Koncert Maty sprawił, że media eksplodowały fascynacją młodym raperem, a Jakub Żulczyk powiedział wprost, że autor Patointeligencji jest głosem pokolenia. Tyle tylko, że to bzdura.
Na początku tego tekstu muszę wykonać kilka rytualnych tańców, żeby móc - przynajmniej na to liczę - zajrzeć później w komentarze i nie czytać później w kółko tych samych, niezbyt mądrych argumentów. A więc: nie uważam, żeby Mata był kiepskim raperem; nie zazdroszczę mu sukcesu i nie, nie potrafiłbym zarapować lepiej - i nie ma to nic do rzeczy. Skoro uprzejmości w formie ataku uprzedzającego mam już za sobą, mogę przejść do rzeczy.
Bez dwóch zdań poprzedni weekend należał do Maty.
Młody raper wypuścił swoją nową płytę zatytułowaną "Młody Matczak", która już w przedsprzedaży schodziła jak woda gazowana po imprezie w studenckim mieszkaniu. Raper swój nowy krążek przywitał koncertem, który okazał się być frekwencyjnym sukcesem. Tym samym Mata udowodnił, że nie zmarnował medialnego zainteresowania, jakie przyniosła mu Patointeligencja.
Tylko tyle? Nie, nie tylko, bo koncert przez cały weekend był na językach. Mediów, celebrytów i osób zasłuchanych w hip-hopie. Padały słowa wielkie, doniosłe i w mojej opinii całkiem przestrzelone. Nie chcę sprzedawać tu kuksańców koleżankom i kolegom z innych redakcji, a raczej pochylić się nad nadętą atmosferą, która - trochę wzorem ojca rapera i autora "Jak wychować rapera. Bezradnik" - próbuje za wszelką cenę szukać brawurowych znaczeń tam, gdzie ich nie ma.
Jako osoba, która na koncercie nie była, swoją nieobecność mogę nadrobić tylko tym, że o nim poczytam, względnie obejrzę kilka relacji w mediach społecznościowych. W czasie lektury dowiedziałem się, że w czasie koncertu młodzież chętnie skandowała antyrządowe hasła, że Mata był smarowany bitą śmietaną, którą zlizywały z niego kobiety, że na scenie pojawili się inni twórcy i że przeszedł kondukt pogrzebowy, ale, no, najważniejsze te polityczne hasła.
Mata, który po nagraniu Patointeligencji, stał się obiektem dość prymitywnych uwag ze strony części polityków i dziennikarzy, odwinął się i to odwinął się mocno. Ciekawe jednak, że jego "protest song" to w gruncie rzeczy… kilka wersów, komentarzy i aluzji, w tym ta najsłynniejsza o dziąsłach Jacka Kurskiego. Ale jeśli przesłuchałeś twórczość Maty, musisz się zastanawiać, o co chodzi, skoro większość swojego płytowego czasu raper poświęca na coś zupełnie innego. Dlaczego to nie Skute Bobo o jaraniu marihuany czy Blok o imprezowaniu tak głośnym, że sąsiedzi powinni się cieszyć, że "jeszcze nie wyj*bało im okien", nie są głośno omawiane, punktowane czy analizowane.
Jeszcze dalej idzie Jakub Żulczyk, który pisze, że Mata jest głosem pokolenia.
Czy się komuś podoba, czy nie, Mata i Bedoes są głosami tego pokolenia, teraźniejszością polskiej muzyki a do tego potwornie utalentowanymi, odważnymi i wrażliwymi chłopakami, i żadne starcze pohukiwania panów krytyków i felietonistów tego nie zmienią (jako i pan tata Maty, dziwnie i niepotrzebnie próbujący syna bez przerwy upupiać i usprawiedliwiać, no ale to już ich - obu Matczaków - własna sprawa)
- pisze Żulczyk na swoim profilu.
Choć mam pewną satysfakcję, że nie tylko ja widzę, że strategia profesora Matczaka, aby o Polsce i bardzo ważnych sprawach mówić w kontekście tekstów jego syna, jest niepokojąca, nietrafna, to Żulczyk robi coś bardzo podobnego.
Fascynujące jest, że o tym, kto jest głosem młodego pokolenia, zasadnicze i nieakceptujące sprzeciwu wypowiedzi formują ci, którzy tym młodym - to nie niski zarzut, a stwierdzenie faktu - pokoleniem zdecydowanie już nie są. I w bonusie wybierają sobie z twórczości Maty to, co im wybrać najwygodniej. Dlatego właśnie czytamy o antyrządowych hasełkach, a nie o tym, czy Mata potrafi odróżnić depresję od kaca (miesza mu się to w kawałku Kurtz).
Te rozpaczliwe próby znalezienia czegoś, co da się zrozumieć i łatwo wyjaśnić, są o tyle zabawne, że w gruncie rzeczy nie obchodzą one ani słuchaczy, ani uczestniczących tak licznie na koncercie, ani nawet samego Maty, który, pomijając kilka numerów, nagrał płytę o tym, że fajnie jest być młodym chłopakiem bez zobowiązań i z sukcesami, a jednocześnie trudno jest być młodym chłopakiem z tych samych powodów.
Mata trafił w gusta, wykorzystał popularność, jaką przyniosła mu kontrowersja związana z tym, że dzieciaki z dobrych domów również miewają problemy. Jeśli dla Żulczyka to w połączeniu z popularnością, którą od roku udaje się Macie utrzymywać, świadczy o tym, że to właśnie jest "głos pokolenia", to bardzo, bardzo nisko zawiesił poprzeczkę. Zwłaszcza że dzisiaj, gdy serwisy streamingowe pozwalają, aby każdy w muzyce znalazł sobie własne ukojenie, to jest po prostu nieprawdziwe. Młodzi, ani nawet starzy czy totalnie średni, nie mówią jednym głosem. Ba, nie mówią nawet dwoma czy trzema głosami. Są ich tysiące, bo tylu młodych i szalenie zdolnych tworzy i trafiają do ludzi o mniej, powiedzmy delikatnie, uśrednionych gustach.
Mata to zresztą niejedyny młody, który padł ofiarą próby stłamszenia go do roli "głosu pokolenia". Pamiętacie Gretę Thunberg? Młoda dziewczyna miała mówić w imieniu wszystkich młodych, którzy oburzeni nieczułością na losy planety starszego pokolenia, mieli wystąpić i zmieniać świat. O młodej szwedzkiej działaczce mówiło się, gdy zamiast samolotu, płynęła przez Atlantyk bardziej przyjaznym dla środowiska transportem morskim. Podczas gdy nowo mianowany głos pokolenia, Mata, z koncertu, wprost do nieba, uniósł się wynajętym helikopterem. Z kolei z głośników mogliśmy usłyszeć prośbę organizatorów, by uczestnicy koncertu do domu wrócili komunikacją. Miejską. Głosy pokolenia coś nie potrafią mówić jednym, a jakże, głosem.