REKLAMA

Kod zła: recenzja filmu. Przepraszamy, że nazwaliśmy inny film horrorem roku

Osgood Perkins (tak, syn tego Perkinsa z „Psychozy”) to aktor, reżyser i scenarzysta, który wprawdzie nakręcił kilka solidnych filmów, jednak nigdy prawdziwie nie zachwycił publiczności. Żaden z jego dotychczasowych obrazów nie mógł zatem przygotować nas na to, co właśnie wpełza na ekrany kin. „Kod zła” (tyt. oryg. „Longlegs”) nieoczekiwanie okazał się nie tylko opus magnum tego twórcy, ale rownież gatunkową jakością, jakiej próżno szukać w tegorocznych repertuarach. 

kod zła film recenzja opinie premiera longlegs nicolas cage
REKLAMA

Mógłbym za wszelką cenę starać się unikać tych porównań, które dominują w dyskusji na temat „Kodu zła”, ale nie zamierzam udawać, że nie dostrzegam ich trafności. Obraz Perkinsa w istocie przywodzi na myśl miks ikonicznych thrillerów lat 90. („Siedem”, „Milczenie owiec”) z tym, co najlepsze w Uniwersum Obecności. Na ich tle wyróżnia się jednak bardziej przystającą do najwyższych współczesnych osiągnięć kina grozy atmosferą - gęstą i przytłaczająco ciężką - oraz działającymi w służbie tej atmosfery hipnotyzującym stylem i realizacją.

„Longlegs” - bo tak brzmi oryginalny tytuł filmu - przedstawia nam młodą agentkę FBI, Lee Harker (Maika Monroe), która już w pierwszych minutach wykazuje się przed widzem i współpracownikami wyjątkowym darem. Choć łatwiej byłoby go nazwać „przeczuciem” lub „instynktem”, definitywnie czyni on z bohaterki coś na kształt medium. Agent Carter (Blair Underwood), przełożony Lee, zamierza wykorzystać ten dar, by schwytać człowieka nazywającego siebie właśnie Longlegs (Nicolas Cage). Nieuchwytny mężczyzna na przestrzeni trzech dekad w jakiś sposób doprowadził do śmierci dziesięciu rodzin. Choć nie mordował ich bezpośrednio (za zabójstwa odpowiadali ojcowie, którzy ostatecznie popełniali samobójstwo), był związany z każdą z tych spraw, a zaszyfrowane listy pisane tym samym charakterem pisma i podpisane „Longlegs” znaleziono na każdym z miejsc zbrodni. Sprawa, jak widać, wyjątkowo tajemnicza oraz, jak się okazuje, o okultystycznym podłożu. A jakby tego było mało, Harker odkrywa swoje osobiste powiązania z poszukiwanym.

REKLAMA

Kod zła: recenzja horroru

Perkins korzysta ze wszelakich dostępnych narzędzi, by skrupulatnie zbudować nastrój tętniący chłodem, pustką i beznadzieją. Po ciepłe - wówczas bardzo intensywne - kolory sięga wyłącznie wtedy, gdy mają one one przeplatać się z mrokiem nocy („rozjaśnianie” nie byłoby tu do końca trafnym słowem); w czerwonych czy pomarańczowych światłach próżno szukać ocalenia, bo zło wcale się ich nie boi, przeciwnie, smacznie sobie w nich drzemie. Za dnia barwy są przygaszone i stonowane, przefiltrowane po Fincherowsku, a panująca zima pogłębia cały ten portret nieprzyjaznego, w pewnym sensie obcego świata.

Gdy w ten nasączony niepokojem pejzaż twórca wprowadza zbrodnię i stopniowo przybliża nam tytułową postać, nie musi silić się na sztandarowe zabiegi i realizacyjne wygibasy, by skutecznie zagęścić wywoływane w widzu odczucia. Wystarcza odrobina narracyjnej kreatywności, odpowiedni kadr i aktorski popis - doskonała synergia wszystkich tych komponentów gwarantuje lękowy dyskomfort przy jednoczesnym pełnym zaabsorbowaniu seansem. Zresztą, strach i zło czają się tu rownież poza kadrem; umiejętna reżyseria sprawia, że nasze umysły nieco zbyt skwapliwie dopowiadają sobie tę niewidoczną przestrzeń, potęgując obawy.

Kod zła - Longlegs
REKLAMA

Odrażający, wręcz epatujący pozbawionym ram złem i szatańską zgnilizną Nicolas Cage jeszcze nigdy nie był tak przerażający. Maika Monroe, wycofana, społecznie niezdarna i zawzięta zarazem, hipnotyzuje. Zadziwiające, że po mimo tak wielu tropów, po które sięga twórca - satanizm, zaszyfrowane wiadomości, procedury kryminalne, medium, opętanie, zagadkowe zbrodnie, manipulacje umysłowe, złowrogie lalki i wiele innych - ani przez moment nie mamy wrażenia, że któryś z nich tu nie pasuje, że był zupełnie niepotrzebny.

Twórca wplótł je w swoją opowieść w taki sposób, że wydają się dla niej całkowicie naturalne; i nawet jeśli dany motyw ostatecznie nie odgrywa tu zbyt istotnej roli, to i tak stanowi integralny element historii i narracji, bez którego całość nie składałaby się w tak skuteczny w oddziaływaniu, sprawnie mieszający twardy thriller z okultystycznym horrorem materiał. W ogóle Perkins łączy gatunkową sferę psychologiczną i nadnaturalną w perfekcyjnie uzupełniający się sposób - mogłoby się wydawać, że nieosiągalny dla większości jego poprzedników. Nie śpieszy się, a strzępy konwencji ubiera w artystyczną, niemal poetycką formę, proponując odbiorcy wzorowy przykład arthouose’owej grozy. Uspokoję, że arthouse’owej bezpretensjonalnie i skupionej jednak na tym, co w gatunku kluczowe. Dlatego też każdy, nawet najbardziej estetyczny z kadrów, zachowuje odpowiednie proporcje piękna i koszmaru. U Perkinsa nie przerażają momenty i drobiazgi - przerażający i niebezpieczny jest cały świat. 

„Kod zła” sprawdza się na każdej z płaszczyzn, okazując się gatunkowo-artystycznym arcydziełem. Eksploruje tytułowe pojęcie etyczne w sposób, który wpływa na widza; sprawia, że czuje się w tym złu zanurzony, tak jakby obcował z jego esencją, z czymś niewłaściwym, niemal przeklętym. Ten mrok wpełza na i pod skórę - pozostaje tam jeszcze jakiś czas po seansie, a my mamy ochotę wejść pod prysznic i wyszorować pokryte smolistymi smugami tego czarnego seansu ciało. Niestety - Perkins nie pozostawia wątpliwości, że prawdziwego zła zmyć się nie da.

Kod zła: od 12 lipca w kinach.

Czytaj więcej o horrorach w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA