Cóż za wspaniały czas, by być subskrybentem Netfliksa. Piszę to bez cienia ironii. Serwis w tym roku zafundował odbiorcom naprawdę sporo znakomitych produkcji, a zwłaszcza ostatnie miesiące są pod tym względem bardzo obfite. Nowy, japoński serial platformy - „Bitwa samurajów” - właśnie dołączyła do panteonu perełek.

„Bitwę samurajów” otwiera brutalna, krwawa sekwencja: finał domowej wojny boshin, który miał miejsce w czerwcu 1868 r. Wojna ta była jednym z kluczowych momentów, które przyczyniły się do końca epoki samurajów w Japonii. Nie była, rzecz jasna, jedynym czynnikiem, ale stanowiła punkt zwrotny, po którym system feudalny i klasa samurajska zaczęły nieuchronnie znikać. Dlatego też napis, który pojawia się w prologu („Minęło 960 lat od czasu pojawienia się pierwszych samurajów - w trakcie jednej potyczki stali się historią”) jest bardzo bliski prawdy.
W pierwszych minutach widzimy, jak wybitnie uzdolniony wojownik - samuraj Shūjirō Saga (Junichi Okada), nazywany Kokushu („Zguba ludzi”) - prowadzi pozostałych ku, jak się wydaje, wiktorii. Kamera podąża za jego plecami; krew, dym, brud, bitewny chaos - widzimy to, czujemy, ale znakomita praca operatorska nie pozwala nam się w tym zgiełku pogubić. Bieg, cięcie, krzyk, cięcie, śmierć; złudne zwycięstwo, tragiczny finał. Wszystko to nakręcone na jednym ujęciu (być może udawanym, jak w przypadku „1917”, ale wciąż imponującym). Robi wrażenie i absorbuje na starcie. A to dopiero początek: ten sam epizod zapewni widzowi znacznie więcej efektowych (i poetyckich zarazem) starć i emocji.
Dekadę później, po zmroku, w świątyni Tenryū-ji w Kioto zbiera się 292 wojowników. Przyciągnęła ich wizja ogromnej nagrody. Zjawia się też zubożały Shūjirō, który właśnie pochował zmarłą na cholerę córkę i desperacko potrzebuje pieniędzy, by ocalić chorą żonę i drugie dziecko. Zasady są proste, lecz brutalne: odebrać drewniane tabliczki przeciwnikom i dotrzeć z nimi aż do Tokio. Zwycięzca zgarnia całą pulę. Rzeź rozkręca się już na starcie.
Bitwa samurajów - opinia o serialu Netfliksa
„Bitwa samurajów”, największy japoński serial Netfliksa, powstała na bazie powieści Shogo Imamury oraz mangi Katsumiego Tatsuzawy. Serial, podobnie jak materiał źródłowy, łączy zatem klasyczną estetykę jidaigeki (filmów o samurajach) z nowoczesną narracją w duchu „Battle Royale”, „Szoguna” czy... „Squid Game”. Nie obawiajcie się jednak powtórki z rozrywki, tylko w innym settingu - jakkolwiek w produkcji rzeczywiście nie brakuje kilku podobnych wątków, zadaje ona inne pytania i skupia się na innych kwestiach - przede wszystkim na hipnotyzowaniu wybornie zrealizowanymi scenami akcji.
Mamy tu refleksję nad końcem pewnej epoki, a nawet cywilizacji; rozważania na temat zachowania swojego ja, swoich własnych zasad w okolicznościach, w których codzienność staje się rozpaczliwą walką o przetrwanie. Z tych bardziej aktualnych: pytania o rolę tradycji. Serial podkreśla bowiem (koloryzując i romantyzując, ale hej, nie mamy do czynienia z obrazem stricte historycznym), że wraz z upadkiem klasy samurajów Japonia pogrzebała również system wartości oparty na honorze, lojalności i poświęceniu.
Nie oszukujmy się jednak: koniec końców chodzi o thriller, a zatem napięcie, poczucie zaszczucia, wciskające w fotel emocje. O chwytliwy punkt wyjścia i dostatecznie dużo rozmachu, by dostarczyć solidną porcję samurajskiej akcji. Produkcja dowozi to wszystko z nawiązką. Wspominałem o świetnej realizacji w kontekście długich, choreograficznie dopieszczonych sekwencji walk, ale dopracowane jest tu dosłownie wszystko. Wcielający się w protagonistę Okada odpowiadał też za kompozycję pojedynków, wykorzystano tu zatem prawdziwe techniki kenjutsu. Jakby tego było mało, każdy z blisko 300 uczestników konkurencji otrzymał indywidualną broń i kostium zaprojektowane z historyczną akuratnością. Prawdziwe japońskie lokacje tylko podbijają ten surowy klimat i poczucie wielkiej skali przedsięwzięcia (wielkiej w istocie: 300 aktorów, 150 kaskaderów, sceny walk kręcone w naturalnych warunkach, w sumie blisko rok prac!).
Okada wspomniał w jednym z udzielanych wywiadów, że jego serial oddaje ducha samurajów, jednocześnie pokazując, że ich konflikt był w gruncie rzeczy bardzo współczesny. „Dla mnie jest to opowieść o ludziach, którzy próbują zachować człowieczeństwo w świecie, który o nich zapomniał”, dodał. Mogę się zgodzić i dopowiedzieć, że dla mnie - dodatkowo, a raczej w głównej mierze - jest to fantastycznie wyreżyserowana, wciągająca jak bagno produkcja, która sprawia, że od emocji pocą się dłonie. Słowem: jestem stuprocentowo kupiony.
Pierwszych pięć odcinków przynosi sporo krwawych, efektownych scen i wiarygodnie rozwinięte postaci, ale dopiero szósty epizod naprawdę zapiera dech w piersi, szykując przy okazji grunt pod 2. sezon. Który, w przeciwieństwie do wielu innych produkcji, wydaje się naprawdę potrzebny. Będę czekać. Takiego show mi brakowało.
Czytaj więcej:
- Nowe smaki Burgera Drwala. W 2025 debiutuje ostra kanapka
- 4. sezon Stamtąd jest już bardzo blisko. Twórcy mówią, kiedy premiera
- Nowy wybryk Prime Video oszołomił widzów. Fenomenalna komedia
- Jacek Koman w Heweliuszu kradnie show. To geniusz
- Młodzieżowe Słowo Roku 2025 wystartowało. Sprawdź, czy znasz wszystkie, bro






































