Moda na audioseriale to najlepsze, co spotkało zmęczonych czytelników i widzów

Lokowanie produktu

Kiedyś nie wyobrażałem sobie dnia, żeby nie sięgnąć po jakąś książkę czy machnąć szybki serial. Gdyby nie to, że coraz popularniejsze są audioseriale, moje życie kulturalne byłoby znacznie uboższe. 

audioseriale audioteka

Na początku było tak: ogromna fascynacja książkami i pochłanianie wszystkiego, co nawinęło się pod rękę – jako małolat uwielbiałem mitologię grecką, byłem tak dziwnym dzieckiem, że czytywałem nawet słownik mitologiczny Pierre’a Grimala. Potem dokonywałem większej selekcji, wybierałem fantastykę, bo pojawił się Tolkien i Sapkowski. Na studiach było dużo literatury faktu, a także – ze względu na belferskie wymagania – nieprzyzwoicie wiele innych rzeczy. W wakacje i w nielicznych wolnych chwilach szukałem swojego głosu w literaturze. Tak poznałem wielkich amerykańskich pisarzy.

Myślę, że to był ten moment, gdy zacząłem odkładać na bok czytanie dla przyjemności. 

Czytałem więc z obowiązku, a seriale zacząłem oglądać dla przyjemności. Oglądałem dziesiątki, a produkcji w odcinkach dla frajdy obcowania z dobrą, jakościową, ale jednak rozrywką. Niestety po studiach poszło tak, jak idzie u innych – praca, związki, zobowiązania. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy – to bez sensu, że człowiek musi robić tyle różnych rzeczy, zamiast siedzieć spokojnie i… czytać czy oglądać. Coś źle jest ten świat urządzony. 

Na szczęście od kilku lat pojawił się nowy, fascynujący i wciągający trend tworzenia seriali, ale w wersji audio

Poprzedziło go przenoszenie literatury do świata dźwięku – czasem jedynie z lektorem, czasem w formie niesamowitych słuchowisk, które w stare książki, tchnęły zupełnie nowe, świeże życie. Świetnym przykładem może być tu „Narrenturm” Sapkowskiego, który odczytany przez licznych lektorów jest naprawdę fenomenalny. Twórcy audiobooków poszli jednak dalej, bo w sumie nie ma powodu, aby zrezygnować z tworzenia treści, które lepiej niż same książki, będą nadawały się do udźwiękowienia. 

Tak narodziły się audioseriale, które łączą ze sobą literaturę, teatr, a także serialową formułę umożliwiającą nie tylko skuteczne budowanie napięcia, ale też regularny rytm dystrybucji. Dla zapalonego czytelnika, serialowego wariata i człowieka, który szuka kontaktu z popkulturą, a brakuje mu na nią czasu, jest to rozwiązanie idealne. 

Dam wam przykład: miałem ochotę na opowieść z dreszczykiem, a cały tydzień byłem albo w pracy, albo jeździłem po Małopolsce w te i z powrotem, załatwiając rozmaite sprawy. W normalnej sytuacji miałbym poważny problem, aby znaleźć czas na odrobinę oddechu przy dobrej historii, odpaliłem jednak audioserial „Skowyt” od Audioteki i szybko okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Zrozumiałem już, dlaczego ludzie oszaleli na punkcie audioseriali. 

Nie dość, że historia Ćwieka i Chmielarza okazała się być sprawnie napisanym, ociekającym klimatem horrorem, to jeszcze sama jego forma była idealnie nadawała się, aby wpasować ją w codzienny trud. 

Początkowo podchodziłem do audioseriali jak do jeża. Byłem przekonany, że – podobnie jak ma to miejsce z książkami, będę miał problem z koncentracją, że jeśli stracę uwagę choćby na chwilę, to z pewnością zgubię się w meandrach fabuły, albo że po prostu – nie znajdę na nie czasu. Okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. 

Audioseriale wpasowały się doskonale w mój rytm dnia, uzupełniając go słuchanymi zupełnie mimochodem tytułami. 

Okazało się to całkiem proste i w gruncie rzeczy wszystkie pułapki, o których myślałem, że nie pozwolą mi cieszyć się z serialu audio, okazały się, delikatnie mówiąc, przesadzone. Obawiałem się, że będzie drogo – cóż, okazało się, że jeśli skorzysta się z abonamentu, jak ten nazwany Audioteka Klub, to jednego miesiąca można zacząć 6 pozycji, z tego dokończyć dwie, do reszty nie wrócić i w porządku. 

Jednak moją największą obawą było, że się nie skupię, bo przecież nie da się wytrzymać słuchając typa, co gada bez przerwy przez 30 godzin. Audioseriale mają jednak zupełnie inną formułę, znacznie lepiej wpasowaną w nudną codzienność. Są podzielone na odcinki, więc ich organizacja sprzyja temu, aby słuchać ich po kawałku, po odcinku. Pół godziny, 40 minut, godzinę – i koniec, tu można przerwać i wrócić w dowolnym momencie. Nawet długo, długo później.

Dokładnie tak miałem z „Filarami Ziemi” Kena Follettta w realizacji Audioteki. Słuchałem po odcinku (a te bywają naprawdę długie i wręcz napakowane wydarzeniami), a potem robiłem przerwę, rzecz jasna nie z własnej woli. Powrót do tytułu był o tyle łatwy, że każdy z kolejnych epizodów poprzedzony jest krótkim przypomnieniem, co działo się poprzednio. 

Świetna wiadomość jest taka, że zalety audioseriali widzą również dostawcy treści. 

A dzięki temu, powstaje ich naprawdę dużo i każdy, powtarzam, każdy jest w stanie znaleźć coś, co będzie odpowiadało jego gustom. Ostatnio na przykład opisywałem bardzo trudny i dość rzadki miks komedii z horrorem i odrobiną groteski, czyli „Ostatnie pożegnanie”. Audioteka ma również w swojej ofercie science fiction od Wojtka Miłoszewskiego, czyli „Galaktykę”. Fani szybkich kryminałów i opowieści sensacyjnych mają oczywiście najłatwiej, bo od tego są przecież adaptacje Remigiusza Mroza, jak choćby „Osiedle RZNiW”, albo „Kryptonim: Wiklef” od twórcy Watahy

Audioseriali słucham zwykle w samochodzie i nieraz złapałem się na tym, że siedziałem w garażu chwilę dłużej, aby nie wyrywać się z błogiej aury świetnie napisanych, ale też doskonale zrealizowanych opowieści. I tak między nami mówiąc, jeśli czegoś życzę sobie na wakacje, to więcej podróży i drogi, bo dzięki temu, znowu będę mógł poczuć to, za co pokochałem literaturę. 

* Tekst powstał we współpracy z Audioteką. 

Lokowanie produktu
Najnowsze