Na słowa "thriller erotyczny" niemała część odbiorców reaguje alergicznie. Gdy dodamy do tego, że jest to film polski, wątpliwości zapewne rosną. Łukasz Grzegorzek powraca na duży ekran z nowym filmem, który ma w sobie sporą świeżość. Równocześnie, wielu może się od niego odbić.

Z kinem imienia Łukasza Grzegorzka (zanim obejrzałem jego najnowszy film) miałem do czynienia dwa razy - przy "Córce trenera" i "Moim wspaniałym życiu". Ten drugi film spodobał mi się szczególnie - zwłaszcza sposób, w jaki pokazano jego bohaterów. To było dla mnie kino uczciwie obserwatorskie - takie, którego bohaterowie nie są w żaden sposób krystaliczny, ich postawy łatwo jest odrzucić, skrytykować, a zarazem da się zrozumieć, z czego one wynikają. To głównie ten element był dla mnie impulsem, by zobaczyć "Trzy miłości". Nie żałuję tej decyzji, choć moje odczucia są dość mieszane.
Trzy miłości - recenzja. Stylowa opowieść o trudnych uczuciach
Lena (Marta Nieradkiewicz) to świeżo upieczona czterdziestolatka, która niedawno rozwiodła się z mężem, Janem (Marcin Czarnik). Oboje wciąż mieszkają blisko siebie, przy czym kobieta nie ma pojęcia, że jej były partner, który wyraźnie nie potrafi się pogodzić z ich rozstaniem, szpieguje ją i podsłuchuje za pomocą aplikacji. Sytuacja dodatkowo się komplikuje, gdy Lena nawiązuje relację ze znacznie młodszym Kundlem (Mieszko Chomka). Wówczas rozpoczyna się emocjonalna gra, w której nikt zdaje się nie być na wygranej pozycji.
Na początku pozwolę sobie uspokoić tych, których wspomniany już szyld polskiego thrillera erotycznego mógłby odstraszyć - biorąc na warsztat gatunkowe prawidła, "Trzy miłości" są pod tym kątem dziełem udanym. Scenarzyści (w tym sam Grzegorzek) nie odciągają uwagi widza - koncentrują się w pełni na trójce swoich bohaterów, dają im przestrzeń do tego, żeby wszelkie emocjonalne napięcia pomiędzy nimi wybrzmiały. Tych nie brakuje - frustracja Jana związana z rozwodem i widocznymi kompleksami przeradza się w obsesyjny stalking, Lena zdaje się wewnętrznie miotać w swoich uczuciach (albo wręcz odwrotnie: świadomie zwodzić i grać z mężczyznami), z kolei Kundel ma w sobie coś z tajemniczego trickstera, którego kolejnego ruchu nie da się łatwo przewidzieć.
Sama "trójkątna intryga" jest zawiązana naprawdę solidnie i świadomie. Grzegorzkowi udaje się zbudować postaci, które są zarówno wyraziste, jak i pełnią funkcję otwartych ksiąg - choć rzecz jasna odbiór pewnych sytuacji jest oczywisty, film nie narzuca nam tego, kogo powinniśmy uważać za większego toksyka - debata na ten temat mogłaby być mniej czarno-biała, niż się wydaje. Produkcja ta ma również zaskakująco sporo momentów komediowych - mam jednak wrażenie, że sporą rolę odegrała tu niezręczność i nie zawsze domagające aktorstwo.
"Trzy miłości" to również kino bardzo stylowe, atrakcyjne wizualnie, a jednocześnie nieprzesadzone.
Bywa, że niektórzy twórcy ścigają się na zabiegi artystyczne i często się na tym spektakularnie wywalają, jednak nie z tym reżyserem takie numery. Tu czuć przemyślaną wizję, zrealizowaną również dzięki świetnej operatorskiej pracy Weroniki Bilskiej, której udała się naprawdę niezła sztuka - choć akcja filmu jest osadzona w Warszawie, z tych lokacji udaje się wydobyć świeży klimat. Gdy przychodzi do pochwał części wizualnej filmu, mowa także o scenach powszechnie określanych jako erotyczne - są zrealizowane z wyczuciem i po prostu mają w sobie pewien magnetyzm.
Na wielu frontach "Trzy miłości" satysfakcjonują, i chyba dlatego szczególnie mocno boli mnie aspekt związany z wspomnianym już aktorstwem. Choć na poziomie aparycji każde z głównych aktorów pasowało mi do figur, w które mieli tchnąć życie, to finalny efekt mnie bardzo rozczarował. W przypadku debiutującego naturszczyka Mieszka Chomki brak doświadczenia okazał się atutem - młody aktor najwiarygodniej zaprezentował się w roli Kundla - tajemniczego, sprzedającego swoje ciało oraz narkotyki, wręcz eterycznego chłopaka. Niestety, nie umiem za to niczego dobrego powiedzieć o Marcinie Czarniku, a zwłaszcza o Marcie Nieradkiewicz. Jedyne słowa, jakie przychodzą mi na myśl, to "cringe" i "niezręczność". O ile jeszcze wobec odgrywanego przez Czarnika Jana byłem w stanie wydusić z siebie jakieś odczucia, o tyle do postaci Leny - żadnych. Poza tym, pomiędzy postaciami brakuje chemii, co skutecznie osłabia emocjonalną stawkę.
"Trzy miłości" to film, którego na pewno nie określę ulubionym, jeśli chodzi o dotychczasowy dorobek Łukasza Grzegorzka. Jest to dzieło odważne, oryginalne, wyraziste, solidnie zrealizowane i napisane, a jednak - podobnie jak bohaterowie - ostatecznie nie czuję się tak spełniony, jak myślałem.
Więcej o filmach przeczytacie na Spider's Web: