REKLAMA

Maciej Stuhr: "To była ostatnia broda w moim życiu". Rozmawiamy o "Szadzi" i postach na Facebooku

W miniony piątek na platformie Player zadebiutowała 3. część popularnego kryminału "Szadź". Główną rolę w produkcji gra ponownie Maciej Stuhr, który tym razem przeszedł poważną metamorfozę do roli Piotra Wolnickiego. Jeden z najbardziej poważanych polskich aktorów opowiedział nam też o będącym spełnieniem marzeń występie ze Stingiem i słynnym zdjęciu z pociągu.

szadź 3 maciej stuhr facebook wywiad
REKLAMA

Disney+ w rekordowo niskiej cenie. Subskrypcję możesz wykupić tutaj - tylko do 19.09.

Kryminalny serial "Szadź" od dwóch lat jest jedną ze zdecydowanie najpopularniejszych oryginalnych produkcji Playera. Duża w tym zasługa oczywiście mocnej obsady, w której pierwsze skrzypce jako seryjny zabójca Piotr Wolnicki gra Maciej Stuhr. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych (i budzących największe kontrowersje z racji na swoją publiczną działalność) polskich aktorów w rozmowie przed 2. sezonem opowiadał nam o funkcjonujących w środowisku mitach i mobbingowi. O czym porozmawialiśmy z gwiazdorem tym razem?

REKLAMA

Maciej Stuhr o Szadź 3, Stingu i facebookowej "broni":

Jeśli się nie mylę, to jest obok „Planety singli” drugi przypadek w pana karierze, gdzie ma pan okazję po raz trzeci grać tę samą postać. Mam rację?

Tak, rzeczywiście. Nie badałem tej statystyki w swoim życiorysie, ale teraz pan mi to uświadomił. Dzisiaj aktorzy rzadziej pytają siebie samych: "A co by tu jeszcze zagrać? Kogo jeszcze nie zagrałem? Jaka nowa rola mnie czeka?". Często większym wyzwaniem jest, jak z równą pasją, zaangażowaniem, emocjami i wszystkim, co się z tym wiąże, grać tego samego bohatera po raz kolejny.

Do tego niejako zmusza nas rzeczywistość filmowo-serialowa. Gdy widzowie pokochają jakiś tytuł, to rzeczywiście są skłonni latami obcować z tymi samymi bohaterami. Trzeba do tego podchodzić z wielką pokorą i właściwie chyba traktować to jako szczęście oraz zaszczyt. Jak przepadłeś po pierwszym sezonie i już twojego serialu nikt nie chce, to wtedy masz innego typu zmartwienia. Także nie narzekam na swój los.

Stara rola nie zawsze oznacza przecież powrót do tego samego.

W przypadku 3. sezonu „Szadzi” mamy do czynienia z właśnie taką sytuacją. Można powiedzieć o obecnym wcieleniu mojego bohatera, że to prawie jest inna rola. Oczywiście, to wciąż Piotr Wolnicki, który ma zbrodnicze zamiary. Zmiana jego wyglądu ma swoje źródło w fabule. Piotr musi się ukrywać, bo na tym etapie zna go cała Polska. Wyjeżdża z wielkiego miasta, zupełnie inaczej wygląda i zaszywa się gdzieś u Pana Boga za piecem. A my w tych okolicznościach oglądamy go niejako świeżym okiem.

Maciej Stuhr przeszedł metamorfozę do serialu "Szadź 3".

Jak bardzo szokująca dla pana otoczenia była ta metamorfoza, o której tutaj pan teraz wspomniał?

Wymyśliliśmy sobie, że Piotr będzie zupełnie inaczej wyglądał. Mówię „wymyśliliśmy”, bo oczywiście scenarzyści zasugerowali ze swojej strony jakieś zmiany koloru włosów czy oczu, ale zaproponowałem, że mam ochotę zrobić to bardziej radykalnie. Dlatego tak Piotr Wolnicki, jak i Maciej Stuhr byli przez parę miesięcy niepodobni do siebie, o czym może zaświadczyć moja rodzina, która miała z tym trochę ubaw, ale też kłopot, bo jakiś obcy facet chodził po domu przez parę miesięcy.

Pamiętam, jak mój tato pierwszy raz zgolił wąsy. Siostry wtedy nie było w domu i jak go zobaczyła bez zarostu pierwszy raz w życiu, to się rozpłakała. Rozumiem, że łysa głowa i obfita broda też wywoływały spore emocje u członków pana rodziny.

Tak, zdecydowanie tak. Było z tym trochę śmiechu, ale niewykluczone, że była to moja ostatnia broda, którą zapuściłem w życiu. Utwierdzają mnie w tym reakcje mojej żony, każdego dnia przez te parę miesięcy (śmiech).

Co jeszcze oprócz zmiany wyglądu przekonało pana do powrotu?

Wygląd to jedno, natomiast równie ważne są anturaż i sceneria. Ja akurat uważam, że takie rzeczy bardzo budują klimat opowieści. Dobrze, że wyjechaliśmy z tej Warszawy. Oczywiście cała fabuła nie całkiem ją opuściła, bo wciąż z tego miejsca operuje grupa pościgowa i tam też mieszka rodzina Wolnickiego. Sam Wolnicki przenosi się natomiast do małej, przeuroczej miejscowości - Srebrnej Góry na Dolnym Śląsku - tak nazywa się w filmie i w rzeczywistości. To przepiękne miasteczko, bardzo urokliwie i nietypowo położone w wąwozie. Myślę, że wszystkie plenery nagrywane tam wpłyną na klimat i wyjątkowość tego sezonu. A w ogóle, tak między nami mówiąc…

Tak?

Ja w ogóle jestem fanem trzecich części. Nie mówię tylko o swoich produkcjach, ale ogółem o tych, które oglądam na co dzień. Jeżeli serial czy film okazuje się sukcesem, widzowie go zaakceptują i pokochają, to pojawia się tzw. klątwa drugiego sezonu. Wychodzą wielkie oczekiwania, napięcie i trudność realizatorów w tym, na ile widza zaskoczyć, a na ile próbować wejść drugi raz do tej samej rzeki. Zawsze znajdą jacyś niezadowoleni, którzy będą narzekać, że to nie tak powinno być. Bardzo często dopiero przy trzecim filmie lub sezonie z twórców schodzi napięcie i mogą bez obciążeń wziąć się porządnie do roboty. Dlatego trzecie części przeważnie są, jeśli nie najlepsze, to jedne z lepszych. Zwłaszcza po potknięciach drugiego sezonu, które też często są normą.

Co chcieliście w tej części opowiedzieć o Wolnickim, gdy teraz ta presja zeszła i mieliście większą swobodę? Wiadomo, to jest wciąż ten sam człowiek, chociaż wyglądający trochę inaczej, ale na pewno coś nowego też pragnęliście pokazać.

Niestety, nie mogę zdradzić wszystkiego, bo nie byłoby wtedy sensu namawiać widzów do oglądania. Natomiast muszę powiedzieć, że Piotr Wolnicki w nowej miejscowości spotka kilka naprawdę interesujących osób. Z ogromną radością muszę powiedzieć, że do obsady dołączyli fantastyczni aktorzy, czyli Magdalena Popławska, Jowita Budnik, Piotrek Trojan i Darek Chojnacki. Plus nasza filmowa młodzież, w tym kandydatki na nowe ofiary Wolnickiego (śmiech). W tych nowych relacjach była ogromna przestrzeń na to, żeby opowiedzieć świetne historie i pokazać psychologiczne roszady między bohaterami. Piotr z każdym z nich będzie miał nieco inny układ, z każdym będzie rozgrywał swoją grę.

Będą to właściwie cztery relacje, które się wiążą, ale każda z nich jest też dosyć niezależna i na czym innym polega. W 3. sezonie "Szadzi" pojawi się i relacja mistrz-uczeń, i damsko-męska, a nie zabraknie też rywalizacji męsko-męskiej. Nie tylko Wolnicki będzie tutaj zastawiać pułapki na swoich przeciwników. Myślę, że rozbudowanie psychologii między bohaterami w tej nowej scenerii udało się najbardziej ze wszystkich rzeczy w tym sezonie. Jestem oczywiście niesłychanie nieobektywny, ale czuję, że naprawdę mamy na rękach świetny sezon. Z dużą ekscytacją czekam na reakcję widzów.

Piotr Wolnicki ukrywa się w tym momencie przed światem. Pan z kolei ze względu na swoją popularność i otwartość poglądów znajduje się często na świeczniku. Czy pojawiają się w panu kiedykolwiek takie myśli, żeby też zaszyć się przed światem i oderwać się od tego wszystkiego?

Co drugi dzień (śmiech). Tak, rzeczywiście czasami pojawia się taki nastrój. Na szczęście mogę wyjechać za granicę i tam poczuć smak anonimowości. Natomiast często też myślę o takich aktorach i znanych postaciach popkultury, które są rozpoznawane na całym świecie. W ogóle im nie zazdroszczę, bo nie ma takiego miejsca na tej planecie, gdzie by się mogli ukryć. To chyba jest bardzo nieprzyjemne uczucie.

W porównaniu z nimi ja mam pod ręką zawsze jakąś odskocznię od życia na świeczniku. Zresztą podczas kręcenia „Szadzi” zauważyłem z ciekawością, że z tą łysą głową i brodą zdecydowanie spadła moja rozpoznawalność na ulicy.

Słyszałem, że w trakcie nagrywania „Szadzi” doszło do kontuzji. Jakie były okoliczności tego zdarzenia i czy dzisiaj już wszystko w porządku z pana kolanem?

Odpowiem może od końca. Myślę, że zostałem bardzo dobrze poskładany przez fachowe siły - pozdrawiam pana doktora Śmigielskiego. A jak do tego doszło? Właściwie trudno powiedzieć, bo to było tak niespektakularne zdarzenie, że właściwie nie ma o czym opowiadać. Graliśmy z Piotrkiem Trojanem scenę przepychanki, nawet nie bójki. Nawiasem mówiąc, przy okazji scen z Piotrkiem przytrafiła nam się dosyć śmieszna sytuacja. Ja grałem postać o imieniu Piotr, a Piotrek wcielał się w bohatera o imieniu Maciej, co się okazało niezwykle utrudniające pracę. Gdy reżyserka chciała nam dać jakieś uwagi, nigdy nie była pewna, kto ją słucha, a kto nie. Myśmy zresztą też nie wiedzieli, do kogo ona mówi. Czasami reżyserzy mówią per imię postaci, a czasami zwracają się do nas aktorów. Dlatego w pewnym momencie musiało dojść do zamiany na mało kulturalne zwracanie się po nazwisku.

W każdym razie podczas jednej z takich scen z Piotrkiem po prostu zerwałem więzadła, uszkodziłem łąkotkę. Następnie po dwóch dniach znalazłem się na stole operacyjnym, sprawiając ogromną trudność produkcyjną serialowi, który dopiero co ruszył. Wspólnymi siłami udało się jednak rozwiązać ten problem. Ja w końcu wróciłem do zdrowia i ze zdwojoną siłą zabrałem się do nadrabiania wszystkich swoich zaległości, szczęśliwie jakoś dobrnęliśmy do mety.

Wracając jeszcze do kwestii rozpoznawalności, jestem ciekaw, jakie ma pan nastawienie do obecności w mediach społecznościowych. Z jednej strony, popularność pana Facebooka jest tak wielka, że łatwo przemycić w ten sposób ważne tematy np. o pomaganiu Ukrainie. Z drugiej, wystarczy jedno zdjęcie, że jedzie pan nie na swoim miejscu w pociągu i od razu wybucha medialna burza.

Rzeczywiście czuję na sobie ogromną odpowiedzialność. Dlatego jakaś wewnętrzna autocenzura zawsze się pojawia. W tej chwili publikuję już bardzo mało, tylko wtedy, jak jestem absolutnie pewien wiadomości. A i tak reakcje na posty często mnie zaskakują. Popularność ostatniego zdjęcia z pociągu przeszła moje wszelkie wyobrażenia.

Zrobiłem ten post z nudów podczas podróży pociągiem. Okazuje się jednak, że ludzie potrzebują też takich emocji i takiego kontaktu. Jakiejś normalności, nie wiem, może braku agresji? Zacząłem autentycznie analizować ten przypadek, bo osiągnął naprawdę niespotykaną skalę.

I do jakiego wniosku pan doszedł?

Tak pozytywny odbiór wynika może właśnie z tego, że post był neutralny, bez jadu, bez złości, wreszcie bez skierowania miecza w jakąkolwiek stron. Ludzie są chyba też już tym lekko przemęczeni. Ja może też? Odkąd moich śledzących jest więcej, rzadko cokolwiek publikuję. Przecież potem to wszystko jest jeszcze przedrukowywane przez inne internetowe media, raz mi przychylne, raz wręcz odwrotnie. I najczęściej zdarza się tak, że moje myśli, żarty i idee są interpretowane w niezwykle zaskakujący dla mnie sposób. Przypisuje się im znaczenia, których nigdy nie miałem w głowie.

Z drugiej strony, duża publika w sieci to swego rodzaju broń, która daje mi poczucie mocy. Sama świadomość, że mogę się skomunikować z widzami bezpośrednio i powiedzieć, co myślę, to dobre uczucie. Nie muszę oglądać się na nikogo, bo wszyscy ci, na których mi zależy, i tak to zobaczą. Tej broni nie trzeba używać, ale sam fakt jej posiadania poprawia moje poczucie bezpieczeństwa i spokoju.

Sting zagrał u boku Stuhra. Jakie uczucia towarzyszyły wtedy aktorowi?

Na ile Maciej Stuhr w internecie i Maciej Stuhr prywatnie się ze sobą pokrywają? Wspomniał pan o autocenzurze, a przecież każdy z nas nosi też publicznie maski.

To jest temat na drugą, odrębną rozmowę. Jeżeli aktor ma szczęście tak dużo pracować jak ja, stworzy w życiu tyle postaci i tak rozszerzy swoje środki wyrazu, to czasami granica między tym, kiedy jest się sobą, a kiedy tylko jakimś pomysłem na siebie, bywa nawet dla niego trudna do zdefiniowania.

Ja zawsze chciałem być naturalny, nigdy nie pragnąłem stać się jakąś dziwną postacią, która jest parodią samej siebie. Aktorom czasami to grozi, ponieważ są rozgimnastykowani w swych emocjach. Często bywają najgłośniejsi w towarzystwie, jak się śmieją, to tak, że się szyby trzęsą w oknach, jak płaczą, również najrzewniej. Stary dowcip mówi, że aktora nie boli głowa, tylko on zawsze ma raka mózgu (śmiech).

Nić zaufania między mną a moimi fanami opiera się na tym, że staram się, żeby mi to wszystko nie przewróciło w głowie. Pozostaję normalnym człowiekiem, który ma może nie wszystkie, ale przynajmniej część takich problemów, jak zwykli ludzie. Nie upajam się tym, co się wokół mnie dzieje, chociaż pewnie też nie jestem zwykłym "normalsem". Rozumiem, że to moje życie bywa wyjątkowe. Nie jest, a bywa. Ale z drugiej strony czy ktoś, kto stara się być naturalny, jest naturalny? To już są pytania wyższego rzędu.

Doskonale rozumiem, co ma pan na myśli. Ale skoro mówimy o tych wyjątkowych momentach, to nie mogę nie zapytać o jeden z nich. Jakie uczucia towarzyszyły panu w trakcie wspólnego występu na scenie ze Stingiem?

Oj, proszę pana, to była taka burza uczuć, że ja nawet nie potrafię o tym dobrze opowiedzieć. To wszystko wydarzyło się niezwykle szybko. Od usłyszenia po raz pierwszy propozycji, do pożegnania z moim idolem minęła zaledwie doba. Czasami naprawdę wspominam to jak jakiś piękny sen. Gdyby mi ktoś powiedział, że mi się to wszystko śniło, to ja bym się naprawdę głęboko zastanawiał, czy ta osoba nie ma racji. Sting naprawdę jest dla mnie kimś wyjątkowym. To nie jest po prostu super znany na całym świecie piosenkarz, tylko to jest ten mój, ukochany znany piosenkarz.

Koincydencja tych faktów i nieprawdopodobieństwo tej historii jest tak ogromne, że odbiera mi jasność myśli i syntezę myśli oraz przekazu. To na pewno jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu, bo w Stingu zobaczyłem też człowieka, z którym mam jakieś elementarne pokrewieństwo dusz. A jednocześnie kogoś, kto wydawał się totalnie normalny - czuły, ciepły, niezwariowany, uważny i troskliwy. Muszę tak to chyba nazwać, bo świetnie się mną zaopiekował przez ten dzień i spędziliśmy wspólnie miłe chwile. A resztę widać na już archiwalnych nagraniach.

"Szadź" debiutowała w samym środku pandemii koronawirusa, następna część wchodziła na Playera w momencie pierwszego rozluźnienia, a teraz wydaje się trochę jakbyśmy ten najgorszy moment mieli już za sobą. Czy można powiedzieć, że branża filmowa wróciła do tej - w cudzysłowie - normalności popandemicznej? Jak to wygląda z pana perspektywy?

To znaczy, jeśli chodzi o codzienność naszej pracy, to chyba faktycznie w dużym procencie wróciła normalność. Praca na planie właściwie niewiele się dzisiaj różni od tego, co było przed pandemią. Natomiast, jeśli chodzi o całość branży, wciąż z niepokojem patrzymy na wyniki box office'u i sytuację w naszych kinach. Wydaje mi się, że jesteśmy w jakimś niebezpiecznym momencie i trudno wyrokować, jaka będzie przyszłość kinematografii. Mam tu na myśli to, co pierwotnie wiązało się z tym słowem, czyli wyprawę do wielkiej sali pełnej ludzi, żeby wspólnie oglądać filmy pełnometrażowe.

Przyszłość tego typu rozrywki wisi na włosku, a doniesienia o bankructwach wielkich sieci nie są tutaj żadnym pocieszeniem. Coś się zmienia. Oczywiście, świat zmienia się od zarania i zawsze znajdą się ci, którzy będą płakać za tym, co było, i bać się tego, co będzie. Ja generalnie jestem dobrej myśli, bo ludzie chcą oglądać historie. Ta potrzeba na pewno nie słabnie, być może nawet rośnie, tylko zmienia się po prostu forma oglądania. My, filmowcy będziemy dawać ludziom to, co zechcą oglądać. Chyba musimy do tego podejść z pokorą, a pewna grupa spośród nas będzie miała za zadanie pilnować też poziomu, żeby zawsze znalazło się miejsce, gdzie można docenić sztukę filmową z jej całym rozmachem. Tego nie zobaczymy na ekranie telefonu komórkowego, bo to jest fizycznie niemożliwe.

REKLAMA

Skoro mówimy o tym, że ludzie chcą wciąż oglądać, to jestem ciekaw pana nastawienia na kontynuowanie "Szadzi", jeśli 3. sezon okaże się sukcesem. Czy jest coś, co pana przekona, żeby Piotr Wolnicki stał się pierwszym bohaterem, do którego wróci pan po raz czwarty? A może wręcz przeciwnie, jest coś, co raczej pana przed takim wyborem wstrzymuje?

Myślę, że największy kłopot z „Szadzią” i jej kontynuacjami, gdyby miały powstać kolejne, będzie polegał na wiarygodności scenariusza. Ileż razy można gonić jednego faceta? Powtarzalność takiej sytuacji nie wróży temu, żebyśmy mieli dociągnąć tę historię do dziesiątego sezonu. Myślę, że na jakimś etapie będzie trzeba albo przekazać pałeczkę komuś innemu, albo diametralnie zmienić dotychczasowy układ gry. Natomiast na razie nie ma o tym mowy. Cieszymy się 3. sezonem, i zobaczymy, co będzie dalej.

*Zdjęcie główne: Agnieszka Jurek/TVN.

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA