„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” to ostatni rozdział filmowego cyklu poświęconego bataliom Lorraine i Eda Warrenów z siłami nieczystymi. Michael Chaves, który po „dwójce” przejął reżyserię od Jamesa Wana, tym razem postanowił wrócić do korzeni serii - fabularnie i stylistycznie. W efekcie otrzymaliśmy obraz lepszy od poprzedniego („Na rozkaz diabła”, 2021), ale i tak stanowiący skromną namiastkę tego, co serwował nam w ubiegłej dekadzie mistrz.

„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” to w istocie pożegnanie z filmowymi Warrenami. Od pierwszych do ostatnich scen narracja zdaje się potwierdzać słowa Jamesa Wana, który pozostaje producentem i „ojcem” całego uniwersum: w ostatnich wywiadach filmowiec stwierdził, że nie planuje powrotu do cyklu, a już z całą pewnością zamierza sobie zrobić od niego długą przerwę. Co więcej, sami Vera Farmiga i Patrick Wilson - wcielający się w Lorraine i Eda - podkreślili, że „po czwórce” nie wrócą już do tych postaci. Fani muszą zatem pogodzić się z zamknięciem tego rozdziału, niewykluczone jednak, że za jakiś czas znów poczujemy „Obecność”, która tym razem postawi w centrum Judy, czyli córkę naszych pogromców duchów. Dziewczyna - wraz ze swym przyszłym mężem, Tonym - odgrywa zresztą istotną rolę w nowym filmie.
Nowa sprawa Warrenów dotyczy rodziny Smurlów z Pensylwanii oraz nawiedzeń, które zaczęły nękać ich dom w 1986 r. Wieloosobowa familia (osiem osób i pies pod jednym dachem) tworzą wspólnotę gwarną i chaotyczną, ale i pełną miłości. Skromna, acz pełna radości codzienność Smurlów przekształca się w przepełniony strachem i rozpaczą chaos za sprawa złowrogiej, nadnaturalnej siły, która - jak się okazuje - jest w jakiś sposób powiązana właśnie z Warrenami.
Poza tym produkcja poświęca sporo czasu samym Warrenom - i bardzo dobrze, bo to oni są sercem cyklu, a skupiające się na ich życiu prywatnym fragmenty scenariusza to najlepsze, co obraz ma do zaoferowania. I tak na przykład prześledzimy jedną z pierwszych spraw małżeństwa w latach 60. oraz przyjście na świat ich córki, która odziedziczy unikalne zdolności matki. W „Ostatnim namaszczeniu” dziewczyna staje zresztą do walki z demonami - ramię w ramię z rodzicami i ze wsparciem narzeczonego.
Obecność 4: Ostatnie namaszczenie - recenzja filmu
Myślę, że najwięksi fani serii będą zadowoleni: Chaves postanowił bowiem przywrócić ją na „właściwe” (to znaczy: bliższe oryginałom Wana) tory - dramat sądowy i opętany morderca z poprzedniej części to coś, co nie przypadło widowni do gustu. A zatem wracamy do korzeni: dom i zwyczajna rodzina prześladowana przez nadnaturalne siły. Ludzie, którym zaczynamy współczuć, z którymi łatwo nam empatyzować - chcemy. by ktoś im pomógł. Zaczynamy przejmować się ich losem. To jeden z elementów stanowiących o sile „jedynki” i „dwójki” - dobrze rozegrany i tym razem.
Poza tym obraz na pewno ucieszy swoich wieloletnich miłośników również dzięki kilku całkiem skutecznym scenom grozy w duchu oryginału. Niestety, nie wydaje mi się, by któraś z nich specjalnie się wyróżniała czy zapadała w pamięć. Nowa „Obecność” szczuje starymi, sprawdzonymi trickami: jumpscare’y, wykrzywione w nieludzkich uśmiechach potworne twarze, pełzanie po suficie. Kreatywności czy powiewu świeżości nie uświadczono, ale wiem, że miłośnicy straszaków o nawiedzeniach właśnie tego oczekują.
Zawiodą się natomiast wszyscy ci, którzy mają nadzieję na skrupulatnie budowaną atmosferę gęstego, dusznego niepokoju, zaskoczenia, nieprzewidywalność. Na obrazy, które wrzynają się w mózg. Chaves wybrał to, co sprawdzone i pewne. Jego „Obecność” jest bezpieczna, zachowawcza - ale i pięknie hołdująca pracy Wana. Domyślam się, że podobnych hołdów oczekuje się od finału tego typu sagi. Ja najbardziej polubiłem wykorzystanie luster (w filmie jest ich sporo) oraz umiejętne wykorzystanie dźwięku i oświetlenia do podbicia napięcia i poczucia niepewności w sekwencjach grozy. Jak mówiłem: bez rewolucji, ale momentami film wspina się na audiowizualne wyżyny.
Antagonista? Cóż, jest niewątpliwie groźny, ale nie otrzymujemy zbyt wielu wyjaśnień na jego temat. Przeciwnie: sporo tu niedopowiedzeń, co w tym wypadku nie działa na korzyść fabuły.
„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” sprawdza się za to jako film pożegnalny.
Pojawia się tu wiele znajomych twarzy z innych odsłon uniwersum; są mrugnięcia okiem, nawiązania, ukłony. Tu uspokoję: nie, reżyser nie zafundował nam festiwalu nachalnego fanserwisu i cameo, to nie „Gwiezdne wojny” Dave’a Filoniego. Poza kilkoma fajnymi momentami napisanymi z myślą o fanach, całość jest samodzielna, stoi na własnych nogach, a i osoby, które nie widziały innych filmów z serii, powinny się tu odnaleźć.
Szkoda, że kilka wątków zdaje się być wetkniętych w film bez głębszego zastanowienia - do niczego nie prowadzą, nic z nich nie wynika, na nic nie mają większego wpływu (na przykład finał drogi ks. Gordona okazuje się bardzo rozczarowujący). Całość zmusza nas też nader często do zawieszenia racjonalności: jasne, to horror o duchach, ale i od takich produkcji oczekujemy pewnej dozy wiarygodności i logiki w ramach świata przedstawionego. Chaves ma z tym problem: jego historia działa najlepiej wtedy, gdy nie skupiamy się zanadto na szczegółach.
Poza tym „Obecność 4” to - raz jeszcze - straszak bez nadmiernych pretensji; generyczny zlepek cenionych tradycji gatunku, a przy okazji spora dawka nostalgii doprawiona posypką z cytatów i odniesień. Przepis na seans raczej przewidywalny, ale uczciwy, rozrywkowy, a momentami nawet poruszający. Słowem: mogło być lepiej, ale wstydu nie ma.
Obecność 4: w kinach od 5 września.
Czytaj więcej:
- Rodzinka.pl ma nową czołówkę. Co się zmieniło?
- Najlepsze seriale serwisu Player. TOP 10 oryginalnych propozycji
- Widziałam serial TVP, który miał być następcą Rancza
- Świetny film akcji z Liamem Neesonem ominął polskie kina i trafił na Prime Video
- Co prezydent Andrzej Duda robi na emeryturze? Zostaje Youtuberem