REKLAMA

Aktorstwo to jego nałóg. Tłumaczy nam, dlaczego nie chce iść na odwyk - wywiad

Mikołaj Kubacki jest już dobrze znany polskim widzom. Na koncie ma bowiem wiele ról, mocno zapadających w pamięć. Choć jest bardzo zapracowany, znalazł dłuższą chwilę, aby z nami porozmawiać, nie tylko o najnowszym filmie ze swoim udziałem, ale też o wyzwaniach, jakie stoją przed młodymi aktorami.

mikołaj kubacki wywiad drużyna a(a)
REKLAMA

Mikołaja Kubackiego można aktualnie oglądać w kinie. W "Drużynie A(A)" wciela się w Dominika - jednego z alkoholików, którzy podejmują się zadania przeszmuglowania dwóch cystern spirytusu, żeby uratować swój ośrodek terapeutyczny. Choć jest aktorem bardzo młodym, to już kolejna duża rola w jego dorobku. Wcześniej mogliśmy go oglądać w "Apokawiksie", "Królu" czy "Forście".

REKLAMA

Mikołaj Kubacki - wywiad z aktorem

Rafał Christ: „Drużyna A(A)” podejmuje trudny i delikatny w naszym kraju temat alkoholizmu. Podchodzi jednak do niego w lekki, komediowy i gatunkowy sposób. Czy praca nad tym filmem w jakiś sposób cię na tę kwestię uwrażliwiła?

Mikołaj Kubacki: I to bardzo. Sam teraz zupełnie inaczej podchodzę do alkoholu. Półtora roku temu zacząłem go ograniczać, a od pięciu miesięcy w ogóle nie piję. I mówię to z dumą, bo to budujące. Kiedyś wlewałem w siebie tę truciznę i pozwalałem jej przejąć nade mną kontrolę. Teraz to ja trzymam ją za cugle i decyduję o swoim zdrowiu psychicznym i fizycznym. Nawet ostatnio podczas premiery „Drużyny A(A)” nie zajrzałem do kieliszka, dzięki czemu obudziłem się na drugi dzień całkowicie sprawny i gotowy do życia. Gotowy zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami. Bo o to przecież w alkoholu chodzi. Sięgamy po niego najczęściej, żeby uciec przed problemami. Widać to też u bohaterów naszego filmu, którzy nie radzą sobie z codziennością i próbują ten ból uśmierzyć procentami. Tak jak mówisz, my ich przytulamy ciepłymi barwami, pięknym krajobrazem za oknem cystern, jakimi podróżujemy. To kino drogi, tylko ta droga okazuje się przede wszystkim metaforyczna: prowadzi w głąb terapii i wyjścia z uzależnienia. Moim zdaniem, popkultura właśnie w ten sposób powinna inspirować i sugerować widzom czy ogólniej społeczeństwu zmianę zachowania, podejścia do danych kwestii. Mówię tu też o naszym państwie i urzędnikach. Według mnie powinni zająć się tym tematem i wprowadzić jakieś restrykcje prawne związane ze spożytkowaniem alkoholu. W niektórych miastach to się już dzieje, ale w skali krajowej wciąż jest jeszcze dużo do zrobienia.

Drużyna A(A) - Mikołaj Kubacki - wywiad

Przy pierwszym pytaniu włączył nam się poważny temat, a ja właśnie ze względu na charakter „Drużyny A(A)” chciałem od niego uciec. Tym bardziej że twoja postać, choć mierzy się z wieloma problemami, jak uzależnienie, czy presja ze strony ojca, na koniec okazuje się najbardziej gatunkowym bohaterem. Z grania Dominika czerpałeś więc chyba jakąś przyjemność, jakąś frajdę.

Tak, nawet rozmawiałem ze scenarzystami Jackiem Wasilewskim i Tomaszem Kwaśniewskim, że Dominik jako jedyny przechodzi przemianę wewnętrzną. W aktorstwie mamy pojęcie „łuku postaci” i tutaj mogłem go zagrać. Wychodzę od problemu w bohaterze, jego nieśmiałości, wycofaniu i potrzeby atencji, a przez resztę filmu to przepracowuję. Była w tym przyjemność, ale do najłatwiejszych ta rola na pewno nie należała. Marlon Brando mówił kiedyś, że najtrudniejsze w aktorstwie nie jest granie dużymi emocjami – krzykami, płaczem, śmiechem. Najtrudniej jest grać, kiedy bohater myśli, jest spokojny i zamknięty w sobie. W „Drużynie A(A)” mamy właśnie takie momenty, gdy kamera skierowana jest tylko na mnie i reżyserowi Danielowi Jaroszkowi udało się wyłuskać, że na tych przebitkach Dominik przerabia pewne rzeczy w ramach autoterapii. Rośnie w nim pewność siebie, uczy się radzić sobie z problemami i wychodząc na pozycję lidera ekipy, bierze życie we własne ręce.

Znowu zrobiło się poważnie, ale tym razem ten temat pociągnijmy. Czy czegoś się od Dominika nauczyłeś?

Wiele. Dominik jest na początku drogi życiowej i świat stoi przed nim otworem. On dopiero uczy się to zauważać. I ja też się nauczyłem, że im szybciej zdam sobie z tego sprawę, tym lepiej dla mnie. Dla przykładu: stresujemy się, kiedy ktoś nas ocenia, a stres to kara, jaką wymierzamy sami sobie, za głupotę innych. To frazes, ale jakże prawdziwy. Z każdym dniem coraz mniej rzeczy biorę do siebie, dystansuję się po prostu od negatywnych energii. Staram się dobrze o sobie myśleć i lubić po prostu człowieka, którego widzę w lustrze. Tak samo stronię od oceniania innych. Więcej słucham ludzi i staram się zrozumieć ich postawę. Także tak, ten film to była cenna lekcja życia.

Przyjmując rolę, nie wiedziałeś jednak, że będzie to dla ciebie takie doświadczenie. Co więc sprawiło, że postanowiłeś wziąć udział w tym projekcie?

Przede wszystkim to, że po raz pierwszy nie musiałem przechodzić castingu. Znaczy, casting był w formie serialu „Forst”. Robert Kijak, producent ze strony Next Filmu i reżyser Daniel Jaroszek obejrzeli „Apokawiksę”, w której grałem Kamila Wilka. Moja rola im się spodobała i zaprosili mnie na casting do „Forsta”, który wygrałem. Na planie znowu musiałem zrobić dobre wrażenie, bo w trakcie prac nad serialem Daniel powierzył mi po prostu rolę w „Drużynie A(A)”.

Pytałem o „Drużynę A(A)” mając nadzieję, że dowiem się przy okazji, czego tak ogólnie poszukujesz w wybieranych przez siebie projektach.

Szukam bohatera. W sensie na początku najważniejszy jest scenariusz. Czytam go uważnie, zastanawiając się czy dana rola jest interesująca, czy postać ma jakąś głębię. Zdarzyło mi się rezygnować z castingów z uwagi na miałkie dialogi bądź brak idei przyświecającej danemu projektowi. Nie znaczy to jednak, że jestem wybredny. Nie znajduję się w momencie, w którym mogę przebierać w ofertach. Raczej jestem wdzięczny za każde zaproszenie na przesłuchanie, a jednocześnie zaczynam wierzyć, że role same znajdują aktora.

 class="wp-image-2650393"
Mikołaj Kubacki/fot. Adrianna Sołtys

Wiesz, chodzi o to, że cała moja przygoda z występami przed kamerą rozpoczęła się od krótkometrażowego „Fanatyka”. Jeszcze w szkole teatralnej wygrałem do niego casting. Później na podstawie tej samej historii zrobiliśmy jeszcze reklamę dla OLX-a i spektakl teatralny. I od tamtej pory wszystko jakoś tak samo się z siebie toczy. Po jednym wygranym przesłuchaniu pojawia się kolejne. I do tej pory zawsze miałem okazję i zaszczyt grać fajnych i ciekawych w mojej ocenie ludzi, a każda rola w jakiś sposób ze mną rezonuje. Koresponduje z moją aktualną sytuacją życiową, jakby kolejne zaproszenia na castingi były odpowiedzią na moją wrażliwość i dojrzałość.

Drążę ten temat, bo przeglądałem twoją filmografię, szukając jakichś cech wspólnych projektów, w których bierzesz udział, ale ich nie znalazłem. Chyba nie lubisz się powtarzać, co?

Tak, właśnie najbardziej mi zależy, żeby się nie powtarzać, bo to byłoby nudne nie tylko dla mnie, ale też dla widzów. Lubię wykraczać poza siebie i swoje warunki, dzięki czemu pokazuję dość szeroką paletę własnych barw. Cały czas się w ten sposób rozwijam i szkolę warsztat. Myślę, że podążam tutaj tropem zagranicznego stylu, to znaczy ciągłych zmian charakterologicznych granych przez siebie postaci. Szukam w aktorstwie różnych dróg, bo nie mógłbym znieść stagnacji. Nie widzę sensu w graniu ciągle tego samego, czy, jak to się mówi, odcinaniu kuponów. To traktowanie danego przedsięwzięcia po macoszemu, a ja jednak wolę się zatracać w kolejnych rolach. Zawsze daję z siebie wszystko i biorę pełną odpowiedzialność za to, co robię.

Często poruszam ten temat z aktorami, szczególnie młodymi, i wielu z nich narzeka, że producenci i reżyserzy skłaniają się ku typecastingowi. Jak rozumiem, ciebie ten problem nie dotyczy.

Myślę, że tak naprawdę jest to kwestia indywidualna. Wszystko co do tej pory robiłem, okazuje się zróżnicowane może dlatego że ludzie, którzy mnie zapraszają na castingi dają mi też sporą wolność w budowaniu postaci. „Apokawixa” okazała się udanym komercyjnie projektem, ale nikt mi nie kazał potem grać kolejnego Kamila Wilka. Taka wolność twórcza bardzo mi odpowiada, bo mogę dzięki niej nawet z najmniejszej roli wycyzelować coś fajnego i przykuwającego uwagę. Według mnie kwestia typecastingu jest względna. Mogą się na pewno zdarzyć takie okresy, kiedy pracuje się bez przerwy, ciągle się występuje przed kamerą i wtedy to wszystko zlewa się w jedno, wydaje się do siebie podobne.

Jak rozumiem, ty po prostu dobrze się bawisz w tym zawodzie…

Tak, ale nie zrozum mnie źle. To jest praca. Tak to też czasami trzeba potraktować – jak zwykłą pracę. Nie dajmy się zwariować myśleniu, że jako aktorzy robimy coś nadzwyczajnego. To nasz zawód i chcemy się z niego utrzymywać. Jakiś dziennikarz zapytał kiedyś Cate Blanchett, czy praca na planie sprawia jej jakąś trudność. „Nie” – powiedziała. Dla niej trudne są powroty do domu, kiedy musi myśleć o utrzymaniu rodziny i zajmować się codziennym życiem. Ja akurat nie mam jeszcze rodziny, więc to jest trochę poza mną. I przez to też z pewnym dystansem traktuję te wszystkie moje spotkania z bohaterami. Z luzem do tego podchodzę. Chyba tak trzeba i ja się do tego teraz coraz bardziej przekonuje.

Apokawixa - Mikołaj Kubacki - wywiad

To przed jakimi najważniejszymi wyzwaniami staje młody aktor w Polsce?

Musi się mierzyć z samym sobą. Ten zawód nagminnie testuje ludzką wytrwałość, determinację, wewnętrzną siłę. Nie można się poddawać po kolejnych małych porażkach i niewygranych castingach, tylko jakoś się po tym wszystkim podnosić. Próbować nowych technik, szukać sposobu, żeby popracować nad własnym warsztatem i pokazać te swoje umiejętności na self tape'ach i później na ekranach. Na pewno trudno jest utrzymać wiarę w siebie, ale warto ciągle walczyć. Ja na przykład wróciłem do hotelu po premierze „Drużyny A(A)” i bardzo się cieszyłem, że w kolejnym filmie zagrałem dużą rolę. Oczywiście, przede wszystkim poczułem wdzięczność, ale też nabrałem energii do dalszych działań. To jest piękne w tym zawodzie. Nie jest łatwo się w nim utrzymać, ale może właśnie daje niesamowitą przyjemność i satysfakcję przez tę całą drogę, jaką trzeba przejść, żeby coś w nim osiągnąć.

A jak wyglądała twoja droga do aktorstwa? Czemu wybrałeś ten zawód?

To długa historia. Jest rozciągnięta na całe moje życie, bo zaczyna się w pierwszej klasie podstawówki. Moja pani nauczycielka wysłała mnie na konkurs recytatorski. W przebraniu kury trzymałem taką plakietkę z jajkiem, bo mówiłem wiersz Jana Brzechwy o tym, że jajko jest mądrzejsze od kury i odwrotnie. Wcale tak naprawdę nie chciałem tam występować. To była kara za złe zachowanie, jakaś forma resocjalizacji…

Czekaj, chcesz powiedzieć, że aktorem zostałeś za karę?

W pewnym sensie… Chyba można tak to ująć. Jeśli to jednak kara, chcę, żeby trwała wiecznie. Bycie aktorem z kary szybko zmieniło się w moje wielkie marzenie. Nie przez ten występ jako kura, tylko po prostu potem pojawiły się pierwsze przedstawienia. Chodziłem wtedy do szkoły na wsi, bo moja mama nauczycielka je reżyserowała. Pani dyrektorka pisała scenariusze i myśmy je odgrywali. Chodziłem też do teatru Poezji Lotka w Trzciance i jeździłem na konkursy recytatorskie, w tym OKR-y [Ogólnopolski Konkurs Recytatorski]. Aktorzy nie powinni się co prawda przyznawać, że mają coś wspólnego z recytowaniem, ale mnie to jednak jakoś ukierunkowało w stronę tego zawodu. Dzięki temu wpadłem na pomysł zdawania do szkoły teatralnej.

Marzyłem o tym, żeby dostać się Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Miałem oczywiście plan B. Jakby nie wypaliło, poszedłbym w ślady ojca-strażaka. Jak widzisz, nie pochodzę z artystycznej rodziny, więc tego bakcyla musiałem sam złapać. I na szczęście mogę go ciągle gonić, bo udało mi się dostać na to aktorstwo. Egzaminy zdawałem w ogóle u moich obecnych kolegów z pracy. Wtedy profesorów, ale od pięciu lat jestem częścią zespołu Teatru Starego w Krakowie. Pamiętam, jak na trzecim roku roku do niego poszedłem, siedziałem na schodkach przy scenie kameralnej i zamknąłem oczy. Rozmarzyłem się, że kiedyś będę tam występował. Nawet wyryłem swoje inicjały w budynku teatru, dając taki jakby mój stempel: to kiedyś będzie miejsce mojej pracy. I się udało. Spełniłem to marzenie i jest mi z tą świadomością najlepiej na świecie.

 class="wp-image-2650402"
Mikołaj Kubacki/fot. Natalia Kabanow

Z takim rozrzewnieniem mówisz o tym teatrze, że jestem ciekaw, co ci sprawia więcej satysfakcji: granie na żywo czy przed kamerą?

Wiesz, jak idę wieczorem do Teatru Starego grać spektakl to się uśmiecham od ucha do ucha. Cieszy mnie ta urokliwa aura Krakowa, ulatniające się zapachu z ogródków restauracyjnych czy gwara turystów. Czuję wtedy wdzięczność za to, jak wygląda moje życie, że mogę robić to co kocham w tak wspaniałym miejscu. Ale podobnie też jest, kiedy rano podjeżdża transport na plan. Wsiadam do niego z wielką satysfakcją i szczerząc się do wszystkich dookoła. Trudno jest mi to więc wartościować. To są dwa zupełnie różne żywioły i staram się dzielić swoją twórczą energię pomiędzy nimi po równo. Oba sprawiają mi tyle samo satysfakcji i radości.

Uwielbiam spędzać dwie godziny na deskach teatru, po których rozpiera mnie energia. Wydobyte podczas spektaklu emocje jeszcze długo buzują nie tylko w samym budynku teatru, ale też w nas aktorach czy idących do domu widzach. To jest wspaniałe. Ostatnio coś podobnego poczułem przy filmie realizowanym w te wakacje. Gram w nim główną rolę i będzie mnie na ekranie przez jakieś 95 proc. jego trwania. Ma się pojawić w styczniu przyszłego roku. Mogę zdradzić tylko, że to komedia i jest na co czekać. Mieliśmy świetny scenariusz. Zaśmiewałem się na głos, gdy go czytałem. Aż mama pytała mnie, co się dzieje. Chciałbym, żeby to przeniosło się też na reakcję widzów, bo włożyliśmy w ten projekt sporo pracy. Cała ekipa była bardzo zaangażowana, dzięki czemu, choć praca była intensywna i ciężka, to też całkiem przyjemna.

REKLAMA

Co cię najbardziej kręci w twoim zawodzie?

Wszystko. Mówiąc kolokwialnie, strasznie się nim jaram. W dodatku z każdym dniem coraz bardziej. Ostatnio na przykład zacząłem się interesować technikaliami związanymi z realizacją filmu, szczególnie operatorką. Jak już wspominałem, jestem człowiekiem, który uwielbia się rozwijać i nie znosi stagnacji. Dlatego w teatrze czasami ciężko jest mi znieść to siedzenie przy stoliku i czekanie na swoją kolej, ale kiedy już wychodzę na scenę, wylewam z siebie siódme poty, aby wydobyć ze swojego bohatera te najgłębsze emocje. Tak samo mam, gdy staję przed kamerą i chcę wyciągnąć ze scenariusza to, co najlepsze. Jestem szczęśliwy, jeśli się przy tym zmęczę. Mam wtedy poczucie spełnienia, że dobrze wykorzystałem cały dzień, bo wstałem o tej 4:00 rano, podziwiałem wschód słońca, a potem harowałem przez 12 godzin. Z tego powodu Kraków jest dla mnie ostoją. Tu gram spektakle, tu się luzuję, ładuję baterię, żeby wyjechać na zdjęcia i dać z siebie wszystko przed kamerą. Zawsze jest to intensywne doświadczenie, ale przy tym budujące. I to jest mój nałóg. Obym nigdy nie musiał iść na odwyk.

Więcej naszych wywiadów poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA