REKLAMA

Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina to prezent, po którym muszę odpocząć

„Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina” to projekt, do którego nie sposób było podchodzić z optymizmem. Nie chodzi nawet o dyskusyjną jakość innych tytułów z tego zamkniętego już Netfliksowego uniwersum (jeszcze tylko 5. sezon „Wiedźmina” i to by było na tyle), a o bardzo niepokojące wieści zza kulis, jednoznacznie sugerujące, że streamingowy gigant jest z efektu prac bardzo niezadowolony. I nic dziwnego.

szczury film netflix
REKLAMA

Jeśli chodzi o chronologię, „Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina” należy oglądać po seansie 4. sezonu serialu - mimo tego, że przez większość czasu śledzimy wydarzenia retrospektywne. W związku z tym, że akcja filmu rozpoczyna się niedługo po tragicznych wydarzeniach z Zazdrości (odc. 8), zarówno jego fabuła, jak i niniejszy tekst zawierają spoilery.

Prolog „Szczurów” pokazuje nam Leo Bonharta transportującego wozem nieprzytomną, pojmaną wcześniej Ciri. Na tym samym wozie umieścił beczki z solanką, której zadaniem jest zakonserwowanie głów obciętych wszystkim pozostałym Szczurom - hanzie, która nie stanowiła dla łowcy żadnego wyzwania. Narratorką przez chwilę jest tu Lwiątko z Cintry; jej głos z offu momentami cytuje materiał źrodłowy. „Sądziłam, że na Szczury będzie czekać uzbrojona po zęby armia. Chciałam dotrzeć do Zazdrości, by ich ostrzec. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że zasadzkę przygotował jeden człowiek”.

Niestety (albo i stety, kwestia preferencji) nie będziemy towarzyszyć tej odrażającej, sadystycznej, ale i fascynującej postaci zbyt długo. Fantastycznie zinterpretowany przez Sharlta Coplaya Bonhart zostaje zapytany o to, dlaczego robi, to co robi. I wtedy akcja cofa nas o sześć miesięcy wstecz, niedługo przed tym, jak grupa spotkała Ciri. Widzimy, jak żywe jeszcze Szczury wchodzą do dużej gospody; w tle, co ciekawe, słychać folkowy utwór z polskim tekstem. Na miejscu, ku uciesze gawiedzi, ma rozegrać się (ustawiony) pojedynek... fałszywego dopplera z nietrzeźwym wiedźminem (jedyny w swoim rodzaju Dolph Lundgren). Wkrótce padają głośne oskarżenia o przekręt, a Szczury, jak to Szczury, rzucają się na sakwę z zakładami; nie zamierzają przecież wyjść z przybytku z pustymi rękoma. Prawdę pisząc - to jest naprawdę fajny, energiczny, awanturniczy wstęp. Czuć zew przygody. Niestety - im dalej, tym gorzej.

Film próbuje nakreślić, jak formowała się ta grupa; jak kształtował się światopogląd jej członków, relacje między nimi oraz dlaczego stali się celem łowcy nagród Bonharta. Fabuła, która miała potencjał na fajny heist movie, skupia się wokół (pseudo)brawurowego napadu na nową arenę walk Dominika Houvenaghela. A jaka jest w tym wszystkim rola wiedźmina ze Szkoły Kota, Brehena (zgadza się, to ten z „Sezonu burz”)? Szczury werbują go, by ten pomógł im okraść najemnika Bridgena, który wykorzystuje potwora do ochrony swojego skarbca.

Cały plan szybko wymyka się spod kontroli, prowadząc do tragicznych konsekwencji. 

REKLAMA

Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina - opinia o filmie

Wizja na serial o Szczurach miała zmieniać się kilkukrotnie. Zdjęcia zakończono na początku 2023 r., jednak zakulisowy odbiór produkcji był bardzo, bardzo negatywny. Całość określono mianem „katastrofy”, gdzie „wszystko poszło nie tak”. Jednym z kluczowych problemów był ponoć strajk scenarzystów; choć na planie obecna była showrunnerka Haily Hall oraz producentka Lauren S. Hissrich, żadna z nich nie mogła faktycznie pracować nad serialem ze względu na obowiązujące zasady strajku. Zdjęcia miały trwać pół roku, a ostatecznie skończyły się po dwóch miesiącach. Powodem - jak wynika z doniesień - miało być to, że Netflix obejrzał wczesny materiał i uznał go za „niezdatny do emisji”. Projekt został więc odłożony na półkę.

W związku z tym, że wielu fanów serialowego „Wiedźmina” wciąż nie pogodziło się z odejściem Cavilla i jego zastąpieniem przez Hemswortha w dwóch finałowych sezonach, a cała masa pozostałych odbiorców postawiła na produkcji krzyżyk po premierze 2. sezonu, trudno było oczekiwać dużego zainteresowania serią, w której nie pojawi się ani Geralt, ani żaden z głównych bohaterów znanych z wcześniejszych odsłon.

Opcje były dwie: albo wykorzystać część scen jako retrospekcje w 4. lub 5. sezonie, albo przerobić serial na film. Przez długi czas żadne przecieki nie odpowiadały na pytanie, jaką decyzję ostatecznie podjął streamingowy gigant i czy w ogóle kiedykolwiek dane nam będzie zobaczyć zrealizowany materiał. Okazało się, że owszem - stanęło na niespełna półtoragodzinnym filmie, który trafił do serwisu wraz z 4. serią „Wiedźmina”. O tym, co sam Netflix sądzi o ostatecznej wersji produkcji, sporo mówi fakt, że serwis w żaden sposób jej nie promował i nie zapowiadał. Żadnych zwiastunów, teaserów, ba, brak informacji o premierze na listach premier wysyłanych do mediów.

Niestety, choć nie jest to żenująca na każdym kroku tragedia pokroju „Rodowodu krwi”, seans „Szczurów” jest męczący - bo najzwyczajniej w świecie nudny, przewidywalny i infantylny. Główni bohaterowie są pozbawieni osobowości, irytują, niczym się nie wyróżniają; snują się po planie, recytując mizerne i niewiele wnoszące dialogi. Ten prequel, który z założenia miał istotnie pogłębić kontekst czwartego sezonu „Wiedźmina” i dramatyczny moment w historii Ciri, a zarazem podkreślić motyw przeznaczenia, które splata losy wszystkich bohaterów, robi to bardzo powierzchownie i nieudolnie. A przede wszystkim: chaotycznie, nieciekawie, miejscami wręcz głupawo. Wszystko jest tu zaledwie muśnięte, pisane patykiem na kolanie; brakuje prawdziwej stawki, poczucia zagrożenia, jakichkolwiek zaskoczeń. Przewidzicie nie tylko rozwój wypadków, lecz także kierunek, w którym podążą trącące banałem historie poszczególnych postaci, nie wspominając o boleśnie melodramatycznych dyskusjach. .

Sekwencje „powrotu do formy” trzeźwiejącego wiedźmina ogląda się z bólem - przez większość czasu facet jest bezużyteczny i niezdarny, nie ma nic wspólnego z obrazem zmutowanego (nawet jeśli nie do końca) łowcy potworów, który nie radzi sobie z pojedynczym Szczurem, a ma przecież pokonać dla nich potwora. Jego relacji z hanzą rozwija się w pośpiechu, przez co wypada nieprzekonująco i sztucznie, niwecząc całą dramaturgię finału. Całość przez pewien czas ma zresztą vibe bliższy „Karate Kida” niż prozy Sapkowskiego, ba, odstaje nawet od tonu serialu o Geralcie. Owszem, jest w tym jakieś ciepło, co nieco serca - gdyby tylko scenarzyści bardziej się postarali, a obraz nie był kondensacją materiału realizowanego z myślą o kilku godzinach seansu, mogłoby wyjść z tego coś fajnego.

Wysunięta na pierwszy plan Mistle, jej dawny romans i związana z nim wolta fabularna, to wątek subtelny niczym żyletka w przełyku. Potyczka wiedźmina z monstrum, na którą długo czekamy, trwa chwilkę, wygląda topornie, jest fatalnie zmontowana i niesatysfakcjonująca. Wiedźmin koniec końców nie okazał się zanadto przydatny; jego poświęcenie nie ma najmniejszego sensu, a sekwencja finałowego pojedynku z łowcą irytuje, bo jest logicznie dziurawa (nie tylko dlatego, że można jej było łatwo uniknąć). Niestety: Bonhart (znów znakomity) i wspaniały Lundgren to za mało, by znieczulić na ból wywoływany właściwie każdym innym aspektem filmu.

REKLAMA

Czytaj więcej:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-31T12:29:00+01:00
Aktualizacja: 2025-10-31T11:08:09+01:00
Aktualizacja: 2025-10-30T17:10:00+01:00
Aktualizacja: 2025-10-29T16:15:32+01:00
Aktualizacja: 2025-10-29T14:12:34+01:00
Aktualizacja: 2025-10-28T09:23:11+01:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA