REKLAMA

„Powstaniec 1863” - recenzja. Już lepiej pisać sprawdzian z historii niż oglądać polski film

Podczas uroczystej premiery "Powstańca 1863" reżyser Tadeusz Syka twierdził, że ta produkcja nie oferuje rozrywki, tylko budowanie świadomości. Aha, czyli w polskim kinie historycznym po staremu. Nie dostajemy filmu, tylko nabzdyczoną pogadankę szkolną.

powstaniec 1863 recenzja polski film
REKLAMA

Oczywiście, budowanie świadomości o wiele lepiej wychodzi, gdy robi się to za sprawą rozrywki. Wie o tym nawet były minister Piotr Gliński, który wielokrotnie podkreślał, że potrzebujemy kina historycznego w stylu "Bravehearta". Chciał nawet ściągać Mela Gibsona, żeby takowe dla nas zrealizował. Jak było do przewidzenia, nic z tego nie wyszło. Ale nic to. Stało się też coś gorszego. Bo przecież polscy twórcy nie posłuchali sugestii polityka i wciąż atakują widzów nieznośnym patosem i martyrologią. Oczywiście, jak od każdej reguły, i od tej zdarzają się (niezmiernie rzadkie) wyjątki. "Powstaniec 1863" nie jest jednym z nich.

"Powstaniec 1863" to ważny film na ważny temat. Bo opowiada przecież o powstaniu styczniowym i jego bohaterze, księdzu Stanisławie Brzósce. Syka po "Wyszyńskim - zemście czy przebaczeniu" bierze więc na warsztat kolejną postać uświęconą, aby uświęcić ją jeszcze bardziej. W końcu duchowny, chociaż zaborców nie cierpi, wciąż pozostaje duchownym, szanującym każde życie. Dlatego sumienie nie pozwala mu nikogo zabić. Całe napięcie wokół jego historii kumuluje się tym samym w pytaniu: strzeli w końcu do jakiegoś moskala czy nie? Tylko, SPOILER, nikogo to nie obchodzi. Zadowolone z seansu mogą bowiem wyjść jedynie nauczycielki, które siłą zaciągną do kin biednych uczniów. Dla nich natomiast mniej bolesny byłby sprawdzian z historii.

Więcej o polskim kinie poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Powstaniec 1863 - recenzja polskiego filmu

Syka nie przemawia do nas językiem kina, tylko podręcznika szkolnego. Weźmy czarny charakter. W "Kosie" rotmistrza Dunina poznajemy jako szarmanckiego faceta w stylu Hansa Landy z "Bękartów wojny". Gdy szlachcic wyzywa go na pojedynek, Rosjanin rozprawia się z nim w mgnieniu oka. To nam buduje świadomość, że mamy do czynienia z człowiekiem zepsutym, którego powinniśmy się bać i nienawidzić jednocześnie. To jest filmowe, fajne. Z drugiej strony jest "Powstaniec 1863", gdzie major Maniukin po raz pierwszy pojawia się na ekranie, gdy wraz ze swoim wąsem wjeżdża na koniu do kościoła podczas mszy odprawianej przez Brzóskę. Tnie przy tym szablą jakiegoś człowieka, ale to okazuje się dopiero na samym końcu sceny. Świadomość jego okrucieństwa budują nam tym samym słowa jednego z wiernych, nazywającego go "katem Podlasia". Ziew!

REKLAMA
Powstaniec 1863 - premiera

Oglądanie "Powstańca 1863" boli, bo Syka bierze łopatę do ręki, aby bijąc nas nią po głowie, zbudować świadomość, że zrobił ważny film. To produkcja nadmuchana patosem. Nie ma w niej miejsca na chwilę wytchnienia, gdyż z ust bohaterów padają praktycznie tylko podniosłe kwestie. Można wręcz poczuć zagubienie, kiedy główny bohater rzuca żartem o przemianie wody w wino. Jak to tak? Przecież on za miliony cierpi i za miliony najchętniej by umarł. Poczucie humoru nie przystoi pomnikowemu księdzu Brzósce, który został powołany do życia, aby stać się postrachem moskali.

Rosjanie inteligencją tutaj nie grzeszą. Brzóska wyprowadza ich w pole niczym Stirlitz, grający hitlerowcom na nosie. Przebiegłość duchownego mogłaby się zresztą stać źródłem żartów z głupoty moskali. W końcu potrafią się nim opiekować, kiedy zostaje postrzelony. Nawet Maniukin, który nosi jego portret w kieszeni, nie rozpoznaje go, kiedy ksiądz poleruje mu buty. Dlatego Polak bez większego problemu ucieka swojemu arcywrogowi, jeszcze po drodze podwędzając mu konia. Tym samym, żeby zbudować świadomość śmieszności "Powstańca 1863" wystarczy przywołać kilka scen. To bowiem film ocierający się o parodię.

"Powstaniec 1863" próbuje zbudować nam świadomość, że był filmem drogim. Na co jednak poszło to kilkadziesiąt milionów? Nie mam pojęcia. Na pewno nie na sceny batalistyczne, których na dobrą sprawę tutaj nie uświadczymy. Jest tam jakieś starcie powstańców z moskalami, ale zostało zrealizowane w taki sposób, żebyśmy się nie zorientowali, komu powinniśmy kibicować. Zwycięska bitwa urywa się natomiast po biegu na wroga - obowiązkowo w zwolnionym tempie - z głupimi minami. To produkcja udająca swój realizacyjny rozmach. Widowisko pozbawione spektakularności. Nawet szermiercze pojedynki czy strzelaniny pozbawione są jakiejkolwiek werwy. Jak to w polskich produkcjach historycznych bywa, bieda aż piszczy.

"Powstaniec 1863" to tak łatwy obiekt kpin, że nawet nie ma co krytykować gry aktorskiej. Przecież już po samym zwiastunie widać, że Sebastian Fabijański gra Brzóskę jak natchniony... pretensją. Wpisuje się tym samym w konwencję przyjętą przez reżysera. To produkcja wybrakowana pod każdym względem i pod każdym względem nieudolna. Tym samym zgodnie z intencją Syki buduje nam świadomość, ale bycia beznadziejnym filmem.

Premiera filmu "Powstaniec 1863" 12 stycznia w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA