Nawet Mads Mikkelsen nie uratował "Tajemnic Dumbledore'a". Warto było zastępować Johnny'ego Deppa?
"Fantastyczne Zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" nie podniosły z kolan osadzonej w uniwersum "Harry'ego Pottera" serii. Na Zachodzie mówi się jednak o jednym mocnym aspekcie produkcji. Czy Mads Mikkelsen, który po kontrowersyjnej decyzji studia zastąpił Johnny'ego Deppa w roli Grindelwalda, faktycznie stanął na wysokości zadania? Niestety, czuć, że i w tym aspekcie mogło być dużo lepiej. "Fantastyczne zwierzęta" to kolejna duża franczyza marnująca potencjał aktora.
Niecierpliwiłem się jak rzadko kiedy, by przekonać się, jak w roli Gellerta Grindelwalda sprawdzi się Mads Mikkelsen. Duński aktor w filmie "Fantastyczne Zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" zastąpił Johnny'ego Deppa po kontrowersyjnej decyzji studia Warner Bros. Nie będę trzymał was w niepewności i odpowiem już teraz: dał radę, ale nie zdołało to uratować mocno nieudanego filmu.
Steve Kloves, który pomagał J.K. Rowling przy tworzeniu scenariusza do "Fantastycznych zwierząt 3", niestety nie uratował tej będącej od dawna na krawędzi katastrofy opowieści. Nowa odsłona cyklu to kolejny przepchany zbędnymi wątkami i przydługi odcinek serialu, w którym niby dzieje się wiele, ale to, co w istocie ma znaczenie (i sens) dałoby się zamknąć w czterdziestominutowym epizodzie. Jakkolwiek uważam, że "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a" są obrazem lepszym od "Zbrodni Grindelwalda", to wciąż - całościowo - produkcja mizerna, znacznie słabsza od przyzwoitej "jedynki". Rozczarowująca na zdecydowanie zbyt wielu płaszczyznach.
Mads Mikkelsen okazał się nawet lepszym Grindelwaldem niż Johnny Depp.
Nie rozczarował mnie za to Mads Mikkelsen. Jasne, Johnny Depp był całkiem niezłym Grindelwaldem. Wielu jego fanów uważa, że cały związany z jego dawnym małżeństwem incydent nie powinien był go kosztować utraty roli. Przed Duńczykiem stało zatem bardzo trudne zadanie - nie tylko zagrać dobrze (bo wszyscy wiemy, że to potrafi), ale też przekonać do siebie tych widzów, którzy polubili Deppową wersję czarnoksiężnika. Mnie kupił.
Największą wadą kreacji Johnny'ego Deppa była... jego charakteryzacja. Doceniam, że twórcy chcieli go w jakiś sposób wyróżnić, jednak nieprzekonujące szkła kontaktowe i tleniona grzywka niezbyt pasowały do aktora. W przypadku Mikkelsena postawiono na naturalizm - nikt nie próbował, całe szczęście, ustylizować go jak poprzednika. Nie nalegano też , by grał w ten sam sposób (zresztą, podczas jednego z zeszłorocznych wywiadów Mads Mikkelsen zapowiedział, że nie jest zainteresowany żadnym odtwórstwem). Postawił na własną interpretację.
Mads Mikkelsen potrafi grać "złoli" na automacie. "Fantastyczne zwierzęta 3" dały mu rolę mniej nudną niż "Doktor Strange".
Aktor nadał czarnoksiężnikowi swoistego wyrafinowania i klasy - zamiast aktorskich szarż wybrał maskę zimnego dystansu, za którą skrywa dostrzegalne w delikatnych grymasach i głębokich spojrzeniach emocje. Ww tym (jakże istotny!) przebłysk czułości w jednej z finałowych scen filmu. Niestety, to nie tak, że ta rola zasługuje na wielkie oklaski i peany.
Mówi się, że z odchodów bicza nie ukręcisz. Mikkelsen zrobił, co mógł, ale z tak napisanego szwarccharakteru trudno było wycisnąć coś więcej, niż kawał przyzwoitej roboty (niby dużo, a jednak wciąż za mało). W filmowym Grindelwaldzie nie sposób dostrzec choćby cienia niezwykłego maga z wizją, w którym niegdyś mógł na zabój zakochać się Albus Dumbledore.
Choć Mads Mikkelsen tchnął w niego nieco więcej emocji, charakterologicznie Gellert Grindelwald to po prostu kolejny papierowy paskudnik-faszysta, który w swoich słowach i postępowaniu ani przez sekundę nie jest w stanie nikogo przekonać, że za jego czynami stoi szczytna idea. To tylko zwykła rasistowska nienawiść. Ten Gellert to łopatologicznie przedstawiony, zbliżony (znowu) do Adolfa Hitlera naziol. Mniej barwna powtórka z Lorda Voldemorta, pozbawiona iskry człowieka, za którym chciałoby się rzucić w ogień i w którym można byłoby się zakochać (tym bardziej będąc kimś takim, jak Dumbledore - nawet młody). Szkoda.
Talent Mikkelsena zmarnowały duże franczyzy jak MCU czy "Gwiezdne wojny".
W "Doktorze Strange" obsadzono go jako absolutnie generycznego i nijakiego antagonistę, Kaeciliusa. W małej, bezbarwnej rólce Galena Erso wystąpił za to w "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie". Stawiam dolary przeciw orzechom, że jako przeciwnik Indiany Jonesa w nadchodzącej . części nie będzie miał wiele więcej do roboty. Cóż, Mikkelsenowi Hollywood ewidentnie nie służy - na szczęście wciąż nie brakuje tytułów takich jak "Na rauszu" czy "Czterej jeźdźcy sprawiedliwości", w których chętnie występuje i przypomina, jak świetnym potrafi być aktorem.