REKLAMA

Nazywanie „Warszawianki” polskim „Californication” jest równie celne, co krzywdzące dla serialu i Borysa Szyca

Nazywanie „Warszawianki” polskim „Californication” jest zarówno celne, jak i niezwykle krzywdzące dla polskiego serialu z Borysem Szycem w fenomenalnie zagranej roli głównej. David Duchovny może jedynie zazdrościć, że jego Hank Moody nie dostał tak pięknie-smutnego zakończenia, jak Franek Czułkowski.

warszawianka polskie californication serial skyshowtime opinia 2
REKLAMA

„Warszawianka” to jeden z najlepszych polskich seriali i to nie ostatnich lat, tylko w ogóle. Oczywiście wcale mnie to nie dziwi - odpowiadało za niego, do pewnego momentu, HBO Polska. Stacja znana jest przecież z hitów, w tym „Watahy” czy „Ślepnąc od świateł” (z którym opowieść o perypetiach Franka Czułkowskiego ma sporo wspólnego). Firma nie skończyła jednak tego projektu i sprzedała prawa do niego świeżakowi na europejskim rynku wideo na żądanie, czyli SkyShowtime.

REKLAMA

Gdy nowy serwis VOD wchodził na Polski rynek, chwaliła się między innymi właśnie „Warszawianką”. Ta polskojęzyczna produkcja, gdzie w obsadzie znalazły się takie gwiazdy jak Borys Szyc, Krystyna Janda i Zofia Wichłacz, reklamowana była jako polskie „Californication” (nakręcił je Showtime), co jest zarówno celne, jak i… krzywdzące. Franek Czułkowski nie musi stać w cieniu Hanka Moody’ego, ba! Myślę, że zakończenie, jakie dostał, było znacznie lepsze niż to, jakie otrzymał jego odpowiednik.

Zwiastun serialu „Warszawianka”

Gdy słyszę, że „coś” jest jak inne polskie „coś”, to przypomina mi się mało wyszukany, ale pasujący jak ulał dowcip o małym gówienku, które przyczepiło się do statku i krzyczy „płyniemy”. Jeśli mówią to widzowie, to pal licho, choć rzadziej jest to wyraz uznania dla kunsztu artysty, a częściej szydera (dlatego o „Koronie królów” mówi się per polska „Gra o tron”, a „365 dni” to takie mamy „50 twarzy Greya” w domu). Gorzej, gdy to twórcy siłą się na analogię.

Zwykle świadczy to o tym, że ich dzieło jest na tyle liche, że nawet autorzy nie wierzą w to, że przyciągnie odbiorców i dlatego próbują desperacko złapać ich uwagę. Po obejrzeniu wszystkich 11. odcinków „Warszawianki” jestem jednak zdziwiony, że i tutaj zastosowano ten manewr, bo ta produkcja broni się sama i ma naprawdę sporo do zaoferowania, zwłaszcza nam. Może i Fran(e)k Czuły w wielu aspektach jest niczym Hank Moody, ale równie wiele ich dzieli, co łączy.

Jeśli odrzucić konotacje związane z tym hasłem reklamowym, to „Warszawianka” faktycznie jest takim „Californication”, ale po polsku (nieironicznie). Zamiast słonecznego Hollywoodu i gwiazd mamy tu szarobure centrum wschodnioeuropejskiej stolicy, a co drugi bohater jest patusem. Wesolutki alkoholik i narkoman, który romantyzuje picie whiskey z gwinta i wciąganie koksu z prostytutek, zamieniony został tu na bliższego naszemu kręgowi kultowemu staczającego się degenerata.

Borys Szyc w zasadzie nie zagrał Franka Czułkowskiego, on był Czułym

Opowieść o Franku Czułkowskim to nie komedia, tylko dramat.

Hank jest przedstawicielem wyższych sfer - nie martwi się o swój byt, a chociaż jego życie osobiste wywróciło się na lewą stroną, to spełnił american dream. Jego polski odpowiednik z kolei ledwo wiąże koniec z końcem; jest utracjuszem cierpiącym na chroniczny brak pieniędzy, zawsze o krok od zostania kloszardem. Nie ma też w swoim życiu tej jednej kobiety, którą wyidealizował, a kolejne związki to po prostu rozpaczliwa i nierówna walka z pustką i samotnością.

REKLAMA

Już pierwszy odcinek „Warszawianki” jest ponury, a znana z reklam serialu linia dialogowa „nazywam się Franek Czułkowski i za chwilę umrę” wcale nie brzmi tak żartobliwie, jak gdyby powiedział ją Moody. Co prawda kolejne epizody wprowadziły nieco elementów komediowych, ale to zawsze był taki typowy śmiech przez łzy. Jako widz zawsze miałem z tyłu głowy, że oglądam samochód pędzący nie w stronę zachodzącego słońca, tylko prosto w przepaść. Z urżniętym przewodem hamulcowym.

David Duchovny chciał, by jego postać została dogoniona wreszcie przez fatalne życiowe decyzje, a „Californication” zakończyło się wręcz śmiercią głównego bohatera. Jak jednak już wiemy, twórcy mieli jednak inne plany - pisarz oraz jego bliscy dostali nawet coś na kształt happy-endu. Myślę, że zakończenie „Warszawianki”, bez wdawania się w szczegóły, co się w nim dokładnie wydarzyło, dużo bardziej przypadłoby aktorowi wcielającemu się w Hanka Moody’ego.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA