Wydana 10 lat temu gra stała się niekwestionowanym hitem. Dość późno, bo dopiero teraz przeniesiono ją na duży ekran. Efekt? Raczej daleki od euforii, choć nie wyszedłem z kinowej sali jako świadek wypalającej oczy tragedii.
OCENA

Nie będę ukrywał, w mało gier w życiu grałem. GTA, FIFA, Uncharted - jedynie w przypadku tych trzech marek mogę powiedzieć, że w ich towarzystwie spędziłem dużo czasu. Moja relacja z Until Dawn jest trochę bardziej skomplikowana - osobiście nigdy nie posiadałem tej gry, najczęściej korzystałem z grzeczności osób, u których bywałem w celach rozrywkowych. Dziękuję im za to, bowiem mogłem zapoznać się z doskonałym, powodującym autentycznych dyskomfort i strach klimatem, a także świetnie zarysowaną i rozwijaną później historią Josha, Sam, Chrisa i wielu innych postaci. Nadzieję na skuteczne przeniesienie tego wszystkiego na język filmu dała mi osoba reżysera - zanim David F. Sandberg skręcił w stronę dylogii "Shazam", dał światu "Annabelle: Narodziny zła" i "Kiedy gasną światła". Zwłaszcza w tym drugim filmie pokazał swój potencjał.
"Until Dawn" zaczyna się dość standardowo. Po krótkiej zajawce znajdujemy się w samochodzie wypełnionym bohaterami filmu. Max (Michael Cimino), Megan (Ji-young Yoo), Nina (Odessa A'zion) i jej nowy chłopak Abe (Belmont Cameli) towarzyszą Clover (Ella Rubin) w podróży, mającej na celu odnalezienie jej zaginionej siostry Melanie. Rozmowa ze sprzedawcą (Peter Stormare) ze stacji benzynowej doprowadza paczkę do tajemniczego domu, w którym postanawiają się schronić przed burzą. Okazuje się jednak, że nie są bezpieczni - każde z nich zostaje zamordowane, by później w tajemniczych okolicznościach odrodzić się. Bohaterowie będą musieli przetrwać noc, zanim "staną się jej częścią"
Pytania, które na pewno kiełkują w głowie, zapewne brzmią: jak wykorzystano potencjał gry? Czy ktoś w nią grający rozpozna konkretne elementy, postaci, stylistykę? Czy może wszystko jest raczej tanim, instrumentalnym używaniem znanej marki? Po kolei. Jeśli ktoś liczy na szkielet fabuły wierny historii z gry, to dość szybko na tej nadziei się przejedzie. Reżyser w jednym z wywiadów stwierdził, że postrzega film jako sequel gry osadzony w tym samym świecie. Rzeczywiście tak to wygląda - bohaterowie, ich motywacje, a także wydarzenia, których są częścią, znacząco różnią się od gry. Czy w lepszy sposób? Moim zdaniem nie, bo o ile samo ogranie zachowań bohaterów wobec pętli czasowej twórcom wychodzi całkiem dobrze, o tyle niespecjalnie tłumaczą oni zasady rządzące światem, przez co niespecjalnie wiadomo, co z czego wynika.
Nieco lepiej idzie filmowi portretowanie relacji między bohaterami. Nie ma co się oszukiwać, na poziomie scenopisarskim nie mamy do czynienia z niewyobrażalnie fascynującymi kreacjami, ale postacie potrafią się w jakimś stopniu wyróżnić, a dynamika między nimi ma momenty większej żywotności. Największy potencjał siłą rzeczy tkwi w Clover - opuszczonej przez siostrę dziewczynie, która doświadczyła zakończenia toksycznego związku, dwóch prób samobójczych. To wszystko zsumowane stanowi dość oczywistą pożywkę dla żywiącego się traumą i strachem zła, ale zdarza się, że "Until Dawn" próbuje wyjść poza tanie schematy, udanie zagrać motywem wielokrotnego umierania, powiedzieć coś więcej na temat podejścia do śmierci, doceniania swojego życia, czy instrumentalnego traktowania cudzego.
"Until Dawn" instrumentalnie wykorzystuje elementy znane z gry i ignoruje prawidła gatunku.
Jasne, fajnie, że w filmie pojawia się motyw szpitala psychiatrycznego, górniczej tragedii, wendigo i tajemniczego zabójcy, ale nie czuć w obecności tych elementów w fabule jakiejkolwiek naturalności, ich rzeczywistego wpływu czy wagi względem losów bohaterów. Nie wiem również, ile jeszcze razy bohaterowie horrorów będą popełniać te same błędy w postaci chociażby rozdzielania się, samodzielnego sprawdzania pomieszczeń, zwłaszcza, gdy dosłownie cała historia kładzie siłą rzeczy nacisk na konieczność "pracy zespołowej". Muszę być jednak uczciwy i powiedzieć, że jeśli chodzi o sceny grozy, Sandberg podołał zadaniu - film umiejętnie podchodzi do budowania napięcia w wymagających tego scenach, jumpscare'y choć spodziewane, to nie męczą, sam design potworów i tego mikroświata, w którym znajdują się postacie, jest bardzo porządny.
Jeśli o postacie chodzi, najbardziej jestem zadowolony z bohatera, którego w grze bałem się bardziej, niż tych krwiożerczych potworzysk. Peter Stormare w grze użyczył twarzy i głosu Alanowi Hillowi - tutaj znów wciela się w tę drugoplanową postać, ale twórcy nakreślili jej ciut inną historię. Stormare robi to, co wcześniej mu się udało bezbłędnie - w sposób udany straszy swoją postawną sylwetką i świszcząco-przeszywającym głosem, utwardzając w moich oczach opinię przerażającej postaci.
Spośród młodych bohaterów przyzwoicie wypada wcielająca się w straumatyzowaną Clover Ella Rubin, natomiast innym pozytywnym zaskoczeniem jest postać Abe'a, którą Belmont Cameli interpretuje jako dość zdecydowaną, zdystansowaną i mają świeższy ogląd na relacje między bohaterami. Szkoda, że z bohatera granego przez Michaela Cimino, byłego chłopaka Clover, nie uczyniono w scenariuszu lepszej postaci - biorąc pod uwagę, że sygnalizowano go jako niepogodzonego z ich rozstaniem, potencjał na rozwój był, ale finalnie się zmył.
Twórcy filmowego "Until Dawn" próbowali wznieść się na chociaż minimum kreatywności, uciec od pułapki skopiowania historii opowiadanej w grze. Finalny efekt jest jednak taki, że elementy tytułowej marki są dość sztucznie wtłoczone, a całościowo film - pod względem storytellingu, klimatu, budowania postaci - nie potrafi dojść do poziomu materiału źródłowego. Szkoda.
"Until Dawn" od 25 kwietnia jest dostępne do obejrzenia w polskich kinach.
Więcej recenzji przeczytacie na Spider's Web:
- Ty: finał był świetny, ale nie będę tęsknić. Recenzja 5. sezonu serialu Netfliksa
- Braci się nie traci, braci się świetnie ogląda. Księgowy 2 - recenzja filmu
- Mało Andora w Andorze to najlepsze, co spotkało Gwiezdne wojny od lat - recenzja 2. sezonu
- Grzesznicy - recenzja filmu. Czegoś takiego się nie spodziewałem
- Projekt UFO - recenzja. Netflix dowiózł polski serial o kosmitach (w pewnym sensie)