Niegrzeczni chłopcy wbili na Max, żeby zrobić wam długi weekend. Ależ te filmy są wybuchowe
Niegrzeczni chłopcy przejmują Max. Na platformie pojawiła się właśnie seria "Bad Boys". Dlaczego powinniście zrobić sobie jej maraton?
Bad boys, bad boys/Whatcha gonna do?/Whatcha gonna do when they come for you? - z piosenką Inner Circle na ustach Will Smith i Martin Lawrence po raz pierwszy rozprawiali się z bandziorami jeszcze w 1995 roku. Wraz z Michaelem Bayem stojącym po drugiej stronie kamery, dostarczyli nam wybuchowej mieszanki akcji i humoru. W "Bad Boys" nie ma niczego odkrywczego. Dlaczego więc film stał się takim hitem, że do dzisiaj doczekał się trzech sequeli? Odpowiedź jest całkiem prosta.
"Bad Boys" robili to, co mnóstwo filmów przed nimi, bo przecież od sukcesu "48 godzin" Hollywood wciąż jeszcze namiętnie eksploatowało formułę buddy cop movies. Co chwilę dostawaliśmy nowe pary policjantów (lub policjanta i przestępcę), którzy dogadać się nie mogli, ale wspólnymi siłami zaprowadzali porządek, gdziekolwiek się nie pojawili. W swoim debiucie Michael Bay nie odchodzi od tych klisz, tylko się w nich rozsmakowuje. Na ekranie dzieje się coś, co widzieliśmy już wielokrotnie, tylko bardziej, mocniej i śmieszniej.
Bad Boys - co obejrzeć w długi weekend na Max?
Mówiąc wprost: "Bad Boys" to buddy cop movie podkręcony na maksa, a nawet bardziej. O ile zgodnie z konwencją bohaterowie wykazują się niesubordynacją i wysadzają pół miasta, tak tutaj wysadzają całe. O ile przełożony musi na nich nakrzyczeć, tak tutaj krzyczy głośniej i częściej (właściwie kapitan Howard nie mówi normalnie, ciągle krzyczy). O ile przed oddaniem strzału muszą rzucić one-linerem, tak tutaj jeszcze sobie pośpiewają. Jak to już u Michaela Baya bywa, wszystko musi być cool do przesady. Pierwsze skrzypce gra tu więc blockbusterowy przesyt.
Jak pewnie podejrzewacie, "Bad Boys" nie przypadli krytykom do gustu. Film został zjechany z góry na dół. Publiczność natomiast pokochała podejście Michaela Baya. Przy budżecie 19 mln dol. produkcja na całym świecie zarobiła 141 mln. Wcielający się w główne role Will Smith i Martin Lawrence stali się wielkimi gwiazdami, ale jako Marcus i Mike powrócili dopiero po ośmiu latach. Pierwszy sequel pojawił się bowiem w 2003 roku. Jeśli jedynka była przesadzona, to w dwójce na widzów czekał prawdziwy odlot.
Choć za sprawą "Bad Boys" Michael Bay pokazał swój ekscesywny styl, dopiero zaczynał go szlifować. Przy okazji realizacji dwójki był już bardziej doświadczony i dostał znacznie więcej pieniędzy, bo aż 130 mln dol. A skoro w sequelach zawsze musi być bardziej, mocniej i więcej, nie ma w produkcji już miejsca na nic innego niż żarty, wybuchy i strzelaniny. Do tego kamera lata na wszystkie strony w takim tempie, że zawrotów głowy można dostać. To po prostu kontynuacja, która przytłacza widza swoją przesadą i spektakularnością.
"Bad Boys 2" byli niewiele gorzej oceniani niż jedynka (bardzo źle). Ale! Udało im się spełnić oczekiwania producentów. Na całym świecie zarobił bowiem 273 mln. Nie był to wielki sukces kasowy, ale jednak sukces. Wcielający się w główne role aktorzy zajęli się jednak innymi projektami, Michael Bay zaraz miał stanąć za kamerą "Transformersów" i sequela nie dostaliśmy. Aż do 2020 roku, kiedy to Adil El Arbi i Bilall Fallah przywrócili niegrzecznym chłopcom dawny blask. No prawie, bo przecież w międzyczasie wiele się zmieniło.
W XXI wieku formuła buddy cop movies nie jest już tak popularna jak w ostatnich dekadach poprzedniego stulecia. Pojawienie się utrzymanego w tej konwencji filmu okazuje się bardziej wyjątkiem niż regułą. A kiedy już jakiś zostanie zrealizowany, to jego twórcy nie skupiają się już tak na widowiskowej akcji, tylko humorze. Jak więc Mike i Marcus odnaleźli się w tych realiach? Lepiej niż można było się spodziewać.
Nie zrozumcie mnie źle. Nad "Bad Boys for Life" wciąż unosi się rozgorączkowany duch Michaela Baya.
Ba! Reżyser ma w nich nawet cameo i sam wyreżyserował scenę ze swoim udziałem. Adil El Arbi i Bilall Fallah nie próbują jednak naśladować jego stylu. Spektakularna akcja - tak. Dużo humoru - jak najbardziej. Ale wiedzą też, że widz czasami potrzebuje nieco wytchnienia, momentu, żeby skupić się na fabule i zaangażować w opowiadaną historię. Dlatego bohaterowie są już starsi. Niezniszczalny do tej pory Mike odczuwa swoją śmiertelność, a Marcus całkowicie zdziadział. Żarty bywają geriartyczne, ale sama formuła serii uległa nie tyle zmianom, co ewolucji, przez co odmłodniała.
"Bad Boys for Life" to pierwsza ciepło przyjęta przez krytyków odsłona serii. Widzowie też ją pokochali, bo przy budżecie 90 mln dol. zarobiła ponad 424,5 mln dol. Wiecie, co ten sukces oznacza? Tak, owszem dostaliśmy już sequel, który w tym roku pojawił się w kinach. Ale nie tylko o niego chodzi. Skoro udało się reanimować jedną kultową serię buddy cop movies, zaraz powrócono też do innej. Na Netfliksie pojawił się przecież nowy "Gliniarz z Beverly Hills". A po sukcesie "Bad Boys: Ride or Die" podobnych powrotów kultowych buddy cop movies może być jeszcze więcej (coraz częściej się przecież mówi o "Zabójczej broni 5").
Więcej o buddy cop movies poczytasz na Spider's Web:
- Po sukcesie "Bad Boys" ich gwiazdor planuje powrócić do innego hitu z lat 90.
- Gdzie obejrzeć online "Bad Boys: Ride or Die"? Premiera filmu na VOD
- Zamiast "Zabójczej broni 5" Gibson może zrobić sequel jednego z najbrutalniejszych filmów w historii kina
- Nie żyje reżyser „Supermana” i „Zabójczej broni”. Wspominamy filmy Richarda Donnera
- Pyskaci gliniarze znowu w modzie? Oby Netflix nie schrzanił tego filmu
Bad Boys - filmy już na platformie Max
Czy takie odkurzanie zakurzonych serii jest nam potrzebne? Oczywiście, że nie! Czy dobrze, że "Bad Boys for Life" powstało? Jeszcze jak! Dlaczego? Żeby nasze przekąski do filmów odzyskały wybuchowy smak. Przygotujcie ich sobie dużo, bo niegrzeczni chłopcy z piskiem opon i pełnym magazynkiem właśnie wjechali na Max. Na platformie można już obejrzeć ich trzy pierwsze części.