REKLAMA

"Rozczarowani" już nie rozczarowują. Od jednego z najnudniejszych seriali Netfliksa aż po zasłużony hit w 4. sezonie

"Rozczarowani" trochę niespodziewanie, trochę z zaskoczenia stali się jednym z najlepszych seriali platformy Netflix. Animacja Matta Groeninga zaczęła od nieśmiesznych dowcipów i nijakiej fabuły, ale z czasem odnalazła swoją właściwą ścieżkę. Najnowsza 4. część produkcji tylko to potwierdza.

rozczarowani część 4 recenzja serial netflix matt groening
REKLAMA

Historię najnowszego serialu Matta Groeninga powinno się przedstawiać na wstępie wszystkim ambitnym animatorom próbującym stworzyć coś nowego na tym bardzo konkurencyjnym rynku. "Rozczarowani" przeszli bowiem drogę od piekła do nieba (i to w sumie dosłownie). Całe marketingowe zamieszanie związane z premierą 1. sezonu nijak nie pomogło, ponieważ wtedy ta produkcja nie miała jeszcze na siebie pomysłu. Próbowała być z jednej strony ugrzecznioną komedią dla fanów "Simposonów", a z drugiej generyczną parodią fantasy. Obie opcje kompletnie nie wypaliły.

Na szczęście Matt Groening i inni twórcy "Rozczarowanych" nie pozostali ślepi na swoje błędy i krytyczne opinie z zewnątrz. Dlatego wrócili do podstaw i pokierowali serialem w zupełnie nowym kierunku. Nagle to fabuła stała się kluczowym elementem serii. W 2. sezonie efekt był jeszcze średnio odczuwalny, bo "Rozczarowani" wciąż jeszcze nie pozbyli się kuli u nogi w postaci drętwych żartów. Od kolejnej części można było już jednak mówić o naprawdę świetnym serialu pełnym interesujących bohaterów, wciągających zwrotów akcji i paradoksalnie lepszego (ponieważ mniej wymuszonego) humoru. Widzom pozostało czekać na następny sezon, by przekonać się, czy to nie był tylko swoisty "wypadek przy pracy". Na szczęście nie.

REKLAMA

"Rozczarowani: Część 4" to po prostu udana kontynuacja serialu, który wie, czym jest i co chce osiągnąć.

Najlepiej widać to po tym jak scenarzyści serialu rozkładają akcenty w nowym sezonie. Premierowy odcinek kręci się wokół Bean, Luciego i (dosyć niespodziewanie) Jerry'ego. Następny to popis Elfo i jego rodziców, w kolejnym pierwsze skrzypce przejmuje Zog. W epizodzie 3. i 4. wracamy do bardziej klasycznych historii kręconych się wokół mieszkańców Dreamlandu, potem trio Bean, Luci i Elfo w towarzystwie Zoga odkrywają nowe podwodne królestwo itd. "Rozczarowani" zbudowali sobie naprawdę pokaźną grupę pierwszo- i drugoplanowych bohaterów, wokół których twórcy są w stanie zbudować różnorodne opowieści.

Co ważne, obecnie lepiej niż na początku potrafią też żonglować odmiennymi typami humoru. Udaje im się to właśnie za sprawą swoich bohaterów. W 1. i 2. sezonie większość z nich była chodzącymi stereotypami bez niemal żadnych wyróżniających cech. Teraz sprawa wygląda diametralnie inaczej, co znacząco podnosi poziom żartów, ale też daje widzom okazję do znacznie lepszego utożsamienia się z problemami przeżywanymi przez postacie. Kiedyś nie byłem sobie w stanie wyobrazić, że rozterki Zoga czy Bean kiedykolwiek będą mnie obchodzić. W 4. części zaś autentycznie współczułem obojgu, gdy rozmawiali o swoim nieudanym poszukiwaniu miłości. Tak daleko zaszedł serial Groeninga w ciągu czterech lat swojego istnienia.

"Rozczarowani" zmierzają do wielkiego finału, ale nie śpieszą się z tym jakoś szczególnie.

Opublikowany przez Netfliksa zwiastun jest pod tym względem dosyć mylący. Sugeruje ekscytującą i pewnie zmierzającą do końca historię, ale rzeczywistość 4. sezonu tak nie wygląda. Całość nadal jest ze sobą bezpośrednio powiązana, ale w drodze do celu wielokrotnie zahacza o wiele przystanków i pobocznych opowieści. W swojej najnowszej odsłonie "Rozczarowani" stali się pod tym względem bliżsi takim opowieściom jak "Rick i Morty" czy pokazywany na Fox Comedy serial "Spoza układu". Matt Groening i jego ekipa po wielu latach prób połączyli nareszcie epizodyczność "Simpsonów" czy "Futuramy" z fabularyzowaną opowieścią rozciągniętą na cały sezon.

REKLAMA

Poprzedni sezon "Rozczarowanych" pozostaje moim ulubionym, ale i tak mam dla produkcji Netfliksa głównie pochwały. Chciałoby się może zobaczyć trochę więcej nowych postaci i miejsc, bo "Rozczarowani: Część 4" nie korzystają za bardzo z potencjału swojego fantastycznego świata. Poza pokazanym w premierowym odcinku niebem w większości obserwujemy znajome lokacje. To jednak w gruncie rzeczy niewielki problem. Zresztą scenarzyści wynagradzają go chętniejszym korzystaniem z drugoplanowych bohaterów. Coś za coś. A to "coś", co dostaliśmy w 4. sezonie naprawdę trzyma poziom.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA