to rujnuje napięcie i emocjonalny wydźwięk. Tego właśnie brakuje "Dniom": spojrzenia sięgającego do trzewi tych wydarzeń; esencji, głębi, różnych perspektyw. Japoński serial jest jak ośmiogodzinny odczyt książki historycznej. Można było wycisnąć z tego znacznie, znacznie więcej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA