REKLAMA

Właśnie obejrzałem najlepszy horror roku. Ten neonowy koszmar to prawdziwa petarda

"MaXXXine" oślepia neonowym blaskiem, eksponując jednocześnie swoje obrzydliwe podbrzusze. Zgniata przy tym jaja. I to nie jest jakaś wydumana metafora. W tym filmie jaja zostają zgniecione. Panowie, chrońcie swoje krocza.

maxxxine horror recenzja co obejrzeć
REKLAMA

"MaXXXine" to najbardziej wściekła część horrorowej trylogii Ti Westa. W dwóch poprzednich odsłonach reżyser opowiadał o wyparciu. W "Pearl" tytułowa bohaterka musi podporządkowywać się despotycznej matce, zamiast gonić za marzeniami, co prowadzi do masakry. W "X" nagrywane pod jej nosem porno staje się katalizatorem seksualnej żądzy, której mąż nie jest w stanie zaspokoić, co również prowadzi do masakry. Oba filmy potrzebowały nadbudowy i w połowie dochodziło w nich do gatunkowej wolty. Tym razem akcenty są już lepiej poukładane, przez co produkcja od początku do samego końca okazuje się nad wyraz agresywna. W końcu, kiedy nie ma już represji naturalnych potrzeb, można zaczynać... orgię!

Akcja rozgrywa się w 1985 roku, sześć lat po masakrze przedstawionej w "X". W branży filmów dla dorosłych tytułowa bohaterka osiągnęła już wszystko. Teraz rusza na podbój Hollywood. W Los Angeles chodzi na castingi i w końcu udaje jej się zrobić dobre wrażenie na reżyserce horroru "Purytanka 2". Dostaje rolę, ale wtedy przeszłość się o nią upomina. Ktoś zaczyna mordować jej przyjaciół. West zadaje tu więc podobne pytania co w "Pearl". Jak daleko jesteś w stanie się posunąć, żeby spełnić swoje marzenia?

REKLAMA

MaXXXine - recenzja nowego horroru

W jednej ze scen Maxine jeździ po wytwórni z reżyserką, która tłumaczy jej ideę "Purytanki 2". Chciałaby w niej pokazać, że w latach 50. ludzie wciąż jeszcze lubili palić czarownice na stosach. West w kontekście całej serii, robi tu to samo.Tytułowa bohaterka i Pearl z poprzedniej odsłony trylogii to przecież dwie strony tej samej monety. Obie gra Mia Goth, ale to najmniej istotna z ich cech wspólnych. I jedna i druga rzuca przecież wyzwanie osobom, próbującym narzucić im swoją moralność. Dekady minęły, a świat wcale naprzód nie ruszył.

MaXXXine - horror - recenzja

West sprawnie i szybko rysuje portret lat 80. W telewizji Ronald Reagan zapowiada tłuste czasy dla Amerykanów, Dee Snider zeznaje przed komisją senacką, która bada zły wpływ muzyki rockowej na młodzież, a w ramach najbardziej absurdalnej paniki moralnej w dziejach kraju, satanic panic, obrońcy moralności wrzeszczą o satanizmie w popkulturze. Jakby tego było mało, Los Angeles terroryzuje jeszcze Nocny Prześladowca. Dzięki takim kontekstom produkcja sprawnie miesza prawdę z fikcją i jak w soczewce skupia wszystkie lęki oraz napięcia całej dekady. Oczywiście, ujmując je w swojej unikalnej optyce.

"B-klasowy film z A-klasowym przesłaniem" - tymi słowami reżyserka podsumowuje swój wywód o "Purytance 2". Morału bym akurat nie idealizował, ale to zdanie idealnie oddaje charakter "MaXXXine" w pigułce. West rozpływa się tu obskurze, podając ją z mainstreamowym zacięciem. Łączy kulturę wysoką i niską, jak to produkcje z lat 80. miały w zwyczaju. Podobnie jak poprzednie odsłony trylogii i ta najlepiej sprawdza się więc jako metaopowieść o kinie. Osadzona w latach 10. ubiegłego stulecia "Pearl" korzystała z estetyki klasycznego Hollywood, a "X" odnosiło nas bezpośrednio do obskurnych grindhouse'ów lat 70. pokroju "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Mimo to West w tej serii tak mocno siły filmu na stylu jeszcze nie opierał. Tutaj zresztą wszystko sprowadza się do "bardziej" i "mocniej". Opowieść składa się przez to z przerysowywania tropów fabularnych i audiowizualnych. Sprowadza się do ekscesu.

"MaXXXine" staje się wręcz bardziej ejtisowym tytułem niż tytuły z lat 80. Reżyser upycha tu najważniejsze cechy produkcji z tamtego okresu.: mizoginię, kreskówkową przemoc i oszałamiającą ścieżkę dźwiękową. Nie ogranicza się jednak do czystego przetwórstwa. Man In Motion Johna Parra, które w "Ogniach św. Elma" brzmiało refleksyjnie, a nawet melancholijnie, tutaj zmienia się w wybuch agresji. West pożycza sobie z kina interesującej go dekady, co mu się żywnie podoba, ale jednocześnie to przesuwa, pisze po swojemu, wyolbrzymia. Zresztą nie tylko to, bo jego horyzonty obejmują całą historię X muzy. Gaszenie papierosa na gwieździe Thedy Bary czy wymienianie hollywoodzkich gwiazd zaczynających swe kariery w horrorach zmieniają film w kapitalną kinofilską zabawę.

Dostajemy coś na kształt filmu Nicolasa Windinga Refna zrobionego przez Quentina Tarantino. Albo filmu Quentina Tarantino zrobionego przez Nicolasa Windinga Refna. Wszystko jest tu starannie wystylizowane, przez co "MaXXXine" chce się oczy przecierać. Nie bez powodu reżyser wśród swoich inspiracji tak chętnie wymienia "Terminatora". Nie stroni też od wskazywania innego tytułu, którego zdradzenie mogłoby jednak zostać uznane za spoiler. Ba, zakończenie "X" może być uznane za spoiler. Początek produkcji może być uznany za spoiler. Intryga jest tak cienka, że bardzo łatwo idzie się domyślić, kto próbuje główną bohaterkę zabić. Ale na szczęście nie o to w całej tej zabawie chodzi. Jej clou sprowadza się do oglądania ukrytego pod uwodzicielską fasadą zepsucia. Zagłębiania się w świat seksu i przemocy, ukazanych z emfazą giallo, brutalnych włoskich kryminałów.

Ze swoim zamiłowaniem do sprzeczności "MaXXXine" nie mogła wybrać sobie lepszego miejsca akcji niż Los Angeles. Jego dualizm Hollywood chętnie eksploruje już od czasów czarnych kryminałów. W latach 80. doszło natomiast do eksplozji osadzonych w nim thrillerów. Produkcja podąża dalej ich tropem, chętnie przywdziewając płaszcz neo-noir. Możemy dzięki temu popodziwiać olśniewające billboardy na Hollywood Boulevard i występujących tam ulicznych artystów. Zaraz obok znajduje się natomiast mroczny zaułek, z czyhającym w ciemnościach gwałcicielem, abyśmy choć na chwilę zajrzeli w rejony kina rape&revenge. Reżyser pokazuje miasto, jakby był nim zachwycony i zniesmaczony jednocześnie.

"MaXXXine" pokrywa mgła oniryzmu, która przypomina "Świadka mimo woli" Briana de Palmy. Za jej sprawą West wprowadza niepokój i napięcie, dzięki czemu cała opowieść przyjmuje formę onirycznego koszmaru. Składają się na niego momenty tak mocne, że nie da się po nich spać spokojnie. Choć przecież to najmniej horrorowa odsłona całej trylogii. Korzysta z elementów kina grozy, ale się w nie w pełni nie zamienia. Wymyka się łatwej klasyfikacji, rozsadzając ramy gatunkowe swoim wybuchowym temperamentem.

"MaXXXine" jest tak samo zadziorna jak jej główna bohaterka. Wcielająca się w nią Goth po raz kolejny daje olśniewający występ. Z nowym kolorem włosów zmienia się w diabelski rewers blondynek Hitchcocka. Pozostaje ambiwalentną postacią z ukrytymi motywacjami, ale zamiast stać z boku i manipulować, woli przyłożyć komuś z pękiem kluczy między palcami. Mimo to wcale nie ona świeci na ekranie najjaśniej. Kevin Bacon jako cyniczny detektyw kradnie całe show. W swym przerysowaniu i rozdygotaniu okazuje się najzabawniejszym elementem produkcji.

Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

"MaXXXine" jest wulkanem energii. Jej rytm wybijają kolejne zbrodnie popełniane na tle miejskich pejzaży, przez co w świat przedstawiony wchodzi się całym sobą. Chce się w nim przebywać, pozwiedzać każdy jego zakątek i coraz bardziej zatracać w jego szaleństwie. West hipnotyzuje i fascynuje widza, co chwilę odpalając petardy, które wybuchają nam w twarz, obryzgując ją krwią. Reżyser mówi do nas w tak przebojowy, dynamiczny i bezpośredni sposób, że ten film staje się płytą nie do zdarcia.

"MaXXXine" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA