Obejrzałam film "Jak ukradłem 100 milionów". Nie szukajcie w nim odpowiedzi na tytułowe pytanie
Całe szczęście, że film "Jak ukradłem 100 milionów" wpadł na Netfliksa właśnie teraz - być może widzom serwisu, którzy korzystają z pięknej pogody, wrzucony po cichu tytuł zdążył już umknąć. Jeśli jednak tak się nie stało i kątem oka zauważyliście, że produkcja znajduje się w TOP-ce, udawajcie, że jej nie widzieliście. Nie marnujcie czasu - i tak nic z niej nie zrozumiecie.
OCENA
Ręce opadają. Spodziewałam się, że będzie źle, ale nie sądziłam, że aż tak. "Jak ukradłem 100 milionów" w reżyserii Michała Węgrzyna to niestety jedna produkcji cierpiących na syndrom polskich tytułów, które cichaczem wpadają do serwisu Netflix - nie da się tego oglądać. A jedynym wytłumaczeniem na to, w jaki sposób ten film znalazł się w zestawieniu TOP 10 Netfliksa jest to, że my po prostu jesteśmy masochistami. W tej recenzji wyjaśnię, dlaczego zamiast pytania "jak ukraść 100 milionów i przetrwać", powinniśmy zapytać: "jak przetrwać na filmie Michała Węgrzyna i nie wyłączyć go po pierwszych minutach".
Jak ukradłem 100 milionów - recenzja filmu w serwisie Netflix
Fabuła filmu "Jak ukradłem 100 milionów", który na dużych ekranach zadebiutował w lutym 2024 r., skupia się na Edzie (Antoni Królikowski), księgowym, który marzy o tym, by zdobyć tytułowe 100 milionów złotych. Za namową współpracowniczki Katarzyny (Małgorzata Socha) kradnie upragnioną fortunę i trafia do więzienia, gdzie ma spędzić najbliższy rok. Wcześniej jednak poznaje Em (Zuzanna Zielińska), opiekunkę fok, i prosi ją o rękę, by ze schroniska dla zwierząt stworzyć inwestycyjną przykrywkę na wypranie gigantycznych pieniędzy. Kobieta, nieświadoma drugiego oblicza ukochanego, przyjmuje oświadczyny Eda, który wmawia jej, że kolejne kilka miesięcy spędzi na delegacji w Nowym Jorku.
Gdybym miała wybór, czy obejrzeć po raz kolejny "Jak ukradłem 100 milionów", czy powtórzyć seans "Nie cudzołóż i nie kradnij" (który notabene był paskudnym doświadczeniem), bez mrugnięcia okiem wybrałabym tę drugą opcję. Dlaczego? Bo tam przynajmniej cokolwiek się działo. I chociaż był to film w stylu "mamy Pulp Fiction w domu", to było widać, że twórcy choć trochę wysilili się, by tchnąć w tę komedię kryminalną trochę akcji, tajemnicy i zagadki. Biorąc pod uwagę fakt, że produkcję w reżyserii Mariusza Kuczkowskiego miałam ochotę wyłączyć już po kilku minutach, przy obrazie Węgrzyna musiałabym wcisnąć pauzę, kiedy na ekranie pojawiły się nazwiska aktorów pierwszoplanowych.
I tutaj przechodzimy do sedna problemu - dosłownie 3 razy wracałam do początku filmu, by upewnić się, że akcja już się rozpoczęła. Bo jedna z pierwszych scen, kiedy Ed oświadcza się Em, wygląda jak nieudany fragment, który mógłby znaleźć się w sekcji "bloopers" po napisach końcowych. Dialogi są drewniane i nieśmieszne, a żarty wciskane są na siłę - w kilku momentach miałam wrażenie, że za sekundę w tle wybrzmi wymuszony aplauz publiczności. Brakowało tylko tabliczki z napisem "śmiech".
Obok nieudanych dialogów o pomstę do nieba wołają także bohaterowie.
Nie ma w tym filmie ani jednej postaci, której chciałoby się kibicować lub z nią sympatyzować. Wszyscy są w zasadzie jednowymiarowi, a żaden z charakterów nie zachęca do tego, by przyjrzeć się głębiej jego osobistym motywacjom z prostej przyczyny - takowych po prostu nie ma. Nawet narzeczona Eda, miłośniczka zwierząt i opiekunka fok, która teoretycznie powinna być tą bohaterką, za którą widzowie mieliby trzymać kciuki, jest płytka i nieciekawa.
Co zaś się tyczy fabuły - nie dość, że to zbiór klisz, to jeszcze klisz chaotycznych i niezrozumiałych. Przeskoki w czasie i przestrzeni kompletnie zbijają z pantałyku - nie wiadomo, co się dzieje, bo nagle bohaterowie po prostu się teleportowali. Twórcy nie zadali sobie trudu, żeby przeprowadzić widzów przez proces przechodzenia od jednej sceny do drugiej, przez co oglądanie tej produkcji to po prostu katorga i nerwowe przewijanie do tyłu, by upewnić się, że niczego się przypadkiem nie przeoczyło.
Nic tutaj nie zagrało, a produkcji nie uratował ani Michał Żebrowski, który wcielił się w dyrektora więzienia, ani Mateusz Damięcki, jeden ze współwięźniów Eda. Tomasz Oświeciński nie miał z kolei czasu jej ratować, bo paradował w przebraniu kobiety (i uwierzcie mi - nie było w tym nic śmiesznego). Zdaję sobie sprawę, że wiele osób się skusi i obejrzy ten film. Ja to zrobiłam i żałuję - mojego czasu, który jest cenniejszy niż 100 milionów złotych, nikt mi już niestety nie odda.
O produkcjach Netfliksa przeczytasz w serwisie Spider's Web: