"Wiedźmin": gdy wszystko inne zawodzi, to Henry Cavill dźwiga ciężar serialu na swych potężnych barach
Henry Cavill jest nie tylko twarzą serialu "Wiedźmin" Netfliksa i odtwórcą tytułowej roli, aktor stał się podtrzymującym produkcję filarem i jednym z najmocniejszych jej punktów - zarówno na ekranie, jak i za kulisami. Jasne, to nie tak, że gwiazdor może kształtować serial według swej woli (choć mogłoby to wyjść "Wiedźminowi" na dobre), niewątpliwie jednak swoją rozczulającą miłością do postaci, szacunkiem do źródła i entuzjazmem daje mu naprawdę wiele. Widać to w każdej scenie z jego udziałem.
2. sezon "Wiedźmina" za nami. Czego by o nim nie mówić (a mówi się wiele, zważywszy na niezwykle mieszany odbiór), jest kilka elementów tego netfliksowego serialu, które dość jednogłośnie uznawane są za jego mocne strony. Jednym z nich jest Henry Cavill wcielający się w Geralta z Rivii. A przecież wcale się na to nie zapowiadało.
W przypadku odtwórcy tytułowej roli doszło do dość bezprecedensowej sytuacji. Pierwsze reakcje na wieść o castingu nie były zbyt optymistyczne. Jasne, wielu fanów - w tym ja - uznało, że zatrudnienie rozpoznawalnego gościa o bicepsach wielkości ludzkiej głowy do roli, podkreślmy, mutanta, zabójcy potworów, to całkiem niezły pomysł. Wielu miłośników książek i gier, przyzwyczajonych już do wizerunku wykreowanego przez twórców z CD Projekt RED, nie podzielało jednak tego entuzjazmu. Co więcej, Henry Cavill to gwiazdor popularny, ale nie należy, pisząc eufemistycznie, do grona oscarowych, najzdolniejszych artystów Hollywood. Przynajmniej jak na razie.
Tymczasem - zanim jeszcze serial doczekał się swojej premiery w grudniu 2019 roku - fani zdążyli polubić myśl o Cavillu w tej roli. Po premierze i eksplozji pierwszej głośnej awantury o to, czy pierwszy sezon "Wiedźmina" to udany czy nieudany projekt, chyba wszyscy byli już zgodni co do jednego - Henrykowski Geralt to strzał w dziesiątkę. I to mimo tego że netfliksowa inkarnacja Rzeźnika dość zauważalnie odbiegała od książkowej.
Na całą tę sympatię złożyło się wiele czynników zakulisowych. Śledzący media społecznościowe aktora i kolejne wywiady z nim fani dostrzegli w nim... jeszcze jednego fana. Ten wyglądający jak wyrzeźbiony dłutem Michała Anioła przystojniak okazał się bardzo przystępny, a wielu miłośników fantastyki mogło w nim wręcz dostrzec coś z siebie. Cavill to nerd, gracz (nie tylko komputerowy, ale też battle'owy) i, tak po prostu, sympatyczny chłop, który osiągnął już status gwiazdy, a mimo wszystko niesłychanie zależało mu na wcieleniu się w postać stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego zabójcy potworów.
Wszyscy twierdzili, że na planie dawał z siebie wszystko. Gdy zdecydowano się nakręcić raz jeszcze scenę walki w Blaviken (najlepszej spośród wszystkich dotychczasowych), to właśnie Cavill ściągnął na plan choreografa Wolfganga Stegemanna, z którym pracował wcześniej przy nowym "Mission: Impossible". Aktor - wraz z zespołem choreografa - uczestniczył w opracowaniu potyczki do bardzo trudnej technicznie sceny nagranej w pojedynczym ujęciu. Sam Stegemann mówił, że zaangażowanie Cavilla było niespotykane, co więcej przejawiał on naturalne zdolności do operowania mieczem. Vladimir Furdik (znany z roli Nocnego Króla w "Grze o tron"), który nadzorował pozostałe potyczki, powiedział, że nigdy nie spotkał aktorów tak dobrych w scenach walk, którzy do tego potrafiliby nauczyć się skomplikowanej choreografii w zaledwie dwie godziny.
Cavillowi zależało. Widać to było we wszystkich okołoserialowych przekazach, widać też wreszcie w samym serialu. Choć, jak wspominałem, netfliksowy Geralt nie do końca przypomina tego książkowego - jest od niego zdecydowanie mniej wygadany - jego burkliwość w połączeniu z ujmującą uczciwością, wspaniale skontrastowaną relacją z Jaskrem i zręcznym wywijaniem mieczem okazały się strzałem w dziesiątkę (nie tylko ze względu na memiczność wszystkich tych mruknięć i fucków).
Wiedźmin: w sezonie 2. Henry Cavill pokazał nieco innego Geralta
Przed premierą 2. serii filmowy Superman wielokrotnie podkreślał, że starał się przemycić do serialu jak najwięcej elementów z materiału źródłowego - oczywiście, zmiany były raczej kosmetyczne (sam aktor wspominał o "wizji showrunnerki", która ma już swój pomysł na to uniwersum i kreacje postaci). Ekipa z planu opowiadała, że Cavill był prawdziwym źródłem wiedzy o książkach, z pamięci cytującym dialogi czy opisującym konkretne, napisane przez Andrzeja Sapkowskiego sceny. To wszystko jedynie wzmocniło szacunek fanów do gościa, któremu ewidentnie zależało na oddaniu ducha powieści, choć możliwości miał ograniczone.
Czy Geralt w 2. sezonie rzeczywiście bardziej przypomina książkowego? I tak, i nie. Faktycznie, w nowej serii nie jest już aż tak burkliwym mrukiem jak w poprzedniej, ale tu dodam, że to wcale nie tak, w materiale źródłowym wiedźmin mrukiem nie był. Był nieco bardziej rozmowny, ale nie oznacza to od razu, że angażował się w długą filozoficzną dysputę z każdym, kogo spotkał. Ba, z Geralta bardzo często wychodził zwykły milczek, ponurak i gbur, krótko i zdawkowo odpowiadający na pytania, zbywający lub wręcz ostentacyjnie ignorujący rozmówców (Jaskier).
W nowej serii Geralt ma znacznie więcej do powiedzenia. Gama jego emocji jest też poszerzona o te towarzyszące relacji z Ciri (Freya Allan). Niestety, trudno czerpać satysfakcję z bardziej rozmownego wiedźmina, w którego usta scenarzyści wetknęli koszmarne dialogi i suche żarciki. Osobiście wolałem chyba Białego Wilka z pierwszej serii.
Najbardziej wiarygodne pozostają jego relacje z Jaskrem i, o dziwo, z Vesemirem, gdzie faktycznie mamy do czynienia z wcale nieoczywistą przyjaźnią i momentami namacalną więzią ojcowsko-synowską. Problem pojawia się tam, gdzie twórcy starają się przekonać nas o istnieniu rodzinnych więzi między trójką głównych postaci. W więzy uczuć z Yennefer czy Ciri (a zwłaszcza tą ostatnią), musimy uwierzyć na słowo, przytakując natchnionym wyznaniom bohaterów. Sami nie mamy okazji się o tym przekonać; scenarzyści tym kluczowym przecież związkom poświęcili wyjątkowo mało uwagi.
I nie jest to wina Cavilla, który swoimi spojrzeniami, gestami czy nawet zauważalną zmianą napięcia mięśni i całego ciała daje z siebie wszystko, by pokazać nam maszynę do zabijania, która nieoczekiwanie wzięła pod swoje skrzydła dziewczynę, będącą teraz całym jego światem. Niestety, aktor spętany jest niedomagającą opowieścią. Słuchając jego wypowiedzi, można zresztą odnieść wrażenie, że sam chciałby nadać projektowi nieco inny kształt. Tak czy owak, facet stał się jednym z najjaśniejszych punktów tej produkcji; punktów, która sprawiają, że będę oglądał netfliksowego "Wiedźmina" do samego końca (który w najbliższym czasie raczej nie nadejdzie).
A poza tym na tego gościa po prostu cudownie się patrzy.