Netflix chce krótkich seriali. To tak jak ja, bo wszyscy byśmy na tym skorzystali
Netflix nie chce już robić seriali, które miałyby się ciągnąć ponad trzy sezony. I świetnie. To dobra zmiana. Dojrzewaliśmy do niej, odkąd platforma pojawiła się w naszym życiu. Teraz trzeba mieć nadzieję, że w jej ślady pójdą inne serwisy VOD.
Netflix nie chce długich seriali. Trzy sezony mają nam starczyć. I wystarczą. Lata 90. już minęły. Po co nam niekończące się produkcje, każda z (w najlepszym razie) kilkanastoma odcinkami w jednej odsłonie? Czy tęsknimy za czasami, kiedy nie mogliśmy obejrzeć, któregoś epizodu "Strażnika Teksasu" bo akurat musieliśmy gdzieś wyjść? Nie. Teraz jest era VOD i binge watchingu. Opowieści muszą być krótsze niż kiedyś. Nie mamy już tyle czasu i nie chcemy, żeby dopadło nas FOMO.
To wina Netfliksa. Rozpieścił nas. Stanął na czele rewolucji, kiedy okazało się, że seriale można wypuszczać całymi sezonami. My zaś, wyzwoleni z okowów telewizyjnej ramówki, oglądamy je, kiedy nam wygodnie. Odcinek za odcinkiem, bez przerwy. Dzięki temu możemy patrzeć na daną opowieść całościowo, a nie wyrywkowo jak wcześniej. Tak jak powinno to wyglądać w XXI wieku.
Netflix coraz krótsze robi te seriale
Opracowana przez serwis Netflix formuła wypuszczania seriali za jednym zamachem okazała się prawdziwym objawieniem. Czekaliśmy na taką ewolucję, bo wynikała z naszych wcześniejszych doświadczeń odbiorczych. W końcu już "Miasteczko Twin Peaks" udowodniło, że odcinkowe produkcje telewizyjne nie muszą być podrzędne względem filmów, a HBO taką "Rodziną Soprano" dorzuciło do tego swoją cegiełkę. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do wielowątkowych opowieści ciągnących się przez całe sezony, a nie z zamkniętymi fabularnie epizodami.
Nasze przyzwyczajenia w konsumpcji seriali już wtedy było inne niż wcześniej. Dzięki temu cały na biało mógł wejść Netflix, udostępniając pełne sezony swoich produkcji, które - zgodnie z ówczesnymi zasadami telewizji jakościowej - liczyły po kilkanaście odcinków. W sam raz, aby zarwać nockę i zapoznać się z produkcją. Z czasem wypuszczane przez platformę tytuły stawały się coraz krótsze. "House of Cards" z 2013 roku liczy jeszcze 13 epizodów, ale zaledwie trzy lata późniejsze "Stranger Things" ma ich już tylko osiem.
Liczba odcinków kolejnych seriali od lat systematycznie się zmniejsza. Teraz czas, aby to samo spotkało same sezony. Jak pokazuje historia, ciągnięcie danych produkcji w nieskończoność, rzadko wychodzi im na dobre. Potem fani tylko płaczą, że do finału mogłoby dojść wcześniej. Można tego uniknąć i Netflix jest na dobrej drodze, aby tak właśnie się stało.
Dla platformy Netflix trzy sezony to wystarczająco.
Netflix nie chce długich seriali. Nieoficjalnie to jego szef Ted Sarandos uważa, że widzowie nudzą się, kiedy dana produkcja liczy więcej niż trzy sezony. Moim zdaniem ma rację. Po co nam ich tyle? Przecież gdy telewizyjnym standardem były 24 odcinki na odsłonę i przedłużanie produkcji z roku na rok, mało kto uważnie śledził swoje ulubione tytuły. Przyznać się, czy ktoś widział każdy epizod "Nasha Bridgesa"? "Policjantów z Miami"? Wspomnianego "Strażnika Teksasu"? Nie. To nawet nie miałoby sensu. Ich formuła była powtarzalna. Widziałeś jeden, to w sumie widziałeś wszystkie.
Współczesne seriale są przeważnie inne. One się zmieniły, a my wraz z nimi. Ileż to razy w ofercie dostępnych w Polsce serwisów VOD znajdowałem tytuły, które chciałbym nadrobić. Widziałem tam jednak sześć, siedem, osiem sezonów produkcji. Każdy z nich po kilkanaście godzinnych odcinków. Kto ma na tyle czasu, żeby to oglądać od deski do deski? Chyba tylko zagorzali fani, chcący przypomnieć sobie ulubione produkcje.
Przyznam się bez bicia, że swego czasu obejrzałem wszystkie odcinki "24 godzin". Poczułem nawet lekką ekscytację, kiedy okazało się, że serial dostępny jest na Disney+. "Ach, cóż za cudowny, nostalgiczny maraton mnie czeka" - pomyślałem sobie. Zaraz jednak kliknąłem w nowy odcinek "Ms. Marvel". Potem coś ciekawego wyskoczyło na HBO Max i w ogóle przecież wszyscy mówią o jakiejś nowości Netfliksa. Rozumiecie, o co mi chodzi?
Z polityki trzech sezonów platformy Netflix powinny brać przykład inne serwisy, takie jak HBO Max czy Disney+.
Liczba platform VOD i ich oferta rosną z dnia na dzień. Co chwilę pojawia się serial, który chciałoby się obejrzeć. Jeżeli jego liczbę ograniczymy do trzech sezonów, to na obejrzenie całości starczy jeden weekend. Przy zmniejszeniu liczby odsłon produkcji, zyskamy wszyscy. Znajdziemy na nie i czas, i ochotę, a do tego znikną obawy, że być może właśnie oglądamy ostatni zaserwowany przez twórców cliffhanger, bo ktoś zaraz zdecyduje o skasowaniu tytułu.
Świadomość, że daną narrację należy poprowadzić tylko przez trzy sezony, to wartość nadana tak twórcom, jak i widzom. Ci pierwsi będą przynajmniej wiedzieli, dokąd zmierzają i nie pokuszą się o idiotyczny twist, którego nigdy nie zamkną, bo jeden z aktorów z powodu innych zobowiązań nie będzie mógł zagrać w którejś tam dalszej części. Ci drudzy bez większego problemu i nadmiernej liczby nieprzespanych nocy, zapoznają się za to z całą opowieścią.
Jeśli Netflix wprowadzi swoją politykę maksymalnie trzech sezonów na głowę w życie (a ostatnia fala kasowania seriali na to właśnie wskazuje), wszyscy będziemy zadowoleni. Wtedy pozostanie mieć nadzieję, że inne platformy przyjmą taką samą strategię. Disney+ już idzie podobnym tropem, bo ciągle tworzy nowości i rzadko decyduje się na ich wznawianie. Co prawda, nie podłapał idei udostępniania całych odsłon naraz, ale w tym wypadku nawet wyprzedził streamingowego giganta. Być może więc i inni dostawcy treści (tak, The CW do ciebie głównie mówię) podłapią, że mniej znaczy więcej. Dla nas i dla nich.
Disney+ zadebiutował w Polsce. Tutaj kupisz go najtaniej.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.