REKLAMA

"Gra o tron" jest złotym standardem fantasy, dlatego porównujemy do niej "Wiedźmina"

"Gra o tron" jest najlepszym współczesnym serialem fantasy. "Gra o tron" zakończyła się dwoma tak fatalnymi sezonami, że ciężko było na to patrzeć. Oba powyższe zdania są równie prawdziwe i w jakimś sensie wcale mnie to nie cieszy. Bo wciąż jesteśmy zmuszeni porównywać ją z nowymi produkcjami, czy to ma sens, czy nie. "Wiedźmin", "Koło Czasu" czy "Władca Pierścieni" po prostu nie pozwalają nam o niej zapomnieć.

gra o tron wiedźmin seriale władca pierścieni koło czasu
REKLAMA

W ciągu zaledwie miesiąca na dwóch globalnych platformach streamingowych pojawiły się dwie hitowe produkcje fantasy oparte na bestsellerowych powieściach. Chodzi oczywiście o 2. sezon "Wiedźmina" i dostępne na Amazon Prime Video "Koło czasu". Obie produkcje były przedstawiane jako tytuły ze sporymi ambicjami i wierne adaptacje pierwotnych książkowych serii. W takich sytuacjach właściwie wszystkim fanom fantasy w głowie natychmiast pojawia się skojarzenie z "Grą o tron".

REKLAMA

Wcale nie jestem tutaj wyjątkiem. Sam dopatrzyłem się licznych analogii między 2. częścią "Wiedźmina" i fatalnymi sezonami 7-8 "Gry o tron". Nawet wewnątrz naszej redakcji tego typu zestawianie dwóch seriali mających inne budżety, nastawienie i (po części) produkowanych dla innego widza wzbudziło pewne dyskusje. Czy faktycznie za każdym razem musimy wracać do "Gry o tron"? Może to nasz mentalny błąd, że nie potrafimy uciec od podobnych porównań, gdy sami twórcy kolejnych seriali fantasy często odżegnują się od "Gry o tron"? Rozumiem skąd wynikają podobne pytania, ale moim zdaniem ignorują one kilka bardzo istotnych kwestii.

"Gra o tron" nadal przyciąga uwagę całego świata, bo rozpoczęła zupełnie nową erę dla fantasy w telewizji.

Rozwój serwisów streamingowych przyniósł ze sobą złotą epokę kina gatunkowego, ale o ile obfitują one w romanse, horrory czy science fiction, o tyle z klasycznym fantasy wciąż mają spory problem. Nawet seriale sci-fi da się stworzyć przy ograniczonym budżecie (nie będzie to poziom "Diuny", ale to w tym kontekście poboczny problem), wykreowanie zupełnie nowego i wielkiego świata okazuje się dużo trudniejsze. Również z powodu narzucających się siłą rzeczy porównań do "Gry o tron". Produkcja HBO wyznaczyła trendy na następne 10, 20 a może i 50 lat.

Nikt wcześniej nie przeznaczył na telewizyjne fantasy tylu pieniędzy, nikt nie nadał mu takiego statusu. Czy nam się to podoba, czy nie, ale fantastykę za wyjątkiem "Władcy Pierścieni" przeważnie sprowadzano na poziom taniej rozrywki. "Gra o tron" pokazała, że tak wcale nie musi być. Tak potężnego wpływu na branżę i całe pokolenie widzów nie da się ot tak zniwelować. Ostatnim sezonom produkcji prawie się to udało, ale finalnie do tego nie doszło. Ponad dwa lata po zakończeniu serialu HBO wciąż o nim mówimy. I to nie tylko w kontekście zapowiedzianych i powstających spin-offów z "Rodem Smoka" na czele. Czy komuś się to podoba, czy nie "Gra o tron" stanowi istotny punkt odniesienia dla całej współczesnej popkultury.

Nie dajcie się też oszukać - Netflix, Amazon, Apple czy nawet HBO pozornie odżegnują się od porównań do "Gry o tron", ale chętnie korzystają z tych konotacji.

Wystarczy rzucić okiem na obsady dużych hollywoodzkich produkcji i głośnych seriali fantasy, w których dziwnym trafem pojawiają się znani nam aktorzy. Nie chcę tutaj wracać do osoby Kita Haringtona w "Eternals", bo akurat w tym wypadku Marvel perfidnie oszukał jego fanów. Mamy zresztą znacznie lepsze przykłady. Główną rolę w "See" odgrywa przecież Jason Momoa, a z kolei gościnnie w 2. sezonie "Wiedźmina" pojawił się Kristofer Hivju. Stało się tak pomimo wcześniejszych medialnych deklaracji, że aktorzy z "Gry o tron" dostali od Netfliksa bana na granie w adaptacji wiedźmińskiej sagi.

Znajome twarze z Westeros zobaczymy również we "Władcy Pierścieni" od Amazon Prime Video. W obsadzie premierowego sezonu produkcji znaleźli się bowiem Robert Aramayo (młody Ned Stark) oraz Joseph Mawle (Benjen Stark). Oczywiście liczba odpowiednich aktorów też jest siłą rzeczy wartością skończoną, ale możecie być pewni, że "Gra o tron" w CV bynajmniej nie stoi na przeszkodzie przed otrzymaniem kolejnej roli w produkcji fantasy. Czasy Luke'a Skywalkera dominującego nad wyobraźnią widzów tak bardzo, że wstrzymał na lata karierę Marka Hamilla dawno minęły. Teraz mało kto ma podobny problem.

Trzeba przy tym powiedzieć sobie jedną rzecz jasno i wyraźnie. Odwoływanie się do "Gry o tron" nie oznacza kopiowania jej historii czy stylu. Nawet autorzy "Rodu Smoka" przyznają, że zapowiedziany na przyszło rok prequel będzie innym tworem niż oryginalna seria. Między obiema produkcjami da się na pierwszy rzut oka zauważyć pewne wizualne podobieństwa, ale już sam zwiastun spin-offa roił się od pewnych usprawnień. Będzie to też siłą rzeczy inna historia, co zrozumieją wszyscy czytelnicy George'a R.R. Martina mający za sobą lekturę dwutomowej serii "Ogień i krew".

"Wiedźmin" nie jest i nie miał być "Grą o tron". Nie zabraniajmy jednak widzom porównywania dzieł z tego samego gatunku.

Tak jak już wspomniałem, nowy sezon "Wiedźmina" ma zaskakująco dużo wad identycznych z tymi, które wystąpiły w końcowych epizodach "Gry o tron". Zestawienie obu tytułów bynajmniej nie jest więc bezsensowne. Nie znaczy to natomiast, że Netflix chciał przebić dzieło HBO. Nawiązać do jego popularności i sławy, przejąć przynajmniej części tych samych widzów - to na pewno. Natomiast sam serial nie miał stać na podobnym poziomie.

REKLAMA

Inaczej niż u Sapkowskiego nowy "Wiedźmin" miał stać się dla odbiorców synonimem czystej i niezobowiązującej rozrywki. Względnie tanią ale ekscytującą produkcją na wieczór. Niczym więcej i niczym mniej. Szefów platformy nie obchodziła ani zgodność z oryginałem, ani potencjał produkcji na zdobycie nagród Emmy. Takie ambicje na papierze zdaje się mieć "Władca Pierścieni", ale prawdziwość takiego przekonania zweryfikujemy dopiero pod koniec 2022 roku.

Być może trochę przez własną naiwność oszukaliśmy samych siebie i jeszcze przed premierą 2. sezonu "Wiedźmina" mieliśmy nadzieję na większe ambicje ze strony platformy. Chociaż doskonale znaliśmy jej strategię. W tym miejscu muszę uderzyć się w pierś, bo pewnie też za dużo obiecywałem sobie po tym serialu. Jakość książek Andrzeja Sapkowskiego wespół z rosnącymi ambicjami kolejnych części "Wiedźmina" od CD Projekt RED przesłoniły mi realny obraz. Nie oznacza to natomiast, że stawianie obok siebie produkcji Netfliksa i HBO jest jakimś krytycznym błędem. Podobne porównania pod wieloma względami są jak najbardziej na miejscu. Trzeba tylko umieć zachować w nich umiar.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA