REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Dzieje się

Gonciarze, Gargamele i inni. Dlaczego dzisiaj już nikt nie jest bezpieczny?

Afera okrzyknięta polskim MeToo zatacza już naprawdę szerokie kręgi. Co najmocniejsze i najbardziej poruszające, dotyczy również tych, którzy uchodzili za "sumienie internetów", realizowali zaangażowane materiały i pouczali innych. Wszystko wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec. Niestety, nie ma tu dobrych wiadomości, bo wygląda na to, że przegraliśmy z siłą oddziaływania youtubowych gwiazd.

29.09.2023
19:36
gonciarz gargamel afera
REKLAMA

Sprawa wbrew pozorom jest dość poważna, choć na pierwszy rzut oka jeszcze tak dobrze tego nie widać. Na razie mamy Gargamela, o którym wiemy z relacji jego byłej partnerki, że był w związku z szesnastoletnią dziewczyną i wykorzystał przewagę swojego wieku, aby się nad nią znęcać i wylewać swoje frustracje. Wiemy, że zajmujący się gierkami influencer Stuu miał nagabywać jeszcze młodszą dziewczynę, aby wysłała mu swoje nieprzyzwoite zdjęcia. Atak uprzedzający przeprowadził również inny twórca internetowy Lakarnum, który - zanim jeszcze stał się obiektem ewentualnych oskarżeń - przyznał, że on też prowadził „sporadyczny flirt” z szesnastolatką, który „nigdy nie przeniósł się do świata realnego”. Zaledwie wczoraj pojawiła się informacja, że Krzysztof Gonciarz również może być przemocowcem z tą różnicą, że jego partnerki były już dorosłe.

Czytaj także: Ofiara afery przemówiła: Stuu to wierzchołek góry lodowej. "Youtuberzy manipulowali i wykorzystywali dzieci"

REKLAMA

Gonciarze, Gargamele i inni twórcy z polskiego YouTube’a

Sprawa ta wisiała już długo nad polskim YouTubem. Już od kilku tygodni po społecznościówkach śmigały plotki podsycane przez internetowych twórców. Część z nich puszczała oczko, rzucała aluzje, dodawała coś o łączeniu kropek. Mało kto jednak chciał puścić parę z ust i powiedzieć wprost: to ten, to jego powinniście unikać i jego powinniście cancelować.

O "polskim MeToo" na Youtube pisaliśmy już na łamach Spider's Web:

Miganie się od prawdy byłoby nawet chwalebne, bo przecież to ofiary powinny mieć prawo do decydowania, kiedy gotowe są mówić. Tyle że chwalebne nie jest. Bo czym to się różni o stereotypowego sąsiada, który jest świadkiem przemocy, słyszy bicie i tłuczenie za ścianą, ale nigdy nic z tym nie robi, bo sąsiad czasem golonkę przyniesie, na grilla zaprosi albo pomoże załatwić coś w spółdzielni?

A że te sprawy nie są nowe, wiemy bardzo dobrze.

I nie chodzi jedynie o to, że wreszcie teraz dziewczyny, które dorosły (wtedy miały kilkanaście lat, dzisiaj koło 20), są w dobrym momencie, żeby rozliczyć się z przeszłością i dawnymi oprawcami. My (jako społeczeństwo i szeroko rozumiana opinia publiczna) dostawaliśmy już przecież sygnały, że z wielką popularnością i wielkimi pieniędzmi zbitymi na YouTubie w parze idzie wszystko, tylko nie odpowiedzialność.

Konflikt Dianki i Gargamela mógł przecież już wtedy sugerować, że coś jest na rzeczy, wystarczyło tylko… stanąć po stronie ofiary i nie wierzyć na słowo popularnemu twórcy, który przecież robi takie fajne, zaangażowane i wrażliwe filmiki. Nawiasem mówiąc, wszystkie te sprawy dotyczą sytuacji sprzed lat, o których przecież rozmawiało się w youtubowych kuluarach.

Wszystkie te sprawy mają wspólny mianownik. Dotyczą twórców infantylnych treści internetowych. Tak, głównie takich skierowanych do dzieci i młodzieży. I nawet jeśli niektórzy z nich sugerują, że mają już swoje lata na karku a ich „content” to dojrzała twórczość dla dojrzałego odbiorcy, to jest to po prostu ściema. Ich odbiorcami są ludzie bardzo młodzi i właśnie dzieci.

Pamiętam, jak w czasach, gdy wiedza o tym, że internet jest w równym stopniu zbawieniem, co wyzwaniem, nie była jeszcze aż tak powszechna, wielu sieciowych twórców pytano, czy nie przeginają z przekleństwami, toaletowym humorem i erotycznymi podtekstami. Jeden z nich (nie chcę łączyć go z tą sprawą, więc wulgarną ksywkę pomijam) powiedział wprost, że to rola rodziców sprawdzać, co oglądają ich dzieci. Choć trudno się nie zgodzić z tym unikiem, to jest to po prostu umywanie rąk, ucieczka przed jakąkolwiek odpowiedzialnością za treści, które się tworzy i wartości, które się przekazuje. A przecież pod koniec dnia żartów o kupie i brutalnym seksie, możesz sprawdzić statystyki i zobaczyć, komu te żarty opowiedziałeś. Myślę, że gdyby przenieść tę sytuację do świata realnego, to głupio byłoby ci opowiedzieć ten sam żart, to samo świństwo dziecku, które przypadkowo spotkałeś przed lodziarnią, a potem tłumaczyć się, że to rodzic cię przed tym nie powstrzymał.

Piszę o tym, bo od przynajmniej kilkunastu lat jest społeczne przyzwolenie na to, aby takie nagabywanie dzieci pod lodziarnią tolerować. Aby skapitulować przed założeniem, że nie ma kontroli nad tym, co jeden z drugim tam sobie w internecie opowiadają i że gruncie rzeczy zarabiają na młodych ludziach. W końcu: żeby skapitulować przed faktem, że nagabujący nie biorą za to żadnej odpowiedzialności.

Przykład Gonciarza nie jest tu odstępstwem od normy, a raczej dowodem na to, jak wielką siłę ma internetowa persona i popularność. Jedna z dziewczyn mówiła wprost, że Gonciarz był jej idolem. Nie trzeba być mistrzem dedukcji czy cesarzem empatii, żeby dojść do logicznego przecież wniosku, że jeśli dwudziestoletnia dziewczyna dała się zwieść i wpakować w tak bardzo toksyczną relację, to jakie szanse ma szesnastolatka?

To chyba jest najbardziej przerażające w tej całej sprawie.

Twórcy wykorzystują swoją popularność i nieprzyzwoite pieniądze do tego, aby manipulować i wykorzystywać osoby bezbronne lub słabsze. Każdy z tych twórców miał gigantyczną pozycję i zarazem niesamowitą przewagę nad swoimi ofiarami i korzystał z niej, aby zdobyć zaufanie, oczarować te osoby. Część z tych spraw, które będą się pojawiały, będzie dotyczyła „niewinnych” nudesów czy internetowego „flirtu”. Oznacza to mniej więcej tyle, że te dzieciaki czy w ogóle młodzi ludzi nie są bezpieczne nawet w swoich domach, nawet pod opieką rodziców. Przyjdzie bowiem mega popularny dwudziesto- czy trzydziestolatek i bezwzględnie wykorzysta swoją pozycję, aby dostać po prostu to, czego chce. I nie będzie liczył się z tym, że pozbawia młodego człowieka dzieciństwa, prawa do poznawania siebie i swoich granic.

I niestety nie ma tu sprawiedliwości.

REKLAMA

Każdy z tych twórców zarabiał (strzelam z garłacza, ale obawiam się, że celnie) miliony złotych na swoim wizerunku. Nie, nie na „wartościowym contencie”, bo – umówmy się – humorek z Minecrafta, przestylizowane commentary czy przypominające folder reklamowy wielkie vlogi podróżnicze nie są powodem ich popularności. Pieniądze zarabia wizerunek, osobowość, czy - mówiąc wulgarnym językiem marketingu - persona, którą wykreowali. Jeśli ktoś uważa, ze taki Gonciarz jest kompetentnym vlogerem podróżniczym, niech zobaczy, jak fetował chłopa, który ryzykując życie swoje i innych turystów, dźwigał głaz w trakcie wdrapywania się na Rysy.

Czytaj także: Wniósł na Rysy 50-kilogramowy głaz, grozi mu kara. Wcześniej jego wyczyn chwalił znany youtuber

Byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że to nie koniec. Że być może zaczniemy dyskusję o tym, co zrobić z internetowymi celebrytami, że może nasi czytelnicy nie będą się zżymać, gdy będziemy o nich pisać i ich piętnować, gdy zasłużą, że może pojawią się i takie dowody, które pozwolą działać nie tylko społecznościom, ale również prawu. Najbardziej jednak uspokoiłoby mnie, gdybym wiedział, że influencerski świat jest w stanie wziąć odpowiedzialność za to, co się w nim dzieje, że przestanie mrugać niejasno, tylko zacznie tępić patologiczne zachowania. Miło pomarzyć, tymczasem idę zdjąć z gazu gar bigosu.  

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA