"Shazam 2” jest jak "Harry Potter" i "Power Rangers” w jednym. DC wygrywa, bo nie udaje Marvela
„Shazam 2”, czyli „Shazam! Gniew bogów”, to kolejna udana produkcja ze stajni DC. Nowy film wygląda jak połączenie „Harry'ego Pottera” z „Power Rangers”, a to dopiero początek jego zalet. Na dobre komediowemu blockbusterowi wychodzi to, że nawet nie próbuje naśladować Marvela. Jest tylko jedna rzecz, która mnie w nim nieco uwiera. Recenzja bez spoilerów.
OCENA
Chociaż czekają nas jeszcze trzy filmy z serii DCEU, w tym „Aquaman: Zaginione królestwo” i „The Flash”, to już wiemy, że snuta od premiery „Człowieka ze Stali” opowieść nie doczeka się dalszego ciągu. Zamiast tego James Gunn i Peter Safran zrebootują kinowe uniwersum DC wraz z reżyserowanym przez pierwszego z panów filmem „Superman: Legacy”. Studio mimo to zdecydował się wypuścić do kin trzeci z filmów, które uchowały się przed czystką, czyli „Shazam! Gniew bogów”.
„Shazam! Gniew bogów” okazał się solidnym sequelem.
Nowy film w reżyserii Davida F. Sandberga to bezpośrednia kontynuacja udanego „Shazama!”. Billy Batson podzielił się mocą z przyszywanym rodzeństwem, które po transformacji walczy ze złem i występkiem w obronie Filadelfii. Niestety opinia publiczna nie jest zbyt zadowolona z efektów ich działań, bo chociaż w trakcie akcji wyglądają jak dorośli, to tak naprawdę cały czas są dzieciakami.
Jakby tego było mało, rabusie i walące się mosty to nie jedyne zagrożenie, z jakim musi zmierzyć się Shazam wraz ze swoją ekipą. Do jego miasta zmierzają córki Atlasa (Lucy Liu i Helen Mirren), które chcą odzyskać supermoce skradzione wcześniej bogom z użyciem magicznej laski, którą Batson niefrasobliwie porzucił. Boginie są teraz na kolizyjnym kursie z Billym i jego rodzeństwem…
Go Go Shazam Rangers!
Skojarzenie z Power Rangers nasuwa się samo już po kilku minutach. Bohaterowie nadal chodzą do szkoły i muszą szukać wymówek, by w tajemnicy przed rodzicami i nauczycielami przywdziewać kolorowe stroje i walczyć ze złem (wśród których są wiedźmy). Nie mają co prawda do dyspozycji ogromnych mechów, ale za to muszą mierzyć się z trudami dorastania, a każdy ma własne demony.
Nie spodziewajcie się jednak po „Shazam! Gniew bogu” dramatu psychologicznego, bo to nadal komedia o nastolatkach i dla nastolatków z elementami kina przygodowego. Twórcy nie boją się używać klisz i tanich wyciskaczy łez, ale chociaż większość zwrotów akcji jest przewidywalna, to nie psuje to przyjemności z seansu. To kino lekkie, proste i przyjemne.
Nowemu filmowi DC nie sposób też odmówić klimatu rodem z „Harry’ego Pottera”.
Chociaż dzieciaki chodzą do normalnej szkoły, to swoją bazę urządziły w magicznej pieczarze, do której wchodzą przez portal w szafie. Jest ona pełna dziwów, z wiecznie płonącymi skrzypcami, świadomym piórem, lewitującymi drzwiami do innych wymiarów i latającymi książkami na czele. Czuć tutaj klimat „Harry’ego Pottera”, który jest obecnie w rękach Warner Bros. Discovery.
Na szczęście mamy tutaj do czynienia z inspiracją, a nie bezwstydną kalką innych opowieści o dzieciakach z niezwykłymi mocami, a „Shazam! Gniew bogów” stoi stabilnie na własnych nogach. Jego związki z DC Extended Universe są przy tym naprawdę niewielkie i sprowadzają się do kilku gagów oraz easter-eggów (nie licząc scen po napisach, ale do nich jeszcze wrócimy).
DC tym razem nie próbuje też naśladować Marvela. Tak jak w serialach walka pomiędzy Disneyem i Warner Bros. Discovery jest dość wyrównana, tak kinowe uniwersum DC od lat istnieje w cieniu MCU. Na szczęście w przypadku „Shazam! Gniew bogów” nie wychodzą na wierzch żadne kompleksy. Twórcy przygotowali swój film nie oglądając się na konkurenta, co było fenomenalną decyzją.
Nie oznacza to jednak, że do „Shazam! Gniew bogów” nie sposób się przyczepić.
W filmie pojawiło się zbyt wiele postaci, by wszystkim dać odpowiednią ilość uwagi. Do tego każdy z głównych bohaterów odgrywany jest przez dwie osoby - jednego młodego i jednego starszego, bo wypowiedzenie słowa „Shazam” sprawia, że wraz z supermocami dzieciaki przeobrażają się w dorosłych. To dlatego w Billy’ego Batsona po przemianie wciela się już nie Asher Angel, a Zachary Levi.
Niestety mam wrażenie, że Billy’ego w „Shazamie 2” było ciut za mało i obserwowaliśmy głównie alter-ego Batson. Czasem ma się wręcz wrażenie, że głównym bohaterem nie jest wcale Shazam, tylko jego chodzący o kuli brat Freddie (Jack Dylan Grazer), który zamienia się na życzenie w Kapitana Wielomoc (Adam Brody) i poznaje w szkole dziewczynę o imieniu Anne (Rachel Zegler).
Pozostałej czwórce rodzeństwa uwagi poświęcono jeszcze mniej.
Eugene Choi (Ian Chen / Ross Butler) praktycznie cały czas był jedynie w tle, a o Pedrze (Jovan Armand / D.J. Cotrona) dowiedzieliśmy się jedynie tyle, że jest gejem. Ciut więcej czasu dostały najmłodsza z szóstki Darla (Faithe Herman / Meagan Good) i najstarsza Mary (której obie wersje odgrywała Grace Caroline Currey), ale i tak czuć, że potraktowano je po macoszemu.
W tle są również rodzice dzieciaków, czyli Victor i Rosa Vasquezowie (Cooper Andrews i Marta Milans), ale w tym przypadku mamy do czynienia z postaciami drugoplanowymi, więc tutaj czepiać się nie ma już czego. Całkiem sporo scen dostał też Czarodziej (Djimon Hounsou), który z jednej strony jest śmiertelnie poważny, a z drugiej niezwykle zabawny (i tylko momentami ciut zbyt krindżowy).
Zdaję sobie sprawę, że przy tak licznej grupie bohaterów nie sposób było skupić się na wszystkich bez wydłużania tej produkcji dwukrotnie, więc poniekąd rozumiem decyzję studia. Nie sposób też narzekać na efekty specjalne, które stoją na wysokim poziomie i tak naprawdę mam z tą produkcją jeden zgrzyt związany ze scenami po napisach. Zaczynam tu dostrzegać pewną prawidłowość.
Uwaga na spoilery z „Shazam 2”
„Shazam 2” - co jest nie tak ze scenami po napisach?
Chociaż ostrzegam przed spoilerami, to nie mam zamiaru zagłębiać się tutaj w szczegóły. Tak jak druga ze scen po napisach jest klasyczna i zwiastuje, co może czekać bohaterów w przyszłości (i zmusza do zadania pytania, czy w obliczu rebootu ten wątek zostanie w ogóle w jaki sposób pociągnięty), tak w pierwszej ni z tego ni z owego pojawili się bohaterowie z serialu… „Peacemaker”.
Jedną z tych postaci jest Emilia Harcourt, którą gra Jennifer Holland, będąca prywatnie… żoną Jamesa Gunna (który przejął stery nad uniwersum DC). To też nie pierwszy raz, gdy ta bohaterka, czyli agentka współpracująca z Amandą Waller, wyskakuje w filmie DC jak filip z konopii. Miałem wrażenie, że pierwotny plan zakładał coś innego i zmiany dokonano na ostatnią chwilę, tak jak przy okazji zakończenia „Ant-Mana 3” od Marvela. James Gunn odniósł się do tej kwestii na Twitterze i wyjaśnił, że to nie był jego pomysł.
Tak czy inaczej, dialogi w tej scenie, które w założeniu miały być zabawne, wypadły jakoś tak blado. Odnoszą się też do zapowiedzianych już przez Jamesa Gunna i Petera Safrana (producenta „Shazama 2” i drugiego z nowych szefów kinowego uniwersum DC) projektów z podobną gracją, co pamiętne „trailery” nadchodzących filmów w „Batman v Superman”, które Bruce Wayne oglądał na swoim komputerze.
Ciekaw jestem, czy inni fani ocenią te sceny w podobny sposób, a tego dowiemy się już niedługo. „Shazam: Gniew bogów” będzie można oglądać w polskich kinach od 17 marca 2023 r.