REKLAMA

„Miłość i śmierć”, czyli nowy serial HBO Max, opowiada o prawdziwej zbrodni sprzed lat. Nie tak miało być

Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że „Miłość i śmierć” okaże się kolejnym hitem - mocnym thrillerem od HBO. Reżyserka i producentka wykonawcza Lesli Linka Glatter to weteranka, która pracowała m.in. przy kultowym „Miasteczku Twin Peaks”, „Mad Men”, „Pozostawionych”, „Homeland”, „The Morning Show” i wielu innych popularnych tytułach. David E. Kelley, autor scenariusza, pisał odcinki „Wielkich kłamstewek”, „Goliata” czy „Od nowa”. Dodajmy świetną obsadę (Elizabeth Olsen, Jesse Plemons, Lily Rabe, Tom Pelphrey i Krysten Ritten) i mocny zwiastun - raczej nikt nie zakładał przeciętniaka czy wtopy. 

miłość i śmierć serial hbo max recenzja opinie
REKLAMA

Tym większe było moje zdziwienie, gdy odpalałem kolejne udostępnione mi przedpremierowo epizody. Ale po kolei. "Miłość i krew" - limitowany serial HBO Max - to adaptacja reportażu Jima Atkinsona i Johna Blooma, który w Polsce Wydawnictwo Czarne wyda pod tytułem "Bardzo spokojna okolica. Zbrodnia w Teksasie" (premiera 24 maja). Produkcja bazuje zatem na mrożących krew w żyłach wydarzeniach, do których doszło w 1980 roku w Wylie w Teksasie.

Było lato. Pewnego dnia sąsiedzi odkryli zwłoki niejakiej Betty Gore - kobiecie zadano ponad czterdzieści ciosów siekierą. Wszystko wskazywało na to, że po dokonaniu morderstwa zabójca wziął prysznic, zmył z siebie krew i wyszedł. Na stole w kuchni znaleziono gazetę otwartą na recenzji filmu o szaleńcu mordującym za pomocą siekiery. W domu była też jedenastomiesięczna córka Betty.

REKLAMA

Pobożni mieszkańcy spokojnego Wylie nigdy wcześniej nie widzieli czegoś takiego. Kolejne wydarzenia i proces wzbudziły oburzenie opinii publicznej, a w centrum całej historii znalazły się dwa małżeństwa. W tej przedmiejskiej rzeczywistości skaza na wizerunku może doprowadzić do tragedii.

Czytaj także:

Miłość i śmierć: recenzja miniserialu HBO Max

Po krwawym otwarciu gładko przechodzimy do trzygodzinnego rodzinnego dramatu. Później ciężar tonacji stopniowo się zwiększa, by pod koniec stać się dramatem intensywnym, mrocznym i niepokojącym. Twórcy świetnie budują atmosferę i sprawnie prowadzą aktorów. "Miłość i śmierć" jest też - co uważam za zaletę - tytułem bardziej powściągliwym (znaczy się: nie forsuje sensacji) i empatycznym, niż opowiadający tę samą historię serial od Hulu ("Candy" z 2022 roku).

Telewizja dobrze zna opowieści o desperacji gospodyń domowych z przedmieść - "Miłość i śmierć" robi jednak coś interesującego i pochyla się nad ich marzeniami i potrzebami. Nasza bohaterka nie prosi o wiele, nie chce sławy czy fortuny, a odrobiny przyjemności, towarzystwa, uwagi najbliższego jej mężczyzny. Niestety, choć tytuł początkowo obiecuje znacznie więcej w kwestii badania pierwotnych przyczyn i motywacji, ostatecznie zaledwie się po nich prześlizguje. Jasne, nie zabrakło kontekstów bezpośrednio wyjaśniających tragedię, ale to wciąż zbyt mało. Twórcy zrezygnowali z próby pochylenia się nad istotą problemu, zrozumieniem genezy, źródeł, kształtujących się latami mechanizmów.

REKLAMA
Miłość i śmierć

Na bazie tego przypadku "Miłość i śmierć" rozważa też, w jaki sposób media i prawo zniekształcają prawdę, gdy fakty mają mniejsze znaczenie niż umiejętność snucia dobrej historii. Niestety, zarówno w tym, jak i poprzednim aspekcie, serial nie mówi nam nic nowego, ba, można odnieść wrażenie, że wręcz powtarza, wtóruje lepszym od siebie. Wrażenie wtórności będzie wam zresztą często towarzyszyć w trakcie seansu.

Oczywiście, to wciąż przejmująca historia kobiety, która zrobiła w życiu wszystko, co powinna, poza próbą odnalezienia własnego szczęścia. Serial jest najlepszy wtedy, gdy portretuje Candy właśnie w taki sposób - gdy przygląda się jej z pozbawioną emocji ciekawością. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się zanurzyć w tę sprawę głębiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA