REKLAMA

Tarantino wskazał swój najlepszy film. W Polsce jest dostępny na Prime Video

Quentin Tarantino, uwielbiana ikona postmodernistycznego kina, udzielił ostatnio wywiadu w podcaście - nomen omen - „The Church of Tarantino”, gdzie podzielił się w swoim stylu kilkoma ciekawymi spostrzeżeniami. Dowiedzieliśmy się, który ze swoich obrazów reżyser uważa za najlepszy, dlaczego porzucił dwa ostatnie projekty oraz jakich reżyserów najbardziej ceni.

quentin tarantino filmy
REKLAMA

Zapytany o swój „najlepszy” film, Quentin Tarantino udzielił odpowiedzi, która nie pozbawia wątpliwości: twórca poświęcił sporo czasu na rozważania na temat własnej kariery. 

„Bękarty wojny” to najlepszy film, jaki zrobiłem. „Pewnego razu... w Hollywood” jest moim ulubionym. Natomiast „Kill Bill” to „ostateczny” film Tarantino. Nikt inny nie mógłby go nakręcić - on w całości pochodzi z mojej wyobraźni, mojego ego, mojej miłości, pasji i obsesji. Myślę, że „Kill Bill” to film, do którego byłem stworzony. Uważam jednak, że „Bękarty wojny” to moje arcydzieło. No a „Pewnego razu...” jest po prostu moim ulubieńcem.

REKLAMA

Ta wypowiedź zdaje się potwierdzać teorię, która od dawna krążyła wśród widzów. W finale „Bękartów” gdy porucznik Aldo Raine (Brad Pitt) mówi: „Chyba właśnie zrobiłem swoje arcydzieło”, nie chodzi jedynie o dowcipny komentarz do swastyki wycinanej na czole Hansa Landa. Wielu widzów uznało tę kwestię za autoironiczne mrugnięcie do publiczności - subtelne przyznanie twórcy, że „Bękarty wojny” to być może rzeczywiście jego prawdziwe arcydzieło.

To jeden z tych charakterystycznych dla Tarantino meta-momentów - gest samozadowolenia wobec filmu bezczelnego, zabawnego i absolutnie autorskiego. Warto zwrócić uwagę, że reżyser wskazał trzy filmy powstałe w XXI wieku, pomijając zarówno „Pulp Fiction” jak i „Wściekłe psy”. W rozmowie przyznał, że w tych wczesnych obrazach znalazły się ujęcia, które dziś uważa za typowe błędy debiutanta:

W obu tych filmach jest sporo amatorszczyzny, bo nie miałem pojęcia, co, kur*a, robię. Są tam rzeczy, z których nie jestem dumny. Uważam, że oba filmy są fantastyczne, oczywiście, ale wtedy byłem pieprzonym nowicjuszem, a dziś jestem zawodowcem.

Quentin Tarantino zrezygnował z dwóch scenariuszy. Dlaczego?

Wielu fanów wciżż zastanawia się, dlaczego Tarantino oddał swój scenariusz filmu „Cliff Booth” (czyli kontynuacji losów bohatera „Pewnego razu...” granego przez Brada Pitta) Davidowi Fincherowi. Wokół tej decyzji narosło mnóstwo teorii, a sam filmowiec wreszcie przerwał milczenie.

Uwielbiam ten scenariusz, ale wciąż chodzę po tym samym gruncie, po którym już chodziłem. To mnie trochę zniechęciło... Ten ostatni film, który zrobię, musi być czymś, czego nie znam. Muszę znaleźć się na nieznanym terytorium.

W skrócie - Tarantino nie chciał, by jego rzekomy „ostatni film” wyglądał jak przedłużenie czegoś, co już stworzył. Potrzebuje czegoś nowego. 

Dwóch najlepszych reżyserów wg Tarantino

A gdy na scenę wkroczył Fincher, Tarantino określił jako właściwego człowieka na właściwym miejscu:

Uważam, że ja i David Fincher jesteśmy dwoma najlepszymi reżyserami. Sam fakt, że Fincher naprawdę chce adaptować mój tekst, jest dla mnie dowodem na to, że traktuje moją twórczość z powagą, na jaką zasługuje.

Zapytany, czy film - produkowany przez Netfliksa - w ogóle trafi do kin, Tarantino nie był pewien, ale dodał, że nie miałby pretensji, gdyby skończył jedynie w streamingu:

Być może tak będzie. To nie jest częścią ich modelu biznesowego, więc nie mam do nich żalu, że nie robią czegoś, co nie wpisuje się w ich model. Można narzekać, że tak to wygląda, ale tak po prostu jest. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby dali mu chociaż dwutygodniową, ograniczoną dystrybucję kinową. A w dużych miastach na pewno będą pokazy, bo przecież będą chcieli, żeby film dobrze wypadł w wyścigu po Oscary. Więc seanse w miastach na pewno się odbędą.

Tarantino dodał też, że „Cliff Booth” to „najdroższy film, jaki kiedykolwiek zrobił - o 100 mln dol. droższy niż dotychczasowe”, szacując budżet na około 200 mln dol. Podkreślił przy okazji, że dla takiego serwisu „box office nie ma żadnego znaczenia”.

Choć ster przejął Fincher, Tarantino zaznaczył, że jako producent wciąż będzie miał wpływ na realizację projektu:

Przemieszczam się między Izraelem a Stanami, więc nie będę codziennie na planie. Ale jeśli będą mnie potrzebować, żeby coś zrobić, to oczywiście, że się pojawię.

A co z porzuconym „The Movie Critic”, duchowym spadkobiercy „Pewnego razu...”? Okazało się, że tytuł początkowo miał być ośmioodcinkowym serialem, dopiero później przerobionym na scenariusz filmowy. A później twórca, choć początkowo podekscytowany skryptem, najzwyczajniej w świecie stracił zainteresowanie.

„Nie sparaliżował mnie strach. Uwierzcie, strach mnie nie sparaliżował” - podkreślił, wyjaśniając, że chodziło o samą koncepcję. Wyzwanie brzmiało: czy potrafi „wziąć pod lupę najbardziej nudny zawód świata i uczynić go ciekawym”? Ten zawód to, rzecz jasna, krytyk filmowy. „Każdy tytuł Tarantino obiecuje coś wielkiego, a „The Movie Critic”? Kto, do cholery, chciałby oglądać film o pieprzonym krytyku filmowym?”.

Czytaj więcej:

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-08-16T14:42:01+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T22:17:43+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T11:13:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T10:24:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-15T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-13T19:19:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA