Nareszcie - serial „Wikingowie: Walhalla” dobiegł końca wraz z 3. sezonem. Choć pierwotne plany zakładały większą liczbę kontynuacji, najwyraźniej wyniki nie są już aż tak satysfakcjonujące, by warto było to dłużej ciągnąć. I w ogóle mnie to nie dziwi - sam śledziłem tę absolutnie nieporywającą przygodę głównie z przymusu. Bo choć „Walhalla” z całą pewnością nie jest serialem złym i broni się wieloma aspektami, to ostatecznie pozostaje produkcją do bólu przeciętną.
Losy wikingów z „Walhalli” są mi tak obojętne, że potrzebowałem youtube’owego streszczenia, by przypomnieć sobie, co wydarzyło się w poprzedniej serii. Jasne, to raczej normalne, że po upływie roku, gdy w międzyczasie faszerowałem się niezliczona liczbą odcinkowych produkcji, nie pamiętam każdego wątku i szczegółu z poprzedniej odsłony jakiegoś tytułu. Rzecz w tym, że w przypadku serialu „Wikingowie: Walhalla” nie pamiętałem zdecydowanej większości wydarzeń, bo tak bardzo zwisały mi one podczas seansu.
Należę do tych widzów, według ktorych od śmierci Ragnara Lothbroka w 4. sezonie głównego serialu całość franczyzy pikuje w dół. I nie chodzi tu o gimnazjalny kult samego Ragnara - po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wraz z jego odejściem twórcom skończyły się chęci i pomysły na ciekawe, nieoczywiste ogranie historycznych postaci oraz interesujące, niekoniecznie wierne historii intrygi. W „Walhalli” jest pod tym względem jeszcze bardziej mdło, choć początki były obiecujące - zapowiadało się na prostą, przygodową historię, fabularyzującą podboje Leifa Erikssona i spółki. Ta pozytywna prostota z czasem zaczęła jednak nużyć; zabrakło kreatywności, uatrakcyjnienia, awanturniczo-podróżniczej iskry, błysku w oku bohaterów.
Zamknięty już „Upadek królestwa” jako powiązany tematycznie, quasi-historyczny dramat wikiński robił to wszystko znacznie, znacznie lepiej. Aż do samego końca potrafił zaproponować widzom oryginalne charaktery czy zaskakujące, a niegłupie zwroty akcji. Porywał poczuciem wielkiej przygody. W produkcji Netfliksa wszystko to, co w podobnych tytułach wydaje się najważniejsze, jest tu pisane czy budowane od niechcenia; teoretycznie poprawnie, ale w praktyce - bardzo byle jak.
Zamknięcie tej opowieści raczej się na tym tle nie wybija. Niestety, gdy zamierzasz pokazywać publiczności krwawe najazdy na Europę przez ponad dekadę, musisz wykazać się inwencją i zadbać o urozmaicenia. Każda formuła w końcu się wyczerpuje - i zaczyna męczyć.
Wikingowie: Walhalla, sezon 3. - opinia o finale serialu
Finał „Walhalli” to bezbarwne, ale autentyczne podsumowanie historii schyłku wikingów - obraz ich „upadku” (czyli - przede wszystkim - przejścia na chrześcijaństwo) oraz tego, w jaki sposób zmienił on całą Skandynawię. Choć fabularnie od wydarzeń z poprzedniej odsłony minęło siedem lat, nasi bohaterowie wciąż wyglądają tak, jak gdyby upłynęło co najwyżej kilka dni (serio - twórcom nie chciało się nawet poszaleć z fryzurami). Oto wracamy do Jomsborga - Freydis dowodzi, a społeczność kwitnie. Aki wraca z podróży handlowej do Kattegat, a Harald i Leif tłuką wrogów w twierdzy Saracenów w Syrakuzach.
Jednym z nowszych, ale i największych problemów tego sezonu, okazał się pośpiech. Widać, że twórcy mieli wobec tytułu więcej planów - 3. seria szaleńczo pędzi do mety, przyśpiesza wnioski w wymuszony sposób, kondensuje wątki, a niektóre wręcz urywa i pozostawia otwarte, bez żadnego rozwiązania. Ostatecznie jedynie historie Kanuta i Haralda toczą się odpowiednim tempem, są sensownie rozwijane i doczekują się zgrabnego, relatywnie satysfakcjonującego rozwiązania.
Czytaj więcej o serialach w Spider's Web:
- Max: co obejrzeć w weekend? Ten genialny serial kryminalny jest hitem serwisu
- Netflix: najlepsze seriale w historii serwisu. TOP 25 świetnych produkcji
- Najlepsze seriale na Max. 15 kultowych produkcji HBO
- Aemond Targaryen - kim jest aktor, który go zagrał? To najlepiej obsadzona rola w "Rodzie smoka"
- Co wypiła Alicent i dlaczego to takie ważne? „Ród smoka” jest bezwzględny
„Walhalla” jest najlepsza wtedy, gdy przygląda się dziejom religijnych konfliktów - pozostają one rdzeniem tej franczyzy, o czym na szczęście nie zapomina finał spin-offu. Brutalność, nienawiść i głupota to złote trio, które zawsze napędzały te spory, a twórcy „Walhalli” zręcznie podsumowali tę konstatację (głównie za pośrednictwem Kanuta i jego wysiłków na rzecz legitymizacji imperium w oczach papieża, które prowadzą do kilku ironicznych i całkiem zabawnych z perspektywy historii wymian zdań). Serial punktuje całą tę ideę niekończących się, niewyobrażalnie destrukcyjnych konfliktów - bo nawet jeśli wojna między chrześcijanami a pogańskimi wikingami dobiegnie końca, to prześladowania na tym czy inny tle nie ustaną. Wniosek okrutnie banalny, ale leżący u podstaw całej opowieści.
Sceny bitewne ponownie prezentują się nieźle (oblężenie Syrakuz ma rozmach!), a i choreografie starć są jak zwykle atrakcyjne dla oka. W przeciwieństwie do poczynań większości postaci, którymi przejmujemy się jeszcze mniej - zwłaszcza gdy widzimy, że twórcy też machnęli na nie ręką. Trudno zignorować fakt, że Freydis, Leif i inni bohaterowie pozostają w zawieszeniu, by finalnie i tak nie otrzymać stosownego epilogu.
„Walhalla” zapewnia co nieco rozrywki, ale nie potrafi odwrócić uwagi widza od faktu, że jest jedynie pośpiesznym, niedbałym i nieplanowanym finałem, na którego nadejście sami twórcy nie byli jeszcze gotowi. Niestety - ta marka przeszła dość rozczarowującą drogę.