Od debiutu Disney+ mijają dziś dwa lata. Nowy serwis VOD Disneya mający na poważnie zagrozić dominacji Netfliksa miał mocny początek, ale w ostatnim kwartale zaliczył zawstydzający wynik nowych subskrybentów. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej, gdyby Disney+ trafił do Polski.
Disney+ to platforma streamingowa, która właściwie od początku budziła w Polakach mieszane uczucia. Z jednej strony chcieliśmy otrzymać legalny dostęp do produkcji z serii "Star Wars" czy Marvel Cinematic Universe, a z drugiej ciągłe przesuwanie daty premiery w naszym kraju mogło frustrować. Tak po prawdzie biblioteka nowości Disney+ nie była też początku zbyt imponująca. Liczba nowych tytułów zdecydowanie wzrosła jednak na końcu 2020 i przez cały 2021 rok. Klienci serwisu mogą obecnie liczyć na dostęp do takich hitów jak "The Mandalorian", "WandaVision", "Loki", a wkrótce też "Hawkeye" i "The Book of Boba Fett".
Disney w końcu odważył się też trochę bardziej zaryzykować, czego efektem była animowana antologia "Star Wars: Visions". Wspomniana produkcja nie spełniła do końca pokładanych w niej nadziei, ale przynajmniej wprowadziła trochę świeżości w budowaną okropnie pod schemat bibliotekę Disney+. Jeżeli myśleliście jednak, że za jej sprawą platforma zgarnie tysiące kolejnych subskrybentów, to byliście w błędzie. W trzecim kwartale roku Disney mógł się jeszcze chwalić niezłym wynikiem 13 mln nowych klientów. Twierdziłem jednak wtedy, że bez większej odwagi w podbijaniu nowych rynków korporację czekają trudniejsze czasy. Właśnie dostaliśmy potwierdzenie na tamtą tezę.
Disney+ zanotował zaledwie 2,1 mln nowych subskrypcji w ciągu trzech miesięcy.
Jak podaje portal Deadline, jest to wynik znacznie niższy od prognozowanego, a i ten nie był przesadnie optymistyczny. Wyraźne zahamowanie dotychczasowego wzrostu wywołało też ostrą negatywną reakcję inwestorów z Wall Street. Cały 2021 rok był dla Disneya prawdziwą huśtawką nastrojów, ale do tej pory firmę ratował właśnie postęp w tworzeniu streamingowego imperium. Rzecz w tym, że firmę doganiają właśnie błędy popełnione w poprzednim miesiącu. Disney jest niezwykle ostrożny i powolny we wprowadzaniu swojej nowej marki na kolejne rynki. Nie byłoby w tym nic okropnie niewłaściwego, gdyby nie fakt, że Netflix i tak ma olbrzymią, wręcz kilkuletnią przewagę nad konkurentem z uszami Myszki Miki.
W dzisiejszym jest czymś absolutnie niedopuszczalnym, żeby trzymać klientów przez dwa lata we wciąż niespełnionym oczekiwaniu. Dekadę tematu dałoby się to jeszcze wytłumaczyć, ale do teraz klienci z Polski, Grecji, Rumunii, Izraela, Czech czy Turcji rozsmakowali się w luksusie równoległych premier. "The Mandalorian" zadebiutował na VOD 730 dni temu, a my wciąż nie mamy możliwości obejrzeć go legalnie. To jest coś nieprawdopodobnego, mowa o nowości należącej do hiperpopularnej marki "Star Wars". Oczywiście prawie każdy, kto tego chciał, obejrzał już zmagania Dina Djarina za pomocą nielegalnych źródeł, ale z punktu widzenia Disneya to nie jest przecież pozytywna wiadomość. Klienci też nie powinni się z tego zresztą cieszyć, bo to tylko pokazuje jak fatalnie Disney traktuje centralną Europę.
Pandemia koronawirusa nie ułatwiła sprawy Disneyowi, ale ta wymówka nie tłumaczy wszystkiego.
Nawet bez wywołanych pandemią problemów Disney+ wcale niekoniecznie musiał znaleźć się już w rękach polskich widzów. Dość powiedzieć, że takie kraje jak Korea Południowa i Tajwan musiały na swoją kolej czekać aż do dzisiaj. Jak podaje portal Variety, za kilka dni dostęp do Disney+ otrzyma też Hong Kong. Trudno nazwać takie tempo "błyskawicznym", a o tym jak istotnym rynkiem dla platform streamingowych jest Korea najlepiej niech świadczy globalny sukces "Squid Game". Chwali się Disneyowi, że chce startować na istotnych dla siebie rynkach z oryginalnymi i lokalnymi nowościami (na start rynki azjatyckie dostaną takie tytuły jak "Outrun by Running Man" czy "Tokyo MER"), bo zdaje się to potwierdzać plotki o polskich serialach od Disney+.
Natomiast nijak nie tłumaczy to tak olbrzymich opóźnień. Mieszkańcy centralnej Europy naprawdę mogą się poczuć jak obywatele drugiej kategorii, gdy widzą Francuzów czy Niemców korzystających z Disney+ od miesięcy. Korporacja Walta Disneya ryzykuje zresztą, że cierpliwość klientów kiedyś się skończy. Rok temu na debiut ich usługi czekała cała Polska, teraz coraz mniej osób o tym wspomina. Czy Polacy wytrzymają kolejne pół roku i czy kolejne raporty kwartalne Disney+ będą równie nijakie? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne. W obecnym układzie nikt nie jest zadowolony.