Wkurzyliby was czarnoskórzy Starkowie w "Grze o tron"? Mnie też, ale i tak popieram czarnych elfów we "Władcy Pierścieni"
Czarne elfy i krasnoludy w serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" poruszyły całe środowisko fanów J.R.R. Tolkiena. W internetowej dyskusji padło mnóstwo rasistowskich komentarzy, ale też wiele głosów w obronie dziedzictwa pisarza. Przyjrzałem się im bliżej i pomyślałem, czy czarnoskórzy Starkowie w serii "Gra o tron" realnie by mi i wielu innym widzom przeszkadzali? Ta analogia nie jest wcale tak dziwna, jak mogłoby się wydawać.
Nie minęło dużo czasu od premiery 2. sezonu "Wiedźmina", a fandom fantasy już przeżywa kolejny olbrzymi kryzys. Winowajcą jest serial "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy", którego premierowy zwiastun doprowadził do globalnego bojkotu produkcji Amazon Prime Video. Materiał trwa zaledwie minutę, lecz w połączeniu z pierwszymi zdjęciami i kilkoma wypowiedziami twórców doprowadził do afery o niewyobrażalnej skali. Jednym z punktów zapalnych stała się kwestia czarnoskórych aktorów, którzy wcielą się w postaci elfów i krasnoludów.
W obsadzie produkcji Amazona pojawią się Ismael Cruz Cordova w roli leśnego elfa Arondira i Sophia Nomvete jako księżniczka Disa z kransoludzkiego królestwa Khazad-dum. Oboje ciemnej karnacji skóry, co doprowadziło część odbiorców do istnej furii. Godna pochwały walka z zakłamywaniem dziedzictwa J.R.R. Tolkiena w ten sposób została zapaskudzona pokaźną dawką rasizmu i ksenofobii. W internecie nie brak osób, które będą bronić podobne zachowania i je w różnoraki sposób tłumaczyć, ale dla tego rodzaju postaw naprawdę nie powinno być żadnej taryfy ulgowej. Na pewno nie znajdziemy jej w pismach Tolkiena.
Krytyka serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" zahacza jednak o kilka interesujących punktów. Również w temacie rasy.
Nie brak osób podkreślających, że popierają różnorodną etnicznie obsadę w przypadku każdego amerykańskiego serialu poświęconego czasom współczesnym. Sprzeciwiają się jednak podobnemu zabiegowi przy produkcji Amazona, bo w ten sposób firma lekceważy to, co J.R.R. Tolkien pisał o rasie w swoich książkach. Być może gdyby tylko ten jeden aspekt odstawał od ustalonego kanonu, to krytycy "Pierścieni Władzy" byliby w stanie przełknąć gorzką pigułkę. W połączeniu z dziwacznymi wersjami Galadrieli i Elronda okazało się to jednak zbyt dużym wyzwaniem.
Nie dziwię się fanom Tolkiena, że wieszczą serialowi "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" los podobny do tego, co przed laty spotkało "Hobbita". Takie przewidywania mają podstawy w rzeczywistości. Dlatego też zastanowiłem się, czy argument o rujnowaniu Tolkiena za sprawą ciemnoskórych elfów czy krasnoludów ma jakiekolwiek ugruntowanie w logice świata przedstawionego. Rzecz w tym, że dyskusja na ten temat na bazie samych tekstów Anglika nie prowadzi w żadnym razie do zakończenia konfliktu. J.R.R. Tolkien lubił zmieniać zdanie na temat mniej istotnych szczegółów, a wiele kwestii pozostawił bez ostatecznego rozstrzygnięcia. Zawsze znajdzie się jakiś fan, który będzie podważać nawet najbardziej oczywiste hipotezy i wnioski.
Dlatego przyszła mi do głowy analogia dotycząca serialu "Gra o tron". Czy czarnoskórzy Starkowie zepsuliby wiarygodność produkcji HBO, tak jak (rzekomo) Disa i Arondir?
Produkcja bazująca na twórczości George'a R.R. Martina miała w obsadzie osoby o różnych narodowościach i grupach etnicznych, ale podzielonych w bardzo konkretny i odgórnie ustalony sposób. Mieszkańcy Westeros poza niektórymi postaciami z Dorne mają wyłącznie biały kolor skóry. Aktorzy pochodzenia mieszanego i o czarnym kolorze skóry grali z kolei bohaterów mieszkających za wąskim morzem oddzielającym Siedem Królestw od Essos. Nie było to oczywiście w żadnym razie przypadkowe.
Wykreowany przez Martina świat bazuje nie tylko na historii średniowiecza, ale też podziale geograficznym zaczerpniętym bezpośrednio z naszego globu. Westeros to Wielka Brytania i Europa, Essos odpowiada za Bliski Wschód i północną Afrykę, a tereny należące do Wielkiego Cesarstwa Świtu są utożsamiane z Azją. W książkach wspomina się też o dwóch zdecydowanie słabiej poznanych kontynentach Sothoryos i Ulthos. Pierwszy z nich to swoista mieszanka Afryki i Ameryki Południowej, a na temat drugiego nie jesteśmy w stanie powiedzieć niemal nic konkretnego. Serial siłą rzeczy nie obejmuje tak znaczących obszarów, ale mimo wszystko zauważalne tam podziały etniczne odpowiadają pomysłowi George'a R.R. Martina na tzw. "znany świat".
Czy gdyby HBO robiło "Grę o tron" dzisiaj, to inaczej podeszłoby do tematu rasy swoich bohaterów? Nie sposób jednoznacznie tego stwierdzić, choć pewnych odpowiedzi przyniesie nam premiera prequela "Ród Smoka", którego twórcom już oberwało się za obsadzenie czarnoskórego aktora w jednej z istotnych ról. Rodzi się jednak pytanie, czy to zniszczyłoby wiarygodność całej opowieści.
Gdyby Catelyn Stark z rodu Tully zagrała Azjatka lub w Jona Snowa wcielił się jakiś czarnoskóry aktor. Co wtedy?
Zadałem to pytanie kilkunastu osobom o różnym stopniu zaznajomienia z "Grą o tron" oraz "Pieśnią lodu i ognia". Większość odpowiedziała, że taka zmiana nie miałaby dla nich znaczenia. Bo w końcu mowa o serialu fantasy, który nie rozgrywa się w prawdziwym świecie i nie muszą w nim obowiązywać identyczne zasady. Rozumiem i szanuję takie nastawienie, ale się z nim nie zgadzam. Sam miałbym duży problem z multietnicznym Westeros. Po części dlatego, że w ten sposób twórcy serialu postąpiliby całkowicie wbrew decyzjom podjętym przez oryginalnego twórcę. Nie ten aspekt byłby jednak najważniejszy, bo argument o chęci odświeżenia pewnych stereotypów zastałych w książkach sprzed kilkudziesięciu lat akurat do mnie trafia.
Gdyby "Gra o tron", przykładowo, zajrzała na Sothoryos i pokazała tę krainę inaczej niż przez pryzmat głęboko rasistowskich opisów mieszkańców Westeros, które widzimy u Martina, to potraktowałbym tego typu zmianę jako coś interesującego. Bardziej przeszkadza mi coś innego. Kwestia genów, więzów krwi i dziedzictwa to jeden z najważniejszych tematów "Pieśni lodu i ognia". Dlatego tak bolesne w tym świecie jest bycie bękartem, dlatego ojcobójstwo i bratobójstwo wiążą się z tak olbrzymią stigmą, dlatego mamy do czynienia z takimi wątkami jak pochodzenie Tyriona, wygląd Targaryenów czy tożsamość Młodego Gryfa. Nie wyobrażam sobie, żeby podobna historia mogła funkcjonować, gdyby nałożyć na nią współczesną wrażliwość i multikulturowość.
Dlaczego popieram czarnoskórych aktorów w serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy"? Bo to, co kluczowe u Martina, u Tolkiena nie ma żadnego znaczenia.
Kwestie rasy, koloru skóry, dziedzictwa i więzów krwi pojawiają się w twórczości Anglika na absolutnym marginesie. Zauważamy tu i ówdzie odniesienia do podobnych tematów, ale nigdy nie mają nadrzędnego znaczenia. Dobrym przykładem jest tutaj przybycie Aragorna do Gondoru w "Powrocie Króla". Obieżyświat, widziany oczami hobbitów, przypomina raczej włóczęgę lub rzezimieszka niż osobę o szlachetnych pochodzeniu. Jego królewskie cechy wychodzą z czasem na wierzch, ale też głównie dla sprawnego oka.
Tymczasem przybywa do królestwa, które nie miało prawowitego władcy od niemal tysiąca lat i podaje się za potomka w prostej linii od Isildura żyjącego trzy tysiące lat wcześniej. Co zresztą czyni go bardziej prawowitym następcą tronu w Arnorze niż Gondorze, o ile oczywiście ktokolwiek zechce uznać jego słowa za prawdę. Jakie są dowody potwierdzające jego pretendowanie do tronu? Władanie przekutymi szczątkami Narsila, godło Gondoru na fladze i stara opowieść o "rękach króla mających moc ozdrawiania"? Coś podobnego u Martina nigdy by nie przeszło.
J.R.R. Tolkien był bardziej zainteresowany kosmogonią Ardy, jej historią, narodzinami języków i opowieściami o wielkich konfliktach między dobrem i złem. Mamy oczywiście różne szczepy elfów i siedem krasnoludzkich plemion, a także wiele odmiennych od siebie grup ludzi. Te podziały nie miały jednak równie wielkiego znaczenia po zakończeniu Pierwszej Ery (za wyjątkiem wyższości Numenoru nad pozostałymi krainami ludzi). W przypadku elfów nie miały one zresztą podstaw genetycznych, lecz dotyczyły ich stosunku do Valarów i podróży na Zachód oraz zainteresowań i umiejętności. W żadnym z wymienionych przypadków kolor skóry nie był ważniejszy od wskazywanych przez samego Tolkiena cech. Dlatego robienie afery wokół tej jednej kwestii w serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" w rzeczywistości ma bardzo niewiele wspólnego z obroną dziedzictwa "ojca fantastyki".
Serial "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" 2 września 2022 roku na Amazon Prime Video.