Żaden film nie poruszył mnie tak, jak ten. Chwycił mnie za gardło i wycisnął wszystkie łzy
Emocje uderzają najmocniej po pierwszym seansie - tak przynajmniej myślałam do czasu, aż nie obejrzałam filmu "Mój piękny syn" ponownie. Przypomniałam sobie o nim po kilku dobrych latach, kiedy wróciły do mnie wspomnienia z jego oglądania i stwierdziłam, że to dobry moment, aby włączyć go po raz drugi. I to, co ze mną zrobił jest dla mnie niepojęte, a kawałek Sigur Rós szumi mi w głowie aż do teraz.
Wszystko przez jesienną aurę, która na dobre zdążyła rozgościć się za oknem. I nie powiem, że wcale mi się to nie podoba - jestem jesieniarą do szpiku kości. Dlatego kiedy z nieba zaczęły kapać pierwsze krople deszczu, temperatura nieco spadła, a wszyscy wokół zaczęli już tęsknić za atmosferą lata, ja z szerokim uśmiechem pobiegłam do Ikei po świeczkę o zapachu dyni, wróciłam do domu i stwierdziłam, że mam ochotę wprowadzić się w melancholijny nastrój. A że lubię robić rewatch produkcji, które już kiedyś oglądałam, pomyślałam, że "Mój piękny syn" będzie idealnym wyborem. I powiem jedno: ten film chwyta za gardło i wyciska wszystkie łzy. Nie mogę przestać o nim myśleć.
Mój piękny syn to małe arcydzieło. Jest piękny, brutalny i oszczędny w środkach
Każdy ma swoją wrażliwość i każdego porusza coś innego, dlatego zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy znajdą w tym filmie to, co odnalazłam ja. Wiem też, że ta historia jest tak prosta, że choć w niewielkim stopniu ma szansę poruszyć najczulsze struny. Jej głównym bohaterem jest David Sheff, dziennikarz, który mieszka wraz ze swoją drugą żoną, dwójką małych brzdąców oraz Nicem, synem z poprzedniego małżeństwa. Obaj stworzyli między sobą wyjątkową więź, która z biegiem czasu zaczęła się rozpadać na małe kawałki - kiedy okazało się, że Nic wpadł w narkotykowy nałóg, Dave za wszelką cenę stara się zapobiec katastrofie.
"Mój piękny syn" to dla mnie głównie wewnętrzna walka ojca z samym sobą, który chce pomóc swojemu dziecku bez względu na wszystko. Ta opowieść zostałaby pewnie potraktowana po łebkach, gdyby nie Steve Carell - wcielając się w Dave'a udowodnił mi, że potrafił zdjąć maskę Michaela Scotta z "The Office" i w doskonały sposób przelać swoje emocje z ekranu wprost do mojego serca. Carell jest wybitny, po prostu. Grał twarzą, grał ciałem, grał głosem, biła od niego mieszanka bólu i spokoju. Jego wewnętrzne rozdarcie, kiedy zdaje sobie sprawę, że w pewnym momencie musi powiedzieć "stop" to scena, którą wciąż mam w głowie.
Carellowi partnerował Timothee Chalamet, który był nieco mniej wyrazisty, ale również udowodnił swój kunszt aktorski - rola Nica jest jedną z moich ulubionych wśród wszystkich jego kreacji. Obaj wspaniale opowiedzieli historię tej trudnej relacji ojca z synem, a pretekstem do jej zobrazowania był właśnie wątek o uzależnieniu od narkotyków. Piękno tej opowieści wydobył minimalizm oraz aktorski talent tego duetu.
Po ponownym obejrzeniu "Mojego pięknego syna" mam wrażenie, że emocje, które odczuwałam wcześniej, wróciły ze zdwojoną siłą. Może dlatego, że wiedziałam, czego się spodziewać i idealnie zgrałam seans z moim nastrojem. A może dlatego, że ta produkcja po prostu dogłębnie mnie wzrusza. Zagrało tu wszystko - postaci, historia, oszczędność w środkach i soundtrack, który chyba nie mógł być trafniej dobrany - Sigur Rós jeszcze nigdy nie brzmiał tak dobrze.
O produkcjach Prime Video czytaj w Spider's Web:
- Tak się robi blockbustery. Widowiskowy hit wakacji jest już dostępny online
- Jeden z najlepszych horrorów roku nareszcie w polskim VOD. Niedawno podbijał kina
- Prime Video wstrzymało produkcję 3. sezonu "Dobrego omenu". To przez Neila Gaimana
- Użytkownicy Amazona znaleźli sposób na upały. Te dreszczowce mrożą im krew w żyłach
- Arondir to jeden z najciekawszych bohaterów "Pierścieni Władzy". A śmierć tej postaci dobrze mu zrobi