Ten mocarny film nie trafił do polskich kin. Dzięki Prime Video nareszcie możemy go obejrzeć
Richard Gere i Jacob Elordi to aktorski duet, którego raczej praktycznie ciężko się spodziewać w jednym filmie. Jest jednak taka produkcja, w której panowie połączyli siły i wcielili się w tę samą postać. To "O, Kanado!", które możecie (i powinniście!) obejrzeć na Prime Video.

"O, Kanado!" miałem przyjemność widzieć kilka miesięcy wcześniej na American Film Festival. Nie ukrywam, że od początku czułem się przyciągnięty do tego tytułu - zwłaszcza dzięki bardzo interesującej obsadzie. Richard Gere jest niewątpliwie jednym z najlepszym amerykańskich aktorów, a jego kreacja z "Chicago" po dziś dzień pozostaje dla mnie wybitną. Jeśli chodzi zaś o Elordiego - wbrew wielu nie mam dość jego ekranowej obecności i wiem, że ma jeszcze wiele do zaoferowania. Co zresztą widać w tym filmie, który, choć nie doczekał się szerokiej dystrybucji w Polsce, jest dostępny do obejrzenia w streamingu.
O, Kanado - spowiedź starego filmowca
Leonard Fife (Gere) to cieszący się wielką sławą i uznaniem filmowiec dokumentalista. Nie zostało mu jednak wiele czasu - wszystko z powodu coraz silniej atakującego go raka. Na prośbę swoich uczniów decyduje się wystąpić w filmie poświęconym jemu samemu - ma on stanowić coś na kształt ostatniego wyznania. Filmowiec nie jest łatwym graczem, a na dodatek w trakcie rozmowy z nim pojawiają się informacje, których nikomu wcześniej nie zdradził - nawet swojej ukochanej żonie Emmie (Uma Thurman).
To nie jest film, który należałoby porównywać do trzymających na krawędzi fotela thrillerów, czy shyamalanowskich zwrotów akcji. Paul Schrader, reżyser filmu, prowadzi historię w sposób wybitnie nielinearny - robi to jednak na tyle umiejętnie, że, choć momentami jest to wyzwanie, widzowi udaje się odróżnić kto jest skąd. Dodatkowo, aby to uwydatnić, każdy etap z życia Fife'a charakteryzuje się nieco inną stylistyką. Całościowo ta fabularna mieszanka dobrze komponuje się z opowieścią głównego bohatera, który dysponuje wiadomościami, nazwiskami i wydarzeniami w sposób, który coraz silniej podważa ich kolejność i prawdziwość, a co za tym idzie, wiarygodność. Postacie pojawiają się na ekranie niekoniecznie tam, gdzie byśmy ich oczekiwali, co udanie współgra z otępionym umysłem głównego bohatera.
Choć niektóre przeskoki czasowe mogą się wydawać zbyt nieczytelne i wpłynąć negatywnie na odbiór fabuły, aktorsko ciężko temu filmowi cokolwiek zarzucić. Śmiem stwierdzić, że w przypadku Richarda Gere'a mowa tu o jednej z najlepszych ról w karierze. Aktor wybitnie wtapia się w swoją postać, która ma wiele warstw: czy to jest apodyktycznym i znerwicowanym mrukiem, czy osłabionym starszym mężczyzną, czy intelektualistą, który chce w pełni świadomie opowiedzieć historię swojego życia. Jeśli chodzi o Jacoba Elordiego, który wciela się w młodego Fife'a - dobrze zobaczyć go w nieco innej, dość wrażliwej kreacji pogubionego młodego mężczyzny, który podjął w życiu wiele decyzji, ale niekoniecznie tych dobrych. W filmie występuje również Uma Thurman jako żona Fife'a, ale ta postać nie została, moim zdaniem, szczególnie pogłębiona przez twórców.
"O, Kanado!" to dość orygnalna i osobliwa propozycja. Dla aktorstwa Gere'a i Elordiego zdecydowanie warto się nad nią pochylić, ale jeśli macie sympatię do nielinearnie opowiadanych, nostalgicznych historii o niepewnym stopniu wiarygodności, ten film powinien do Was trafić.
"O, Kanado!" jest dostępne do obejrzenia na platformie Prime Video.
Więcej o produkcjach Prime Video przeczytacie na Spider's Web: