REKLAMA

„Pingwin” to najdojrzalsza produkcja z uniwersum Batmana. Widzieliśmy hit od Max

Dwa lata po premierze udanego „Batmana” Matta Reevesa do biblioteki Max wpada jego serialowy spin-off. Skupiony na postaci jednego z antagonistów - w filmie jeszcze raczkującego i, wybaczcie, nieopierzonego gangstera - tytuł pokazuje nam Gotham z perspektywy przestępczego półświatka. I robi to w fascynujący sposób.

pingwin serial max opinia recenzja batman colin farrell
REKLAMA

„Pingwin” rozpoczyna się tydzień po wydarzeniach, które Reeves przedstawił w finale pierwszej części planowanej trylogii o Mrocznym Rycerzu. Zwany Człowiekiem-Zagadką zamaskowany terrorysta wysadził opaskę brzegową, zalewając część miasta. Ucierpieli głównie najbiedniejsi; bogatsze dzielnice pozostały nietknięte. Wieloletni burmistrz Gotham został zamordowany, mafiozo Salvatore Maroni uznany winnym, a Carmine Falcone nie żyje. Trwają zamieszki, plądrowanie sklepów i wojny gangów. Na szczycie przestępczego świata Gotham zabrakło lidera. Wiemy, kto ostrzy sobie dzióbek na objęcie tytułu bossa - rzecz w tym, że póki co nie ma ku temu ani wystarczających sił, ani poparcia. W rodzinnej strukturze mafijnej pozostaje zaledwie szeregowym żołnierzem. Co więcej, miejsce ojca ma zająć Alberto Falcone.

REKLAMA

Pingwin: opinia o serialu Max

Na wstępie podkreślę, że to, co miałem okazję obejrzeć, nie jest jeszcze finalną wersją produkcji - niektóre kolory, efekty specjalne i dźwiękowe, a nawet elementy soundtracku nie są jeszcze do końca zrealizowane i mogą ulec zmianie. Mimo tego, choć nie wiem jeszcze, jaki będzie finał tej opowieści, mogę już potwierdzić: „Pingwin” to intensywna, duszna i gęsta opowieść o narodzinach bossa, o bezwzględnym pokonywaniu usłanej trupami drogi na szczyt. 

Colin Farrell w roli Oswalda „Oza” Cobba nie grał w „Batmanie” pierwszych skrzypiec - jeśli chodzi o złoczyńców, opowieść skupiała się w głównej mierze na Riddlerze oraz Falcone. A jednak to właśnie Pingwin i niesamowity występ ucharakteryzowanego nie do poznania (ale nie na tyle, by ograniczyło to jego aktorskie popisy) irlandzkiego gwiazdora najbardziej zaszył się w pamięci widzów. Nie dziwi decyzja, by pierwszy spin-off filmu skupiał się właśnie na nim. Ta bardziej przyziemna, wzorowana na wielu filmowych gangsterach inkarnacja - naraz zabawna i złowroga, nieprzewidywalna i niebezpieczna - okazała się na tyle atrakcyjna i interesująca, że należy uczciwie przyznać: nowy Pingwin naprawdę zasłużył na więcej czasu ekranowego.

Showrunnerka Lauren LeFranc proponuje bardzo autentyczne studium charakteru. Stopniowo, nie posilając się lenistwem pod postacią paskudnej werbalnej ekspozycji, zarysowuje pragnienia i motywacje Oza. Wśród nich przewija się między innymi olbrzymie pragnienie bycia dostrzeganym, które przeistacza się w nieposkromioną obsesję - głównie na skutek manipulacji matki, z którą naszego antybohatera łączą problematyczne stosunki. Są one zarazem jednym z najbardziej intrygujących i najmniej komfortowych elementów serialu.

Pingwin

Świetnie naszkicowanych wątków w Pingwinie jest jednak znacznie więcej.

Warto wymienić choćby zaskakującą, ale ciekawie prowadzoną relację z Vikiem, którego Oz bierze pod swoje skrzydła. Albo postać Sofii, córki Carmine’a, której gniew i pragnienia mają zupełnie inne źródła. Kontrast między Sofią a Pingwinem mówi wiele o współzależności klas niższych i wyższych, jest też jednym z najbardziej przekonujących aspektów serialu.

Miasto Gotham malowane jest nadużyciami, korupcją, rozwarstwieniem społecznym i przemocą. Cobb snuje swe intrygi, których wiarygodność jest zazwyczaj - o dziwo - mniej umowna, niż moglibyśmy oczekiwać po, bądź co bądź, serialu z komiksowym rodowodem. Rozwijające się knowania bywają ryzykowne, ale zawsze na tyle satysfakcjonujące w odbiorze, że aż chcemy, by się powiodły. Doceniamy tę przebiegłość, bezczelność i brawurę. Dzięki temu, choć nie sposób - siłą rzeczy - polubić Pingwina, chętniej trzymamy jego stronę. Tym bardziej, że facet ściera się nieraz z jednostkami dalece bardziej paskudnymi niż on sam.

Tytułowy bohater bywa nawet sympatyczny, ale spokojnie - LeFranc w żaden sposób go nie wybiela ani nie usprawiedliwia. Owszem, jego osobiste doświadczenia - nieraz tragiczne - wpłynęły na to, kim się stał (niezmiennie znakomity Farrell dodaje do swojej kreacji kilka bardziej wrażliwych nut), ale twórcy nie próbują nas przekonać, że zasługuje na wybaczenie. Przeciwnie - regularnie przypominają nam, że Oz to bezwzględny kryminalista. Taki, którego świat nie doceniał, a on uczynił z tego swoją broń i rozegrał swoich sojuszników oraz wrogów jak figury szachowe. 

Jak na razie „Pingwin” jawi się jako pełen emocjonalnie i moralnie złożonych wątków serial, będący dojrzalszym kuzynem „Batmana” Reevesa. Jednocześnie nie pozwala zapomnieć, że poruszamy się po tym samym uniwersum, po tym samym Gotham z wizji filmowej. Estetyka, nastrój (dominują ciemne, nieraz deszczowe scenerie; głębokie cienie, schłodzona kolorystyka, sepie, szczypta noir, klaustrofobiczne uliczki, duszne dzielnice) - twórcy odtworzyli to wszystko, nie szczując nas przy tym irytującymi easter eggami. Ta historia kroczy na własnych nogach, ma też swój ciężar, który wcale nie wynika z wyższej kategorii wiekowej. Nie doceniałem tego konceptu - tak jak Gotham nie doceniało Pingwina. Pokazał nam, że byliśmy w błędzie.

Premiera serialu już 19 września w Max.

Serial obejrzysz tutaj:
Max
Pingwin
Max
REKLAMA

Czytaj więcej o produkcjach Max:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA