REKLAMA

Prime Video dowiózł najlepszy serial z uniwersum "Cytadeli". Wniosek? Pieniądze to nie wszystko

Amazon tak bardzo wierzył w sukces "Cytadeli", że od razu zaczął rozwijać jej uniwersum. W efekcie właśnie dostajemy jej kolejny spin-off. Drugi w ciągu niespełna miesiąca. Jak wypada "Honey Bunny"?

citadel honey bunny amazon prime video co obejrzeć
REKLAMA

Zamysł na uniwersum "Cytadeli" jest prosty. Dostaliśmy amerykański serial główny, a przed jego 2. sezonem pojawiają się spin-offy zrealizowane w różnych częściach świata. Poprzednia "Diana" powstała we Włoszech, a "Honey Bunny" narodziło się w Indiach. Wiecie, co to oznacza? Dużo odjechanej akcji, jeszcze więcej tańców i śpiewów? Nie, twórcy serialu aż tak się od ziemi nie odrywają. Ale wiedzą, że tego właśnie byśmy się spodziewali, więc się z nami droczą.

Przyczynków do odjechanych akcji rodem z Bollywood jest tu całkiem sporo. Gdy jednak tytułowi bohaterowie pędzą na motocyklu, a przed nimi pojawia się ciężarówka, Honey krzyczy: "tylko nie ślizg, tylko nie ślizg". I Bunny skręca w ostatniej chwili. Później chwyta on za gitarę i zaczyna śpiewać, ale jego muzyka nie porywa nikogo do tańca, tylko uatrakcyjnia scenę dotyczącą innego wątku. Nie znaczy to, że jest nudno. Mówimy tu w końcu o "Cytadeli", która sama z siebie słynie z przesady.

REKLAMA

Cytadela: Honey Bunny - recenzja serialu Prime Video

"Cytadela" kosztowała 300 mln dol., co czyni ją 2. najdroższym serialem wszech czasów (numerem 1 pozostaje "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy"). Bracia Russo nie musieli więc wychodzić z trybu największych crossoverów MCU. Wszystkie pieniądze wydali na widowiskowe sceny akcji i efekty specjalne, zapominając przy tym o fabule. Co z tego, że wątki się urywają, skoro naszpikowana ekscesami produkcja, wciąż sprawia mnóstwo frajdy? Gdyby jej rozbuchany styl połączyć jeszcze z wybuchowością kina indyjskiego, widzowie mogliby się po tym niepozbierać.

Cytadela: Honey Bunny - Prime Video - co obejrzeć?

Twórcy spin-offów nie mają już tyle pieniędzy, co bracia Russo. Spuszczają więc z tonu. "Honey Bunny" okazuje się nawet bardziej zachowawcze niż "Diana". To w końcu prequel serialu oryginalnego, w którym poznajemy origin story znanej nam już Nadii Sinh, córki Honey. Ona jest tutaj małą, ale wyjątkowo rezolutną dziewczynką - w wieku zaledwie paru lat potrafi wyprowadzić w pole dziewięciu rosłych mężczyzn. Kiedy matka wydaje jej lakoniczne polecenia, ona od razu wie, co robić. Nie marudzi, bo zdaje sobie sprawę, że od tego zależy jej życie.

Akcja przenosi nas do 2000 roku, kiedy to Honey po dłuższym czasie ukrywania się, musi uciekać przed tajemniczymi agentami (Cytadeli czy Mantrykory? Na odpowiedź na to pytanie musimy poczekać). Z licznych retrospekcji cofających widzów o osiem lat dowiadujemy się, że główna bohaterka porzuciła marzenia o zostaniu aktorką i pod wpływem kaskadera Bunny'ego została międzynarodowym szpiegiem. Format oryginału zostaje tym samym utrzymany - jak zwykle w przypadku seriali z uniwersum "Cytadeli" przeszłość miesza się z teraźniejszością, wyjaśniając nam fabularne zawiłości.

Opowieść pędzi oczywiście na złamanie karku. Misje niemożliwe bohaterowie wykonują szybciej niż Tom Cruise, po drodze kopiąc tyłki kolejnym hordom przeciwników. Sceny akcji robią spore wrażenie, są wystarczająco rozbudowane i widowiskowe, aby wbić nas w fotel. W porównaniu do poprzednich seriali należących do uniwersum "Cytadeli" jedyną różnicą jest to, że stojący za kamerą Raj & DK nie mogą nas czarować futurystyczną stylówą. Produkcji wychodzi to zdecydowanie na dobre, bo twórcy stawiają na mroczny klimat. Jest bardziej realistycznie, wręcz surowo, co w tak silnie opierającym się na efektach wizualnych uniwersum, wprowadza powiew świeżości.

Ze wszystkich dotychczasowych tytułów należących do franczyzy to właśnie "Honey Bunny" znajduje najlepszy balans między widowiskowością a napięciem. Oba te elementy są idealnie wyważone, przez co dostarczają emocji, jakich oczekiwalibyśmy od thrillera szpiegowskiego. Problem w tym, że to wciąż "Cytadela". Jako serial sprawdza się całkiem dobrze, ale jako część uniwersum wydaje się typową zapchajdziurą. Jedynym, co dodaje do jego mitologii, to chęć pokazania nam drugiej strony Cytadeli - nie agencji stojącej na straży pokoju, tylko problematycznej, pełnej skaz. Prócz tego, mamy do czynienia z typową powtórką z rozrywki. Nawet przecież napędzający akcję McGuffin to część urządzenia, o które toczy się walka w "Dianie".

Ten serial to chodzący paradoks. Robi krok w tył (fabularnie), idąc naprzód (jakościowo), a jednocześnie staje w miejscu (jako część większej całości). Nie można odmówić mu uroku. Trzeba jednak przyznać, że jego format staje się męczący. Może dostaliśmy za dużo "Cytadeli" naraz. Może "Honey Bunny" oglądałoby się przyjemniej, gdyby od "Diany" oddzielała ich dłuższa przerwa. W tym momencie produkcji ciąży nieznośna powtarzalność. Przejażdżka pozostaje przyjemna, ale pierwszy raz pojawiają się wątpliwości, czy warto ją kontynuować.

Więcej o produkcjach Prime Video poczytasz na Spider's Web:

WSZYSTKIE SERIALE Z UNIWERSUM "CYTADELI" OBEJRZYSZ NA PRIME VIDEO:
Prime Video
CYTADELA
Prime Video
REKLAMA

"Citadel: Honey Bunny" zadebiutuje na Prime Video 7 listopada.

  • Tytuł serialu: Citadel: Honey Bunny
  • Lata emisji: 2024
  • Liczba sezonów: 1
  • Twórcy: Sita Menon, Anthony Russo, Joe Russo
  • Aktorzy: Varun Dhawan, Samantha Ruth Prabhu, Kay Kay Menon
  • Nasza ocena: 6/10
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA