"Scheda" to nowy serial od HBO Max, w którym są dwa trupy, kilka zbrodni i nieskoczenie wiele ran zadanych przez bliskich. Czy warto dać serialowi szansę?

Na półwyspie helskim trwa żałoba. Odszedł Jan Mróz nazywany królem Helu. Były żołnierz w marynarce wojennej, ale też przedsiębiorca i, powiedzielibyśmy, obszarnik. Nazywany za życia „Johnnym” marynarz miał bowiem wiele hektarów ziemi i to położonych na półwyspie, więc w jednym z najatrakcyjniejszych miejsc w Polsce.
Dla nikogo nie będzie więc pewnie zaskoczeniem, że gdy umiera, jego dzieci bardzo liczą na to, że coś im po ojcu zostanie. Hanka (Magdalena Popławska) ma problemy w firmie, Paweł (Grzegorz Damięcki) stara się o posadę burmistrza i ma plany na rewitalizację ziemi ojca. Najmłodszy Maciej (Bartosz Gelner) skrywa pewną wstydliwą tajemnicę i też pieniądze z ziemi bardzo by mu się przydały. Gdy dochodzi do odczytania testamentu, jak w amerykańskim filmie, wszyscy są zaskoczeni, a wkrótce zginie ktoś jeszcze i reszta rodziny będzie musiała ustalić, co tak naprawdę się stało.
Scheda – recenzja
„Scheda” to klasyczny serial o morderstwie w rodzinie, w którym w grę wchodzą pieniądze równie wielkie, co patologie dręczące ją przez lata. Początkowe wolne tempo serialu na początku nie pozwala zauważyć koronkowej fabuły. Scenariusz Bartosza Janiszewskiego bardzo powoli odkrywa kolejne tajemnice i dopiero w okolicach 3. odcinka czuć, że fabuła zaczyna dociskać gaz do podłogi. Właśnie wtedy okazuje się, że „Scheda” ma pełnokrwistych bohaterów, przemyślanie rozpisane relacje między nimi, a także wyjątkowo intensywne napięcie rodzinne.
Sporo tu klasyki, czyli potężna figura ojca, klasycznego tyrana, którego wymaganiom dzieci usiłują sprostać lub przyjmują różne strategie obrony przed nim. I początkowo nie wygląda to zbyt oryginalnie, ale ten serial naprawdę zyskuje z każdym odcinkiem. Niemal wszyscy bohaterowie są mało sympatyczni, a w skrajnych przypadkach odpychający, ale każda godzina spędzona z nimi sprawia, że mniej się ich ocenia, a coraz bardziej zaczyna z nimi empatyzować. To stopniowe odkrywanie motywacji i próba odpowiedzenia na pytanie, kto zabił, okazuje się być deserem.
Czytaj także: Scheda to mroczny serial od HBO Max. By dowiedzieć się o nim więcej, odwiedziłem miasto-widmo
Daniem głównym „Schedy” są bowiem rany odniesione w życiu.
Nie są to rany fizyczne, lecz te obrażenia, które otrzymujemy od życia raz na jakiś czas. Nasi bohaterowie są oczywiście postaciami fikcyjnymi, ich rany są spektakularne i mają bardzo duże natężenie, ale łatwo jest zrozumieć ich błędy, gdy wiemy, skąd się wzięły.
Mocną stroną „Schedy” jest uczciwe traktowanie widza, nawet jeśli czasem liczba nieszczęść, jaka spadła na bohaterów, wydaje się nierealistyczna, produkcja HBO Max dba o to, aby rany jątrzyły się długo, czyli aby było widać ich konsekwencje. Przyznam, że gdy serial już się rozkręcił, nie mogłem oderwać się od tego, jak pokiereszowani są nasi bohaterowie. 4. odcinek (a widziałem właśnie 4) jest pod tym względem absolutnie wspaniały.
Chwila uwagi należy się samej lokacji, czyli Helowi. Kręcona nad Bałtykiem produkcja wyróżnia się na tle innych polskich seriali z morderstwem w tle właśnie tym, jeszcze nietypowym otoczeniem. Polskie seriale coraz częściej zaglądają w te rejony, ale powinno być ich znacznie więcej, zwłaszcza że historię polskiego wybrzeża można opowiedzieć na wiele sposobów. W przeciwieństwie do „Klangora”, „Scheda” zagląda trochę głębiej w lokalne sprawy miejscowości, jest bardziej wyczulona na lokalne problemy. Są tu więc połowy ryb, jest problem z infrastrukturą dla mieszkańców, która jest wypierana przez tę turystyczną, jest nawet zarysowana kwestia przyszłości miasta i tego, że młodzi ludzie kminią, jak je opuścić. I takich wątków, bardziej czułych na problemy lokalne właśnie potrzebujemy. Chciałoby się wręcz powiedzieć twórcom: śmielej, śmielej.
Dla kogo jest „Scheda”?
„Scheda” to serial, który na pewno spodoba się fanom polskich kryminałów, bo ten ma wszystko, czego potrzeba dobremu serialowi z trupem w pierwszych scenach. Nie dajcie się jednak zwieść, to nie tylko zbrodnia, ale przede wszystkim dramat psychologiczny, przez co (nawet bardziej niż ze względu na otoczenie, morze, przyrodę i wyprane kolory) przypomina trochę te skandynawskie książki o zbrodniach.
Czytaj więcej:
- Wraca jeden z najlepszych seriali w historii Netfliksa. Jest zapowiedź
- Peacemaker w 2. sezonie bawi bez względu na wszystko. Recenzja
- Tak mocnego dnia w HBO Max nie było od dawna. Spotkanie 2 genialnych premier
- Najlepszy film biograficzny tego roku wpada na Prime Video. Uwielbiam go
- 6 optymistycznych filmów, które zrobią ci dzień