Widzieliśmy „Rebel Moon” Snydera. Ten film chce być „Gwiezdnymi wojnami” nowego pokolenia
„Rebel Moon: Dziecko ognia” jest filmem, który Zack Snyder chciał nakręcić od ponad 20 lat. Czy warto było czekać na to zupełnie nowe uniwersum? Recenzujemy nowego blockbustera platformy Netflix.
OCENA
„Rebel Moon: Dziecko ognia” to najnowsza wysokobudżetowa pełnometrażowa produkcja od Netfliksa, która nie jest kategoryzowana jako science fiction, tylko science fantasy. Film jest przy tym początkiem nowej serii osadzonej w świeżutkim uniwersum, a na ostatniej prostej staje w szranki z takimi tytułami jak „Strażnicy Galaktyki 3” i „Transformers: Przebudzenie bestii” w walce o tytuł najlepszego kosmicznego blockbustera mijającego roku.
Czytaj inne nasze teksty na temat filmu „Rebel Moon”:
Nie mamy tutaj do czynienia z kolejnym prequelem, sequelem, sidequelem czy innym spin-offem, przenoszeniem na ekran fabuły książki lub komiksu albo ekranizacją popularnej gry wideo, które opanowały Hollywood. To autorska wizja Zacka Snydera, który zasłynął za sprawą opowiadania na nowo tych już raz opowiedzianych historii - pamiętacie pewnie jego ekranizacje komiksów, z „300” o bohaterskich Spartanach i „Człowiekiem ze Stali” o Supermanie na czele.
„Rebel Moon: Dziecko Ognia” - recenzja
Netflix przygotował dla nas z jednej strony podręcznikową space operę o bohaterskich buntownikach, którzy walczą ze złowrogim Imperium, a z drugiej niesamowite widowisko, w którym czuć od pierwszych minut rękę Zacka Snydera. Nadał on filmowi charakterystyczny dla siebie sznyt. „Rebel Moon: Dziecko ognia” nie sposób jednak nazwać produkcją mroczną (tym przymiotnikiem opisywano zwykle jego ekranizacje komiksów DC) zarówno pod względem oprawy, jak i samej fabuły.
Przez cały czas atakowani jesteśmy feerią barw i świateł, mamy masę ujęć w zwolnionym tempie, a protagoniści z jednej strony są poważni, a z drugiej nie biorą siebie zawsze w pełni na serio - to chodzące archetypy. Fani reżysera i jego pompatycznego stylu poczują się tu od razu jak w domu, a chociaż mamy do czynienia z zupełnie inną tematyką, to klimatem nowemu filmowi jest blisko do „Armii Umarłych”, pierwszego filmu Zacka Snydera nakręconego dla Netfliksa.
Nowy blockbuster jest silnie inspirowany klasycznymi space operami, ale nikt się z tym nie kryje.
„Rebel Moon” odwołuje się od samego początku do klasyków gatunku takich jak „Gwiezdne wojny”, „Diuna” czy „Fundacja”, ale inaczej rozkłada akcenty. Nowy fikcyjny świat jest jednocześnie przyjemnie znajomy, jak i inny oraz taki… świeży. Słynne powiedzenie głosi, że najlepsze są te piosenki, które już dobrze znamy, ale Zack Snyder nie poszedł na łatwiznę.
Zamiast jedynie powtarzać utarte schematy, zdecydował się na remiks sprawdzonych motywów i swojego charakterystycznego stylu, a do kreowania uniwersum podszedł metodycznie. Mam wrażenie, że reżyser trafnie zidentyfikował potrzeby widzów zmęczonych kolejnymi odsłonami klepanych od lat serii, ekranizacjami oraz rebootami, jakimi jesteśmy zalewani.
Największą siłą „Rebel Moon” jest to, że mamy do czynienia z zupełnie nowym IP.
Zack Snyder mógł się wreszcie kreatywnie wyżyć: opowiada swoją historię, w przez siebie stworzonym fikcyjnym świecie, na swoich zasadach. „Rebel Moon” ma zresztą potencjał być tym jego opus magnum, które chciał zrealizować już od dekad i takimi nowymi „Gwiezdnymi wojnami”, ale dla pokolenia Netfliksa i… TikToka. Prolog powoli buduje napięcie, płynnie wdrażając nas w ten nowy świat i przedstawiając rządzące nim zasady, ale chwilę później dosłownie odpina wrotki.
Podczas seansu, zwłaszcza w drugim akcie skupiającym się na zbieraniu drużyny, miałem momentami wrażenie, że nowemu filmowi akcji bliżej jest do teledysku niż do typowej space opery. Fabuła zaczyna gnać na złamanie karku, a my odwiedzamy kolejne wymyślne księżyce i planety, podczas gdy protagonistka szuka potencjalnych sojuszników, aby wyruszyć w drogę i zmierzyć się z autorytarnym galaktycznym rządem z siedzibą w Macierzy. No i właśnie: bohaterowie…
Kto jest kim w „Rebel Moon: Dziecko ognia”?
Pierwsze skrzypce w filmie gra Kora (Sofia Boutella), która zdezerterowała ze skorumpowanego Imperium, a jej historię poznajemy z czasem poprzez retrospekcje. Z początku wiemy jednak tyle, że trafiła na znajdujący się na obrzeżach galaktyki malowniczy księżyc Veldt zamieszkiwany przez spokojnych rolników. Powoli leczy swoją duszę i zaczyna zżywać się z lokalną społecznością, ale nie dane jej było zaznać spokoju na dłuższą metę.
Akcja filmu zawiązuje się w chwili, gdy Kora dostrzega na niebie złowieszczy krążownik. Jego dowódca, przerażający i ekscentryczny admirał Atticus Noble (Ed Skrein), odwiedza farmerów i informuje ich, że od teraz będą musieli mu przekazywać swoje plony. Niedługo potem kobieta rozpoczyna walkę z czasem i decyduje się sformować małą drużynę z wszelkiej maści outsiderów, wyrzutków, powstańców i wojennych sierot, którym Imperium nadepnęło na odcisk.
Bohaterów łączy jedno: szukają zemsty oraz… odkupienia.
Wśród bohaterów „Rebel Moon”, poza Korą, mamy Gunnara (Michiel Huisman), czyli prostolinijnego farmera z Veldt. Do samego końca wierzył w to, że z Imperium da się współpracować, ale zostaje brutalnie odarty ze złudzeń. Para wyrusza na poszukiwania legendarnego dowódcy, generała Titusa (Djimon Hounsou), a po drodze spotyka ekspresyjnego i pogodnego Kaia (Charlie Hunnam), czyli pilota i najemnika do wynajęcia, który decyduje się im pomóc.
Do zespołu dołączają też uwielbiający wszelkiej maści zwierzęta i mający królewskie korzenie Tarak (Staz Nair) oraz mistrzyni miecza, enigmatyczna Nemesis (Bae Doona), aczkolwiek nie wszyscy dostali tyle samo czasu na ekranie - zapewne Zack Snyder opowie o nich więcej w zapowiedzianej już kontynuacji. W toku filmu bohaterowie spotykają też przedstawicieli rewolucjonistów, którzy od lat walczą z Imperium, by poprosić ich o pomoc w walce w słusznej sprawie.
Tym buntownikom bliżej jest do mieszkańców Zionu z „Matriksa” niż do Rebeliantów z „Gwiezdnych wojen”.
To nie jest organizacja paramilitarna, tylko taka zbieranina zaprawionych w bojach wojów z ogromnymi karabinami i pomalowanymi na niebiesko twarzami. Przewodzi im rodzeństwo Bloodaxe’ów (Cleopatra Coleman i Ray Fisher), którym Gunnar sprzedawał wcześniej pożywienie, co ściągnęło na Veldt wzrok przedstawicieli Imperium. Pełno mamy tutaj przemów i odwoływania się do zwykłej ludzkiej przyzwoitości, która wymaga stawania w obronie słabszych.
W produkcji pojawia się też na krótką chwilę sir Anthony Hopkins, podkładający głos pod starożytnego robota Jimmy’ego, który po latach marazmu się przebudził i zyskał nowy cel - ale więcej o nim również dowiemy się zapewnie z sequela lub za pośrednictwem innego medium. Przez cały seans czuć, że „Dziecko ognia” to jedynie malutkie okienko, przez które do tego świata zaglądamy, a Zack Snyder od samego początku myślał o tym, co dzieje się dalej.
„Rebel Moon” to coś więcej niż film - to całe uniwersum.
„Dziecko ognia” to pierwsza część cyklu, której premierę na platformie Netflix zaplanowano na 22 grudnia 2023 r. (tydzień wcześniej zorganizowano w Stanach Zjednoczonych w kinach w ramach limitowanej dystrybucji). Na kontynuację nie będziemy musieli jednak czekać latami, jak to zwykle bywa, bo sequel, czyli „Zadająca rany”, jest już na etapie postprodukcji. Druga część cyklu „Rebel Moon” zostanie udostępniona widzom już 19 kwietnia 2024 r.
Jeszcze przed premierą pierwszego epizodu zapowiedziane zostały dłuższe wersje reżyserskie obu filmów. Otrzymają one kategorię R i dzięki nim dowiemy się jeszcze więcej zarówno o bohaterach, jak i o światach, z których pochodzą, a część scen kręcono od razu z myślą właśnie o nich, a to nie koniec atrakcji, jakie czekają na fanów. Trwają teraz prace nad książkami, komiksami, podcastami, animacjami oraz grami osadzonymi w tym świeżutkim uniwersum, a Zack Snyder trzyma nad tym wszystkim pieczę.
Sam po seansie jestem tym światem zaintrygowany i z ogromną chęcią rzucę okiem na komiks, wrzucę na czytnik książkę, obejrzę animację i wejdę do tego uniwersum sam za pośrednictwem gry. Fikcyjny świat „Rebel Moon” jest na tyle barwny, żywy oraz przemyślany, że widzę w nim ogromny potencjał na masę kolejnych historii. A czy widzowie kupią tę wizję fantastycznego świata, pełnego niesamowitych stworów, malowniczych planet i wymyślnych technologii nie z tej ziemi? Tego dowiemy się już lada moment.