"Tajne wojny" lub jeden wielki chaos. W którą stronę zmierza Marvel Cinematic Universe?
Wielu widzów i fascynatów komiksów od miesięcy zadaje sobie w kółko pytanie: "Dokąd zmierza Marvel Cinematic Universe"? Filmowa seria Domu Pomysłów rozrosła się ostatnio również o seriale, ale z tego nadmiaru produkcji przynajmniej na razie nie wyłonił się żaden konkret. Na temat przyszłości 4. fazy MCU po premierze "Doktora Strange'a w multiwersum obłędu" wiemy na razie niewiele więcej niż przed debiutem "WandaVision". Kilku rzeczy można się jednak domyślać.
Dwa tygodnie po premierze najnowszego filmu Marvel Cinematic Universe można już oficjalnie powiedzieć, że doczekał się on dosyć mieszanego odbioru. Jako pojedynczy film "Doktor Strange w multiwersum obłędu" spełnia się naprawdę dobrze, ale zawarte w tytule i sugerowane w materiałach promocyjnych szaleństwo nie nastąpiło. Produkcja Sama Raimiego nieszczególnie rozwija MCU i nie wytoczyła przed nim żadnej klarownej ścieżki na przyszłość. Oczywiście, gdyby chodziło tylko o jeden tytuł, to wszelkie narzekania można by schować głęboko do szuflady.
Rzecz w tym, że 4. faza MCU wygląda tak właściwie od samego początku. W internecie nie brakuje osób, które bronią Kevina Feige'ego i jego Marvel Studios. Ich zdaniem znajdujemy się niejako po ostrym resecie filmowego uniwersum. Niby mamy więc 4. fazą, ale w praktyce zaczynamy niejako od zera. Dlatego nie należy krytykować Marvela za brak powiązań między poszczególnymi produkcjami, bo po prostu jest jeszcze na to za wcześnie. Do pewnego stopnia rozumiem ten argument, ale moim zdaniem nie wytrzymuje on starcia z faktami.
Mamy za sobą już pięć filmów i sześć seriali. Tyle trwa 4. faza Marvel Cinematic Universe.
To łącznie jedenaście produkcji. Tylko o jedną mniej niż 1. i 2. faza razem wzięte. Seriale i filmy rządzą się z pewnością swoimi prawami, ale przynajmniej w teorii Marvel traktuje obie grupy równo. Każda z nich jest kanoniczna, wszystkie mogą i powinny mieć wpływ na dalszy rozwój opowiadanej historii. Inna sprawa, że póki co jest w tym więcej deklaracji niż realnego oddziaływania. "Moon Knight" nie ma kompletnie nic wspólnego z resztą uniwersum, a "Doktor Strange 2" w pełni świadomie odrzucił dwie postaci z "What If...?", by sięgnąć po ich niemalże identyczne kopie. Kapitan Carter i "zły" Doktor Strange jak najbardziej mogli przejść z animacji do produkcji aktorskiej, ale Marvel z tej okazji nie skorzystał.
Można spekulować, dlaczego tak się dzieje, ale konkretne odpowiedzi na tą zagwozdkę ma chyba tylko Kevin Feige. O ile on też nie stracił już kontaktu z rzeczywistością. Tak czy inaczej, nie sposób jednak w dalszym ciągu usprawiedliwiać Marvela. To nie jest tak, że w ogóle odcięli się od przeszłych faz MCU. W wielu miejscach sięgają do przeszłości, jeśli to im wygodne. W poczynaniach firmy nie bardzo widać natomiast jakąkolwiek klarowną wizję przyszłości. Na razie właściwie każda produkcja sobie rzepkę skrobie i nie zważa na pozostałe.
Przyszłość MCU wydaje się kierować w stronę komiksowego eventu znanego jako "Tajne wojny" ("Secret Wars").
Na samym wstępie warto podkreśli, że nie chodzi tutaj za bardzo o oryginalne i absolutnie kultowe "Tajne wojny". Wydawany na przełomie 1984 i 1985 roku crossover cieszy się olbrzymim sentymentem m.in. ze względu na debiut czarnego kostiumu Spider-Mana, ale z multiwersum ma on wspólnego tyle co nic. Jeżeli faktycznie dostaniemy "Secret Wars" na dużym ekranie, to historia będzie miała zapewne dużo więcej wspólnego z identycznie nazwanym eventem z 2015 roku. W jego ramach doszło do destrukcji głównego uniwersum Marvela i zbicia się szeregu alternatywnych rzeczywistości na planecie zwanej Battleworld.
Na razie trudno mówić o jakiś wyraźnych dowodach, że w MCU dojdzie do "Tajnych wojen", ale wizja postaci z różnych światów i linii czasowych walczących ze sobą w wielkiej wojnie wydaje się dosyć zbieżna z poszlakami obecnymi w rozmaitych filmach i serialach. Marvel ostro postawił na następców kultowych bohaterów, ich alternatywne wersje oraz rozmaite kopie. Zdecydowanie jest więc w czym wybierać.
Z drugiej strony, równie prawdopodobna wydaje mi się teza, że Marvel Studios nie ma żadnego wielkiego planu. Nie będziemy wracać do jednego wielkiego przeciwnika i całą armią bohaterów, która staje mu na drodze. Sam Kevin Feige zdawał się to zresztą sugerować, gdy nazwał "Avengers: Koniec gry", cytuję: "finałowym filmem o Avengers".
Każdy film i serial Marvel Cinematic Universe idzie swoją własną drogą.
Uwaga! Od tego miejsca tekst zawiera fabularne spoilery z dotychczasowych produkcji wchodzących w skład 4. fazy MCU.
Spójrzmy na finałowe momenty poszczególnych tytułów, idąc zgodnie z chronologią ich wypuszczania. "WandaVision" zakończyła się uwięzieniem Agathy Harkness, przejęciem "Darkholda" przez Wandę, zniknięciem nowego Visiona i zdobyciem superbohaterskich mocy przez Monikę Rambeau. Wątek Scarlet Witch został wypełniony (?) w "Doktor Strange w multiwersum obłędu", Agatha dostanie swój własny spin-off, a Monica pojawi się w filmie "The Marvels". O losie białego Visiona nic nam nie wiadomo.
Całkiem nieźle jak na początek, prawda? Niestety, dalej nie było tak różowo, jeśli chodzi o rozwijanie MCU. "Falcon i Zimowy Żołnierz" w finałowym odcinku pozwala Samowi Wilsonowi przejąć rolę Kapitana Ameryki. Nie wiadomo jednak, co dalej się z nim stało. Wydawać by się mogło, że tak ważny bohater weźmie udział w którymś z kolejnych wydarzeń, ale tak nie było. Niewiele można też powiedzieć o Buckym Barnesie, a dalsze działania Power Brokera i cel nadania Johnowi Walkerowi przydomku U.S. Agent pozostają w ukryciu. "Czarna Wdowa" jeszcze bardziej ograniczyła swoje związki z resztą MCU, bo jako sidequel nie bardzo próbowała odnieść się ani do przeszłości, ani przyszłości. Kolejny rozdział swojej historii dopisała tylko Yelena Belova, która pojawiła się w drugoplanowej roli w "Hawkeye'u".
Co było dalej? "Loki", "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" oraz "Eternals". Serial Disney+ zakończył się zabiciem Tego, Który Trwa i prawdziwym wybuchem multwiersów. Wydawało się, że jakikolwiek późniejszy tytuł odwoła się do tak ważnego wydarzenia, ale nic z tego. "Loki" dostanie natomiast 2. sezon, w którym dojdzie zapewne do bezpośredniej kontynuacji tej historii.
Opowieść przedstawiona w "Shang-Chi" była w gruncie rzeczy zupełnie oddzielna od reszty MCU, ale na sam koniec Wong zapoznał tytułowego bohatera i jego przyjaciółkę Katy z Bruce'em Bannerem i Carol Danvers. We trójkę mają też podobno zbadać pochodzenie dziesięciu pierścieni. Najwyższy Czarownik powrócił w "Doktorze Strange'u 2", ale o jego pobocznej przygodzie nie usłyszeliśmy ani słowa. Może dojdzie do tego w "She-Hulk", gdzie Wong ma się pojawić. Eternals również nie doczekali się choćby wzmianki w kolejnych produkcjach, choć wątków nie brakuje: Sersi, Phastos i Kingo zostali porwani przez Arishema, poszukujący ich przyjaciele natrafili na Erosa i trolla Pipa, a Dane Whitman spotkał Blade'a.
Tyle tytułów i tak mało spójności w Marvel Cinematic Universe.
Jak zostało to już wcześniej wspomniane - Marvel nie skorzystał na razie z okazji połączenia światów "What If...?" i aktorskich produkcji. Możemy więc de facto przejść do ostatnich czterech produkcji. Nie wydaje się, by "Hawkeye" odcisnął w jakiś wyraźny sposób swoje piętno na reszcie MCU. Belova wybaczyła Clintowi Bartonowi śmierć Czarnej Wdowy i odeszła. Kingpin zdołał uciec, ale został zatrzymany przez Echo. Ta bohaterka dostanie swój spin-off, a Kingpin prawdopodobnie powróci też w tworzonym podobno "Daredevilu". Na razie o dalszych losach obojga trudno powiedzieć coś konkretnego. Nie wiadomo też, czy faktycznie nie zobaczymy więcej Hawkeye'a i czy Kate Bishop ostatecznie przejmie jego alias.
Dalszy los Spider-Mana w dużej mierze zależy od tego, czy Disney i Sony dojdą do kolejnego porozumienia w sprawie współdzielenia do niego praw. Zeszłoroczny film do pewnego stopnia zerwał z resztą Marvel Cinematic Universe i równie dobrze będzie można w ostateczności kontynuować tę historię bez wzmianek o przeszłych wydarzeniach. Niby można pospekulować o tym, co dalej będzie z symbiotem Venoma, ale nic mądrego na teraz nie wymyślimy.
O serialu "Moon Knight" właściwie nie ma co wspominać, a z kolei "Doktor Strange w multiwersum obłędu" kończy się spotkaniem Strange'a z Ziemi-616 z tajemniczą kobietą (rozpoznaną przez fanów komiksów jako Cleo). Czarodziejka pyta bohatera, czy jest gotów naprawić najazd dwóch multiwersów na siebie i razem przenoszą się do Mrocznego Wymiaru. Gdzieś w tyle przewija się też szkolenie Ameriki Chavez w mistycznych sztukach, lecz nie sposób powiedzieć, co z tego wyniknie.
Na podstawie wszystkich tych przykładów widać kilka interesujących kwestii. Produkcje 4. fazy łączą się na razie za pomocą fabularnych okruszków i pojedynczych postaci, ale to zjawisko może zostać w przyszłości wzmocnione za pomocą kolejnych spin-offów. Filmy z kolei totalnie ignorują wydarzenia z produkcji Disney+. Tylko "Doktor Strange 2" pochylił się nad "WandaVision", ale zdaniem wielu Wanda Maximoff charakterologicznie jest w obu tych odsłonach totalnie inną osobą. Wyraźnie brakuje też jakiejkolwiek zauważalnej sieci powiązań, może poza działalnością Valentiny Allegry de Fontaine rekrutującej kolejnych członków do nowej superbohaterskiej grupy. Tylko, czy coś takiego faktycznie można bez wstydu porównywać choćby do poszukiwania Kamieni Nieskończoności? Każdy z nas powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.