REKLAMA

„Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów”: recenzja filmu. Mamy „Dwie wieże” w domu

Pytanie „po co?” w kontekście filmowych reanimacji i powrotów do uznanych serii nie jest przesadnie mądre, podobnie zresztą jak określanie ich mianem „niepotrzebnych” (to słowo - jeśli się uprzeć - można by w gruncie rzeczy przykleić do większości współczesnych tekstów kultury). „Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów” to projekt, w stosunku do którego zadawanie tego typu pytań czy snucie podobnych konstatacji zwyczajnie mija się z celem. A o co pytać warto? W tym przypadku przede wszystkim o walory rozrywkowe i stopień żerowania na nostalgii widza.

władca pierścieni wojna rohirrimów recenzja filmu opinie kiedy premiera
REKLAMA

Bazowa koncepcja była, nie da się ukryć, dość zaskakująca. Oto powrót do stworzonej przez Petera Jacksona filmowej wersji świata „Władcy Pierścieni”, ale w formie animowanej. I to w stylu anime. Fabuła i bohaterowie? Niezbyt popularne elementy Tolkienowskiej mitologii. I choć brzmi to jak pomysł na streamingową premierę, to nic bardziej mylnego: mówimy o ponad dwugodzinnym obrazie, który swój debiut zaliczy na wielkich ekranach. Pomysł nieoczywisty, ale potencjalnie intrygujący. W przeciwieństwie, niestety, do efektu.

„Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów” zabiera nas 183 lata wstecz względem filmowej trylogii Jacksona. Po tym, jak król Rohanu - Helm Żelaznoręki - zabija w pojedynku na pięści jednego z najważniejszych Dunlendingów, Frekę, który podżegał do buntu i obraził majestat władcy, dochodzi do eskalacji konfliktu. Przez kolejne lata syn Freki, Wulf, gromadzi siły, by wreszcie uderzyć, korzystając ze wsparcia zdrajców, dzikich i ludzi Południa. Helm daje się zaskoczyć; rannego po przegranej potyczce króla ratuje Hera, jego córka i zarazem ostatni potomek (dwóch synów władcy Rohanu zginęło w bitwie). Księżniczka prowadzi swoich ludzi do Rogatego Grodu, dawnej gondorskiej twierdzy (a przyszłego Helmowego Jaru), położonej w wąwozie w Górach Białych. To właśnie tam Dunlendingowie przypuszczą wreszcie szturm, w międzyczasie wymęczeni - podobnie zresztą jak Rohirrimowie - przez głód, niedostatek i mróz, czyli skutki tak zwanej Długiej Zimy.

REKLAMA

Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów - recenzja filmu

„Wojna Rohirrimów” bierze zatem pod lupę wydarzenia z Legendarium Tolkiena i jakkolwiek w żaden sposób nie zmienia przebiegu kluczowych wydarzeń, tak pozwala sobie na drobne modyfikacje czy dodatki. Są to jednak zmiany na poziomie tych, na które decydował się sam Peter Jackson, producent tej animacji - ot, nieco inne okoliczności śmierci pobocznej postaci, wprowadzenie nowego bohatera, urozmaicenie backgroundu czy motywacji. Reżyser Kenji Kamiyama, wraz ze scenarzystami Jeffreyem Addissem i Willem Matthewsem, postanowili osadzić w centrum wydarzeń wspomnianą Herę - nową postać, która umożliwiła niewątpliwie potrzebne wprowadzenie kobiecej perspektywy do tego nieco już skostniałego filmowego uniwersum. A za sposób wykonania tego posuniecia należą im się pochwały: Hera nie jest postacią anachroniczną, niedopasowaną do świata, jego tonu i samej historii. Jest zadziorna, odważna, bystra i zdolna, ale nie egocentryczna, nierealnie (w kontekście lore) niezależna, irracjonalnie konfliktowa czy gniewna. To bohaterka, w którą łatwo uwierzyć i z którą równie łatwo sympatyzować.

Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów

Problemem nie jest również nostalgia. Owszem, film troszkę nią szczuje, ale trudno oczekiwać, by opowieść o Rohirrimach unikała charakterystycznych motywów muzycznych, dialogów czy nawet wątków. To zdrowa nostalgia, przyjemna, nienajeżona łatwym fanserwisem (w gruncie rzeczy doświadczamy go dopiero pod koniec, ale nie jest upchnięty w filmie na siłę i wbrew sensowi), będąca swoistym hołdem dla kultowej trylogii.

Świetnie wypada obsada głosowa, na czele z fenomenalnym Brianem Coxem w roli Helma. Co zaś tyczy się aspektów wizualnych, tu zdania będą zapewne bardzo podzielone - nieprzyzwyczajeni lub wręcz niechętni stylistyce anime widzowie po seansie raczej nie zmienią nastawienia. Całość prezentuje się nieźle, a sceny akcji - zwłaszcza podczas pojedynków - potrafią zrobić wrażenie. Niestety tła są pustawe, a momentami zdają się wykonane wręcz niedbale, a całość z całą pewnością nie należy do animacji z najwyższej jakościowej półki, które potrafią olśnić.

Niedbałością cechuje się również scenariusz - i tu dochodzimy do największego problemu filmu Kamiyamy.

Nie dość, że w istocie mamy tu do czynienia ze zdecydowanie mniej emocjonującą, pozbawioną tej skali i rozmachu wersją wątku z „Dwóch wież”, to jeszcze pęka ona w szwach od luk fabularnych. Dziury logiczne rażą bezczelnym niedbalstwem i lenistwem, bo zwykłą indolencją nazwać tego nie sposób. I tak na przykład niemal wszystko, co dotyczy wielkiej wieży oblężniczej, kluczowego elementu ataku na Helmowy Jar, sprawia, że kilkakrotnie wywrócicie oczami podczas seansu. O głupim jak but, wręcz kuriozalnie niepoważnym antagoniście rozpisywać się nie będę, bo aż szkoda strzępić palce. Przekonacie się sami.

„Wojna Rohirrimów” nie jest seansem bolesnym - potrafi przywołać ducha filmów sprzed ponad dwóch dekad, swą pierwszą połową nawet angażuje, a i klimat jest momentami gęściutki i soczysty. Niestety, przy tym wszystkim pozostaje obrazem pełnym niedociągnięć, byle jakim, a od pewnego momentu wręcz nużącym. Nie twierdzę, że to produkt całkiem bezduszny, ale z całą pewnością potężnie wybrakowany.

  • Tytuł filmu: Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimó∑
  • Rok produkcji: 2024
  • Czas trwania: 2 godz. 14 min
  • Reżyser: Kenji Kamiyama
  • Aktorzy: Brian Cox, Gaia Wise, Miranda Otto
  • Nasza ocena: 5/10
  • Ocena IMDB: 6,9/10
REKLAMA

Czytaj więcej o WŁADCY PIERŚCIENI w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA