REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

Szacunek do oryginału i powiew świeżości. Netflix zrobił nowego "Znachora" i dobrze mu to wyszło

Mówiono, że Netflix próbuje "Znachora" wskrzesić, ale to bzdura - niewłaściwy dobór słów. Emitowanego na kilku kanałach nieraz po kilkanaście razy w ciągu świąt klasyka z 1981 nie trzeba przecież wskrzeszać, bo ma się świetnie, choć przecież każdy już go widział - i to nieraz. Nowy "Znachor" to po prostu kolejna adaptacja ikonicznej książki, która nie próbuje ścigać się z dziełem Hoffmana, a opowiedzieć znaną historię na swój sposób - wiernie, ale i z nutką aktualizacji. Udało się.

27.09.2023
9:01
znachor 2023 netflix film recenzja opinie premiera leszek lichota
REKLAMA

Po co nam nowy "Znachor"? - pytali polscy widzowie, którzy film Jerzego Hoffmana znają na pamięć i chętnie wracają do niego każdej Wielkanocy. W dobie remake'ów, które zasypują zachodni rynek kinowy od dekad, podobne pytania nie mają większego sensu. Jasne, znaczna część wtórnie przetwarzanych opowieści okazuje się rozczarowaniem, nie brakuje jednak przypadków, kiedy kolejna próba opowiedzenia znanej i lubianej historii okazuje się trafiona - kluczem wydaje się sprawna reinterpretacja wątków przy jednoczesnym zachowaniu szacunku do oryginału. W tym wypadku: powieści, a pierwotnie odrzuconego scenariusza autorstwa Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.

"Znachora" w reżyserii Michała Gazdy trudno nazwać reinterpretacją, bo w gruncie rzeczy adaptował materiał źródłowy stosunkowo wiernie - główny wątek, rdzeń całej historii, doczekał się zaledwie kilku nieznacznych modyfikacji. Oglądając trzecią adaptacje nie będziecie mieć wątpliwości, że obcujecie z czymś, co doskonale znacie. Nie zabrakło jednak powiewu świeżości, kilku aktualizacji czy pomniejszych zmian, które nie rujnują wydźwięku i najważniejszych filarów opowieści, za to niewątpliwie czynią ją atrakcyjniejszą dla współczesnego widza, momentami nawet bardziej wiarygodną czy interesującą. Nie wspominając o realizacji.

O nowościach Netfliksa piszemy regularnie:

REKLAMA

Znachor: recenzja filmu Netfliksa

Znacie to dobrze, więc darujmy sobie fabularne skróty i streszczenia. Profesor Rafał Wilczur - tym razem o obliczu znakomitego Leszka Lichoty - raz jeszcze traci pamięć, jako Antoni Kosiba pomaga mieszkańcom Radoliszek, a w końcu jednoczy się z córką, Marysią. A jednak, dzięki wspomnianym zmianom (nadanie charakterom i dialogom naturalności, rezygnacja z uderzających w zbyt melodramatyczne tony elementów fabuły, redukcja egzaltacji), drobnej modyfikacji wątków w finale i świetnej oprawie audiowizualnej (ścieżka dźwiękowa Pawła Lucewicza i wywołujące ciarki wokale folkowego zespołu Svahy, sielskie plenery Lublina, Zgierza, Nieborowa, Głowna, Nowosolnej, Świdnika czy Nadarzyna), można odnieść wrażenie, że obcujemy z czymś nowym. Ale wcale nie gorszym.

REKLAMA
Znachor - Netflix

Bo "Znachor" Michała Gazdy to w gruncie rzeczy wciąż ta sama, prosta, dość naiwna, ale piękna, rozgrzewająca serca i poruszająca historia. Opowiedziana w nieco inny sposób, ale niezmiennie wciągająca i pełna emocji. Pozwalająca zapomnieć o prawdziwym świecie i na kilka chwil uwierzyć, że miłość nie umiera, prawda zawsze zwycięża, a dobroć nagradzana jest szczęściem. Potrzebowaliśmy tego kiedyś, potrzebujemy i teraz. Na tym opiera się uniwersalność i nieśmiertelność pomysłu Dołęgi-Mostowicza. Netflix i twórcy filmu o tym nie zapomnieli. A to, co trzeba, skutecznie po pisarzu poprawili (podobnie jak Hoffman odkłamali stereotypowy obraz wschodnich terenów Rzeczypospolitej z powieści, wymazując zawoalowany antysemityzm autora i zasiedlając Radoliszki żydowskimi kupcami). Słowem: Michał Gazda i spółka pomogą kolejnemu pokoleniu zmierzyć się z klasyką w bardziej przystępnej formie. Solidna robota.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA